Na Pogórzu Dynowskim na Podkarpaciu, między Lutczą, Strzyżowem i Jasłem leży dziesięć wsi, które przed II wojną światową zamieszkiwała jedna z najmniejszych grup etnograficznych, licząca niewiele ponad 8 tys. osób. Grupa ta, czyli Zamieszańcy przez pięć wieków tworzyła ruską enklawę na górzystej, nieurodzajnej ziemi. Chociaż Zamieszańcy otoczeni byli zewsząd przez polskie wioski i utrzymywali życzliwe relacje z sąsiadami, do końca zachowali odrębność. W odróżnieniu od osadników niemieckich, szwedzkich czy węgierskich, którzy w podobnym czasie przybyli zasiedlić pobliskie tereny, Zamieszańcy nie ulegli asymilacji i polonizacji. Nie utożsamiali się też z Łemkami, i mimo tego że niektórzy dokonują uproszczeń, jakoby byli Ukraińcami, większość z nich nie identyfikowała się z narodem ukraińskim. Sami określali się jako Rusini lub Rusnacy. Tak też byli nazywani przez polskich sąsiadów.
Czarnorzeki, Krasna, Węglówka, Pietrusza Wola, Rzepnik, Wólka Bratkowska, Oparówka, Bonarówka, Blizianka i Gwoździanka – we wszystkich tych miejscowościach jeszcze 80 lat temu dominowała ludność zamieszańska. Byli to grekokatolicy posługujący się dialektem języka staroruskiego, określanym jako białorusko-ukraiński oraz alfabetem ukraińskim. Dla nich właśnie budowano tam okazałe cerkwie, podczas gdy mniejszość polska w każdą niedzielę musiała pokonywać wiele kilometrów do parafii rzymskokatolickich. Zamieszańskie wsie zamieszkiwali też pojedynczy Żydzi, prowadzący w nich sklepy i karczmy.
Górzyste tereny, w których osiedlali się Zamieszańcy, były trudne do gospodarowania. Dzięki wytrwałości i ciężkiej pracy, również w innych zawodach niż rolnictwo – kamieniarstwie czy przemyśle naftowym wychowywały się tam kolejne pokolenia. Ludzie ci przetrwali potop szwedzki, liczne najazdy tatarskie, wielką wojnę i II wojnę światową. Podczas tych wydarzeń bardzo ucierpieli. Nie przetrwali jednak 1945 roku, kiedy zostali z rodzimej ziemi brutalnie wyrzuceni. A byli z nią mocno związani. Nawet jeśli na przełomie XIX i XX wieku emigrowali do USA w poszukiwaniu lepszego życia, przebywając na obczyźnie interesowali się miejscem, w którym się urodzili. Przykładem tej troski jest piękna, murowana cerkiew w stylu narodowym wybudowana na początku XX wieku w Oparówce i wykończona w dużej mierze dzięki dolarom przesyłanym przez zamieszańskich emigrantów.
Dziś po Zamieszańcach pozostało przede wszystkim kilka urokliwych cerkwi, po 1945 roku przemianowanych na kościoły rzymskokatolickie. Pojedyncze chałupy z charakterystyczną kamienną podmurówką, kapliczki rozsiane przy drogach jak majowe kwiaty, a także opuszczone cmentarze z wyjątkowymi nagrobkami, będącymi wizytówką lokalnej sztuki kamieniarskiej. Zamieszańcy jako grupa etniczna już nie istnieją, jednak ich potomków noszących te same nazwiska można spotkać na całym świecie – głównie w Stanach Zjednoczonych, na Ziemiach Odzyskanych i na terenach dzisiejszej Ukrainy.
