Maj nie był dla mnie łaskawy, ale udało mi się przeczytać bardzo ciekawą i niestety trudno dostępną książkę Marcina Tomkiela „Wojna mocarstw. Podlasie 1914–1915”. To pierwsza publikacja (o charakterze popularnonaukowym) na temat praktycznie nieznanych zmagań Rosji i Niemiec na terenie dzisiejszej Polski północno-wschodniej.
Autor opisuje ten konflikt zarówno z perspektywy dowódców, szeregowych żołnierzy, jak i mieszkańców zmuszonych do opuszczenia swoich domów i tułaczki do Rosji. Jednym z największych walorów tej książki jest wykorzystanie fragmentów nieznanego dotąd dziennika niemieckiego generała Maxa von Gallwitza, który dowodził wojskami Cesarstwa Niemieckiego. Gallwitz urodził się we Wrocławiu. Brał udział w bitwie przasnyskiej stoczonej między 18 lutego a 26 marca 1915 roku. Straty najlepiej oddają tragiczne skutki tego przedsięwzięcia – wynosiły 67 tys. po stronie rosyjskiej oraz 38 tys. wśród żołnierzy niemieckich. Gallwitz po bitwie pod Przasnyszem dowodził na froncie serbskim, a następnie na froncie zachodnim w bitwie nad Sommą.
Najciekawszy rozdział książki Marcina Tomkiela jest poświęcony opisom użycia przez obie walczące strony sterowców. Te podniebne olbrzymy pojawiały się nad Podlasiem już jesienią 1914 roku, a wiosną i latem 1915 roku zeppeliny zostały wykorzystane do nalotów bombowych na Białystok. Jak relacjonowała „Gazeta Białostocka” 8 sierpnia 1915 roku: „Z poniedziałku na wtorek, o godz. 1:45 po północy, zjawił się nad miastem naszym sterowiec niemiecki systemu «Zeppelin». Była prześliczna noc księżycowa. Większość mieszkańców już spoczywała w błogim śnie, gdy spod gwieździstego stropu niebios rozległ się złowieszczy szum motoru i jednocześnie ukazało się na tle błękitu ciemne cygaro. Miasto oświetlone było jedynie blaskiem księżycowym. Elektryczność zgaszono już o godz. 12. Niepożądanego gościa przywitano wystrzałami z armat (...)”.
Z kolei w białostockim lesie Pietrasze znajdowała się baza carskich sterowców, której betonowe pozostałości można oglądać do tej pory. Carskie sterowce zostały zakupione tuż przed I wojną światową od Francji. Sterowiec Astra w majową noc 1915 roku zrzucił na Ełk 20 bomb. Jednakże na niebie to Niemcy zarówno mieli przewagę techniczną, jak i mogli pochwalić się bardziej doświadczonymi pilotami, wprawionymi w boju na froncie zachodnim. Jak podaje autor: „podczas I wojny światowej niemieckie sterowce wojskowe wykonały 111 bombardowań, w czasie których zrzuciły ponad 160 tysięcy kg bomb, z czego 80 tys. na Rosję (w tym na ziemie polskie)”. Na uwagę zasługuje fakt, że Niemcy do ataku na twierdzę Osowiec wykorzystali specjalne balony wypełnione gazem, do których strzelali po to, aby trucizna spadła prosto na obrońców. Niewątpliwie wielka wojna była przedsmakiem tego, co niespełna 30 lat później miały czynić siły Luftwaffe.
Tragiczne skutki działań obu mocarstw na Podlasiu są odczuwalne do dziś. Rosjanie wycofujący się przed armią niemiecką stosowali taktykę spalonej ziemi. Z kolei okupacja niemiecka przyniosła dewastację Puszczy Białowieskiej. Niemcy prowadzili niekontrolowaną wycinkę wiekowych drzew, oficerowie w Białowieży urządzali huczne polowania. Tuż przed I wojną światową w puszczy żyło 700 żubrów, natomiast ostatni z nich padł w 1919 roku. Jednym z nielicznych plusów okupacji niemieckiej było wysłanie przez żołnierzy 9 milionów kartek pocztowych – na podstawie fotografii/ilustracji na ich odwrocie odbudowano potem architekturę zniszczoną w trakcie II wojny światowej.
Miejscowa ludność została zmuszona do uchodźstwa. Szlak bieżeńców do Rosji, jak i ich powrotną drogę do domu znaczyły krzyże dzieci, starców, ofiar epidemii tyfusu i cholery. Ci, którym udało się wrócić, w odradzającej się Ojczyźnie zastali całkowicie zniszczony dobytek, wyjałowioną, porytą lejami ziemię, utracone elementy kultury jak przetopione na pociski kościelne dzwony czy spalone księgi metrykalne, co utrudniło zgłębianie historii lokalnej i pogłębianie tożsamości.
Mieszkańcy Podlasia nie mieli pojęcia o wydarzeniach mających miejsce na terenie ich miejscowości, tymczasem w polach i lasach natrafiali na mnóstwo mogił „obcych”. W Polsce północno-wschodniej znajduje się około 230–300 cmentarzy z okresu I wojny światowej. W nekropolii w Orzechowicach spoczywa ponad 1300 żołnierzy. W Augustowie ponad 1000. Również turyści odwiedzający tę malowniczą miejscowość na ogół nie mają o tym pojęcia. Spośród tysięcy bezimiennych ofiar tej krwawej wojny Marcin Tomkiel pochylił się nad samotnym krzyżem znajdującym się w bielskiej dzielnicy Hołowiesk z nazwiskiem poległego 21 sierpnia 1915 roku zaledwie 18-letniego żołnierza, absolwenta liceum. Helmut Sperber pochodził z dzisiejszego Dzierżoniowa, był synem dyrektora banku. Rok później na froncie zachodnim zginął również jego starszy brat Walter.
Tak jak wspominałam, autor pokazał ten konflikt z każdej możliwej strony, dlatego w książce pojawiły się również fragmenty rękopisu podlaskiego bieżeńca urodzonego w 1907 roku. Tak wyglądało życie 13-latka 100 lat temu: „Siostrę mama oddała za niańkę na dwa lata, dostała za to kurtkę, sukienkę, sandały i letnią chustkę na głowę, bo i zimą pracowała. O szkole nie było mowy, bo i szkół nie było jak teraz, że szkoły są za darmo i stypendia dają. Matka, jak mnie i siostrę oddała na służbę, to sama żyła w Topolanach, chodziła do ludzi na roboty, to tam i miała jedzenie, i marną zapłatę, albo tylko jedzenie, było i tak, że lebiodę albo pokrzywę gotowała, a zamiast skwarek to kartofle kruszyła”. W tych trudnych tużpowojennych czasach normą było, że kilkunastoletni chłopcy stawali się żywicielami rodziny, a dziewczynki przejmowały rolę opiekunek najmłodszego rodzeństwa.
„Wojna mocarstw. Podlasie 1914–1915” to lektura fascynująca, zarówno dla pasjonata I wojny światowej, jak i historii regionalnej. Historycy, nie zważając na popularnonaukowy charakter książki, wytykają jej brak przypisów i nieprecyzyjną bibliografię, co nie ułatwia dalszych badań tym, których autor, z zawodu dziennikarz Polskiego Radia Białystok, zachęca do ich podjęcia. Mnie z kolei urzekła wrażliwość autora, wnikliwość i wyczulenie na drobne szczegóły. Chęć pochylenia się nad pojedynczymi historiami i wyeksponowanie wśród faktograficznych tabelek i statystyk właśnie tych opowieści. Oby jak najwięcej takich dziennikarzy.