11 listopada, 2021

Turcy w Galicji podczas I wojny światowej. O książce „Gdzież jest ta Galicja, panie dowódco?”

Z okazji 11 Listopada kilka słów o zdecydowanie najlepszej książce, jaką przeczytałam w tym roku, czyli o wspomnieniach tureckiego oficera Mehmeta Şevki Yazmana (1896–1974) z pobytu na froncie w Galicji w latach 1916–1917. Spisał je niedługo po wojnie, pierwsze wydanie ukazało się w 1928 roku. Na język polski książka została przetłumaczona dopiero pięć lat temu przez Piotra Nykiela. To jak dotąd jedyna dostępna w kraju turecka literatura wspomnieniowa z I wojny światowej.

Udział Turków w walkach na terenie dzisiejszej Ukrainy podczas Wielkiej Wojny jest epizodem mało znanym również wśród historyków. Mimo braku szczegółowych danych faktograficznych (autor niejednokrotnie puszcza wodze fantazji i przerysowuje niektóre wydarzenia) jestem tą książką zachwycona. Nie dość, że dokładnie przedstawia ona kontakty tureckich żołnierzy z ludnością polską, to ocieka fantastycznym, momentami rubasznym humorem. Ta lektura dla pasjonatów I wojny światowej będzie odskocznią od czytania o samych jej okropieństwach, ale może spodobać się również osobom niezainteresowanym tematem, gdyż jest to odtrutka na książki o złych, nietolerancyjnych Polakach-biedakach. W dodatku czyta się ją jak najlepszą powieść przygodową.

Po zakończeniu walk o Gallipoli turecki minister wojny Enver Pasza zdecydował się wesprzeć Niemcy i Austro-Węgry na froncie galicyjskim. Wysłał do Galicji jeden korpus składający się z 32 tysięcy żołnierzy (XV Korpus Armii Imperium Osmańskiego), który stacjonował na terenach dzisiejszej Ukrainy. Autor wspomnień wymienia między innymi takie miejscowości jak Brzeżany, Podwysokie, Hucisko, Lipnicę Górną i Lipnicę Dolną. Sam Enver Pasza odwiedził Galicję w dniach 10–11 września 1916 roku. Prasa krakowska odnotowała jego kilkudziesięciominutowy przejazd przez miasto; sfotografowano go także w Przemyślu, gdzie podobnie nie zabawił dłużej. Turcy w Krakowie zostali powitani z entuzjazmem, gdyż według przepowiedni Wernyhory Polska miała odrodzić się „po tym, jak Turek napoi konie w Wiśle”.

Oficer Yazman opisuje podróż mehmecików (to pieszczotliwa nazwa określająca wszystkich żołnierzy tureckich) pociągiem przez Karpaty, która dla wielu z nich była pierwszą, a zarazem ostatnią w życiu podróżą zagraniczną. Turcy nie byli przyzwyczajeni do stylu walk na froncie galicyjskim, zaskoczył ich także mglisty krajobraz, chłodny klimat i błoto:

„Wjechaliśmy w końcu do Galicji. Ciepły klimat Węgier ustąpił miejsca galicyjskim mgłom, a na stacjach zamiast miłych węgierskich dziewcząt o czarnych włosach i oczach pojawiły się pulchniutkie niebieskookie Polki. «Ciekawe, co na to Mehmety» – pomyślałem i zapytałem kilku z nich.

- Panie poruczniku, Węgry to co innego… – powiedzieli”.

Tureccy żołnierze bezpośrednią styczność z ludnością polską po raz pierwszy mieli we Lwowie. W trakcie zakupów w mieście czuli się jak w ludzkim zoo:

„Chcieliśmy wejść do paru sklepów, żeby kupić kilka potrzebnych nam rzeczy, a tu katastrofa! Wokół nas zaczęły się gromadzić tłumy dzieci, kobiet i mężczyzn. Z każdą chwilą ich przybywało i pierścień wokół naszej grupy, złożonej z kilku tureckich oficerów i żołnierzy, począł się zaciskać.

- Na Allaha! Ludzi nigdy nie widzieli?

- Chłopaki, wejdźmy do sklepu, to może sobie pójdą.