Z Zamieszańców wywodziła się także moja praprababka Tekla Szufład, urodzona w 1872 roku w Węglówce. Na początku XX wieku przeprowadziła się za swoim bratem Andrzejem Szufładem (ur. w 1869) do Jabłonicy Polskiej – pobliskiej enklawy staroruskiej. Była to wieś zamieszkana przez Rusinów prawdopodobnie już nawet kilka wieków wcześniej niż górzyste tereny zamieszańskie. Przy drodze w Jabłonicy, w przysiółku „Wygoda”, stoi kapliczka maryjna z 1896 roku, a kilka metrów za nią w szczerym polu znajduje się pojedynczy grób z widocznym z daleka krzyżem. Jest to grób Andrzeja Szufłada zmarłego wiosną 1945 roku, w czasie wysiedleń ludności ruskiej. Dane mu było spocząć na drogiej ziemi. Natomiast powód, dla którego ten grób nie został przeniesiony na cmentarz parafialny tak jak pozostałe groby rusińskie, do dziś pozostaje nierozwikłaną zagadką.
Korzystając z dwutygodniowego pobytu na Podkarpaciu z okazji świąt wielkanocnych, zrobiłam wyprawę rowerową śladami Zamieszańców. Najbliższa zamieszańska wieś, oddalona niecałe 10 km od mojego rodzinnego domu to Czarnorzeki. Można pojechać tam trasą przez Kombornię, zahaczając po drodze o Pigoniówkę – dom rodzinny literaturoznawcy, rektora Uniwersytetu Wileńskiego prof. Stanisława Pigonia (1885-1968). Swoje rodzinne strony opisał we wspomnieniach Z Komborni świat – niezwykle cennym źródle etnograficznym, dostarczającym także wielu refleksji na temat edukacji i awansu klasowego synów chłopskich na przełomie XIX i XX wieku.
Lokalsom Czarnorzeki w pierwszej kolejności kojarzą się z wieżą widokową, na której rozciąga się jeden z najszerszych i najdalszych widoków na polskie Karpaty. Przed 1945 rokiem miejscowość ta, przez Rusinów nazywana Czornoriki, najbardziej słynęła ze sztuki kamieniarskiej. Mogła się ona rozwijać dzięki dużym pokładom piaskowca pozyskiwanego metodą odkrywkową na stokach Królewskiej i Suchej Góry. Piaskowiec wykorzystywano do budowy domów (warto zwrócić uwagę na piwnice i charakterystyczne kamienne podmurówki pozamieszańskich chat), żaren, kamieni młyńskich, nagrobków cmentarnych, kapliczek i krzyży przydrożnych. Wyroby kamieniarskie Rusinów z Czarnorzek były cenione w Krośnie i całej okolicy. Szczególnie przez Żydów z Korczyny, zamawiających u nich macewy.
Mijając Czarnorzeki i wspomnianą Korczynę, trafiamy do rodzinnej wsi mojej praprababki Tekli, czyli do Węglówki (rus. Waniwka). Krajobraz tej miejscowości wyróżnia się na tle innych zamieszańskich wiosek za sprawą przecinających go wzdłuż głównej drogi czynnych szybów naftowych. Obecne tu złoża ropy naftowej przyciągały XIX-wiecznych badaczy i przedsiębiorców z całego świata. Odwiertami w Węglówce zajmował się m.in. Kanadyjczyk William Henry McGarvey, który w Galicji dorobił się na tym ogromnej fortuny. Los Zamieszańców, posiadających grunty, na których pod koniec XIX wieku odkryto złoża ropy naftowej, także znacząco się poprawił.
Do Węglówki w poszukiwaniu czarnego złota przyjechał też Anglik Admirał Nelson Keith (Admirał Nelson to imiona nadane przedsiębiorcy przez jego ojca zafascynowanego postacią Horatio Nelsona). Zmarł w 1898 roku, najprawdopodobniej na jakąś chorobę zakaźną. Był innowiercą, dlatego został pochowany poza lokalnym cmentarzem. Jego okazały nagrobek stoi w centrum wsi w otoczeniu grobów jego córki i angielskich współtowarzyszy. Widnieje na nim inskrypcja: Nie ma śmierci. To, co za śmierć uważamy, jest tylko przejściem do innego życia.