Weszliśmy i kupiliśmy parę rzeczy, ale tłum przed drzwiami zamiast się rozproszyć, gęstniał. Wszyscy zebrali się, żeby zobaczyć Turków – że niby tacy dziwni z nas ludzie”.

Na tyłach frontu mehmeciki mieszkali u galicyjskich chłopów. Uczyli się języka, jednak nie byli w stanie wymówić większości słów. Dlatego mieszali polski, turecki i niemiecki, tworząc własną mowę, dzięki której byli w stanie dojść do porozumienia z ludnością miejscową:

„Od pięciu dni staliśmy ze sztabem dywizji we wsi o nazwie Lipnica Dolna. Pogoda, która w pierwszych dniach była pod psem, poprawiła się i zaczęliśmy przygotowywać się do wymarszu na front.

- Mehmet, jak się nazywa ta wieś?

- Błotnista Wiocha.

- Ejże, nie opowiadaj! Jak się naprawdę nazywa?

- Nie jestem w stanie tego wymówić.

- Jak to?

- Lapindża Dolma.

- Nie tak. Powiedz to porządnie.

- Lapindżi Donne”.

Co ciekawe, językiem tureckim posługiwali się Żydzi w Brzeżanach, mieście oddalonym o zaledwie 5 km od frontu. Autor nazywa ich przedstawicielami „Izraelitów z plemienia mojżeszowego, którym Allah pozwolił na to, by zgarniali dla siebie pieniądze wszystkich ludzi na świecie. Tureckiego nauczyli się oni z niemiecko-tureckich rozmówek, które nosili w kieszeni marynarki, a zrobili to w stopniu umożliwiającym im wyciągnięcie pieniędzy z Mehmetowych portfeli”.

Największą część wspomnień Mehmet Yazman poświęca kontaktom damsko-męskim. Tureccy żołnierze ze względu na inne przyzwyczajenia religijno-kulturowe byli zawstydzeni nagością, rozpustą panującą w niemieckich miastach i śmiałością polskich dziewcząt w kontaktach z nimi. Niekiedy problematyczny był dla nich nocleg z żołnierzami innych narodowości:

- Panie poruczniku, ci austriaccy żołnierze, co z nami śpią, to jak wstają rano z łóżek, to łażą po pokoju bez majtek, całkiem goli.

- A niech sobie łażą. Tobie co do tego?

- Ale oni nie zakrywają wstydliwych miejsc. Allah nakazuje okrywać się, nawet w kompletnych ciemnościach.

Mehmeciki nazywali polskie dziewczęta „Kaszkami” (nie byli w stanie poprawnie wymówić imienia Kaśka) i Hankami. Autor opisuje moment, kiedy żołnierze przechodzili z miejscowymi kobietami przez rzekę. Dziewczęta w trakcie przeprawy rozebrały się do naga i zalotnie patrzyły w stronę Mehmetów. „Co za cholerny kraj! Jak ktoś nie widział ognia bezpiecznie palącego się koło beczki prochu, ani wilka chodzącego z owcą za pan brat, to niech przyjedzie do tej krainy Polaków i sobie popatrzy” – skwitował jeden z tureckich żołnierzy. Polskie kobiety nie były jednak wyjątkiem:

- Hartmann!

- Co jest, Mehmet?

- Ta Fraulein w naszym hotelu to się filuternie uśmiecha jak przychodzi mi łóżko ścielić.

- Chce się kochać, Mehmet…

- Ale ja nie znam jej mowy!

- To się naucz Mehmet. Kiedy ja chciałem kobieta po turecku, to się nauczyłem po turecku…

[…]

- Niech ci będzie. Naucze sie. Jak jest „kocham cie”?

- Ich liebe dich.

- Hatmann, jaja se robisz, czy wielbłondowi każesz klenkać? Jak można komuś powiedzieć, że sie go kocha, robionc „ich dich”?

Mehmet, zrozumiawszy, że Hartmann nie żartował, zaczął się na poważnie uczyć. Niemieckie słówka zapisywał tureckimi literami, a obok nich notował znaczenia. Nauczył się w ten sposób tak przydatnych zwrotów, jak na przykład: «Kocham cię, prześpij się ze mną»”.