Nagrobków tych nie sposób pominąć, gdyż znajdują się nieopodal innego wyjątkowego zabytku – murowanej cerkwi w stylu narodowo-bizantyjskim, wzniesionej w tym samym roku, w którym zmarł Admirał Nelson. Stanęła w miejscu starej, drewnianej świątyni i była wyrazem aspiracji mieszkańców, którzy wzbogacili się na rozwijającym się przemyśle naftowym. Rzuca na nią cień liczący ponad 600 lat wielki dąb „Poganin” – najstarszy świadek dawnych dziejów. Natomiast pochodzącą z końca XV wieku ikonę Deesis z najstarszej cerkwi w Węglówce (tj. pierwszej cerkwi z trzech w historii tej wsi) można podziwiać w Muzeum Sztuki Ukraińskiej we Lwowie.
Mieszkańcy Węglówki do końca lat 30. nie ulegali nastrojom proukraińskim i konsekwentnie nazywali się Rusinami. Wszystko zmieniło się w 1943 roku, kiedy proboszczem wsi został Ukrainiec ks. Michał Cołta. Zapoczątkował on proces ukrainizacji Węglówki, wskutek czego miejscowość otwarcie zadeklarowała swoją ukraińskość. Podczas wysiedleń w 1945 roku władze nie miały wątpliwości co do narodowości mieszkańców pochodzenia rusińskiego. Niemal cała ludność Węglówki została wysiedlona na Ukrainę. Pozostałością po tych czasach jest siedziba byłego posterunku policji ukraińskiej.
Dotychczasowe życzliwe relacje międzysąsiedzkie panujące w zamieszańskich wsiach zmieniły się właśnie w latach 30. XX wieku pod wpływem silnej agitacji nacjonalistów proukraińskich. Oddalona o 6 km na wschód od Węglówki wieś Krasna (rus. Korostenka) była miejscem otwartej wojny rusko–ruskiej pomiędzy ukrainofilami a rusofilami. Doszło tam do walki o budynek Ukraińskiego Domu Narodowego – ostatecznie został on zlikwidowany. Większość zamieszańskich wsi broniła się przed ukrainizacją. Rusini zachowywali dystans wobec polityki, aby uniknąć konfliktów z Polakami. W 1944 roku, kiedy zaczęły dochodzić tu pierwsze relacje z rzezi wołyńskiej, sytuacja Rusinów znacząco jednak się pogorszyła. Zwłaszcza w ostatnich dniach przed wysiedleniami po wsiach krążyły bandy polskie, które rabowały ludność ruską. Niektórzy czynili to z „zemsty” za Wołyń (z czym tutejsi Zamieszańcy nie mieli nic wspólnego), w innych okupacja obudziła najniższe instynkty i okradali mienie rusińskich gospodarzy dla czystego zysku.
Niecałe 8 km na północ od Węglówki leży kolejna pozamieszańska wieś – Bonarówka (rus. Bonariwka). Trasa rowerowa, którą pokazuje Google Maps, jest bardzo zdradliwa – wiedzie przez niezwykle trudną do pokonania drogę polną w górach. Szybciej byłoby dostać się do tej odizolowanej komunikacyjnie miejscowości dwukrotnie dłuższą trasą samochodową przez Wysoką Strzyżowską. Być może dzięki temu udałoby mi się też uniknąć wybiegających zewsząd psów-piranii.
Aż trudno uwierzyć, że tę małą, odosobnioną wioskę, obecnie liczącą zaledwie kilkanaście numerów domów, w latach 30. zamieszkiwało ponad 1000 mieszkańców. Była ona wiodącym ośrodkiem działalności społecznej, kulturalno-oświatowej i politycznej na Zamieszańszczyźnie. Działały tam szkoła, biblioteka, Dom Narodowy i czytelnia „Proświty” z kółkiem teatralnym i chórem, liczne sklepy, towarzystwo sportowo-wychowawcze „Łuh”, Bractwo Trzeźwości, koło Czerwonego Krzyża i towarzystwo rolnicze.