Niektóre romanse tuż przed wyjazdem Turków z Galicji zakończyły się małżeństwami. Mehmet Yazman opisał m.in. ślub tureckiego żołnierza Mustafy z Polką, która przyjęła imię Mediha. Zaślubiny i huczne wesele odbyły się w galicyjskiej wsi. Gdyby Smarzowski nakręcił film na ten temat, wyszłoby mu to na dobre.

Mehmeciki w trakcie pobytu na froncie galicyjskim wymyślili także wiele ujmujących piosenek miłosnych. To chyba najbardziej urzekający fragment jednej z nich:

„Miła ma dzieweczko

Malinowy mój języczku

Aż się cały gotuję

Ach, mój Allahu

Tak bardzo miłuję”.

Turcy wielokrotnie narzekali na jedzenie dostępne w tej części Europy: „Rano mięso, ziemniaki, burak, wieczorem mięso, burak, ziemniaki, czasem tylko kawałek ciasta albo pieczone jabłko. I nie wynikało to z faktu, że właśnie trwała wojna, bo także w latach pokoju ten region i ci kucharze niczego innego po prostu nie znali. Większość z naszych warzyw i owoców była tu zupełnie nieznana”.

Do Mehmetów docierały także nowe, nieznane dotąd prądy filozoficzne, takie jak marksizm:

- Hartmann, czego tak od pół godziny gadacie jak Ormianie o jakimś Margosie, Dżiregosie. Kto to ten Margos?

- Mehmet, nie Margos, tylko Marks, Karol Marks. Ja chcę opowiedzieć ci, ale ty nie słucha.

Mehmet bardzo się jednak zainteresował Marksem:

- Kolego, to co takiego narobił ten facet, co to ma być Markas?

- Mehmet, ten Marks jest bardzo wielki człowiek, on mówi, że tych zgniecionych robotników pod patronat, ich uratować trzeba.

- Jakich robotników, Hartmann? Budynek się na nich zwalił, że ich przygniotło? Jak ich Markas ma uratować?

- A fuj, Mehmet! Opowiedzieć nie da się tobie. W ogóle nie słyszałeś o Karol Marks?

- Znałem jednego Markosa. U nas w Usaku złom zbierał.

Autor opisuje też masową dezercję w armii rosyjskiej, która miała miejsce po abdykacji cara Mikołaja II Romanowa (15 marca 1917 roku). Za jej przyczynę uważa kiełkowanie „nasion rewolucji i bolszewizmu”.

Jednym z ostatnich wspomnień Mehmeta Yazmana jest wizyta cesarza niemieckiego Wilhelma II i feldmarszałka Paula von Hindenburga na froncie galicyjskim, która miała miejsce w lipcu 1917 roku. Po dokonanym przez nich przeglądzie wojsk jeden z tureckich żołnierzy miał powiedzieć: „Jak Boga kocham, nie dość, że te typki ludzi krzywdzą, to jeszcze mają czelność przyjeżdżać i o zdrowie pytać. Chorąży, trza mu było powiedzieć, że byłbym zadowolony, gdyby w końcu odesłali nas do kraju”.

Turcy, którym dane było powrócić do ojczyzny, zostali w niej powitani bez entuzjazmu. Na miejscu zastali głód i niewyobrażalną nędzę. Należy przyznać, biorąc pod uwagę całość lektury, że wspomnienia Mehmeta kończą się wyjątkowo gorzko.

Polegli tureccy żołnierze do dziś spoczywają w mogiłach na ukraińskich wsiach w okolicach Brzeżan. Ich groby wyróżniają się na tle galicyjskiego krajobrazu motywem półksiężyca. Część Mehmetów zmarła w krakowskim szpitalu polowym. W części wojskowej na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie powstał symboliczny grób upamiętniający dzielnych tureckich żołnierzy walczących na froncie galicyjskim. 18 marca, w związku z obchodzonym w Turcji Dniem Poległych, odbywają się tam uroczystości na ich cześć.

Paryżewo

Czytaj oraz wspieraj dziennikarstwo i publicystykę na wysokim poziomie.
Zobacz, kto mnie rekomenduje:
Więcej
paryzewo.pl 2023 - wszystkie prawa zastrzeżone