Dziś w Bonarówce można zobaczyć drewnianą cerkiew greckokatolicką z I połowy XVII wieku. Jest to najstarszy i w moim odczuciu najpiękniejszy zabytek Zamieszańszczyzny. Niestety świątynia, aktualnie pełniąca funkcję kościoła rzymskokatolickiego, w dniu moich odwiedzin była zamknięta. Nie dane mi zatem było zobaczyć polichromii z 1898 roku autorstwa Pawła Bogdańskiego – artysty pochodzącego ze słynnej rodziny malarzy cerkiewnych z Jaślisk, a także polichromii w prezbiterium wykonanej w 1932 roku przez Pawła Zaporowskiego.
Pięć minut spacerem od cerkwi znajduje się opuszczony zamieszański cmentarz z wyjątkowymi kamiennymi nagrobkami. Aby tam dotrzeć, trzeba najpierw przejść dróżką polną między wielkimi owczarkami niemieckimi i wierzgającymi końmi w stadninie. Mimo wszystko warto, bo tę Orfeuszową trasę wieńczy miejsce niezwykłe – cmentarz założony w 1805 roku. Choć zdewastowany po II wojnie światowej, do naszych czasów szczęśliwie zachowało się 38 nagrobków, które kilkanaście lat temu poddano konserwacji.
Na uboczu tego cmentarza stoją trzy żelazne krzyże. Pod środkowym spoczywa teściowa Stepana Bandery – Julia Opariwska. Opariwska pracowała jako nauczycielka w pobliskiej Pietruszej Woli. Była zasłużoną działaczką na rzecz lokalnej społeczności i cieszyła się poważaniem wśród mieszkańców. Z kolei jej mąż Wasyl Opariwski pełnił posługę proboszcza w parafii w Bonarówce. Zginął w 1919 roku w trakcie walk polsko-ukraińskich. Ich córka Jarosława po raz pierwszy zetknęła się z Banderą w Krakowie, kiedy miała 17 lat. Jego osobowość wywarła na niej ogromne wrażenie, wskutek czego w 1936 roku wstąpiła do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Cztery lata później zawarła z nim związek małżeński, a w 1941 roku urodziła pierwsze dziecko.
W międzyczasie Julia Opariwska nadal pracowała w szkole. Latem 1944 roku, kiedy do wioski zbliżał się front, chciała wyjechać do znajomych w Sanoku. Tuż przed tą podróżą została napadnięta przez trzech mężczyzn i brutalnie zamordowana. Nazwiska zabójców i motywy tej zbrodni do dziś nie są znane. Na mogile nauczycielki nie ma nagrobka – być może nie postawiono go w obawie przed profanacją.
Po opuszczeniu krainy Zamieszańców, wróciłam do domu przez Wolę Jasienicką, leżącą u stóp góry Połom (455 m). To wzniesienie od zawsze pobudzało wyobraźnię i prawdopodobnie było miejscem kultu już w czasach pogańskich. Według lokalnych opowieści przekazywanych ustnie z pokolenia na pokolenie na przełomie XV i XVI wieku osadnicy rusińscy postawili na górze monastyr. Mimo że na istnienie tego klasztoru nie ma jednoznacznych dowodów naukowych, traktowanie wzgórza jako miejsca sacrum zachowało się do dziś. Nadal znajduje się tam studzienka z uzdrawiającą wodą i kamienna kapliczka z 1819 roku ufundowana przez Stanisława Świerka. Góra Połom przez wieki służyła także jako miejsce schronienia dla okolicznej ludności przed najazdami tatarskimi, a w czasie II wojny światowej przed okupantami niemieckimi.
Żadna inna tragedia nie przyniosła takich zmian w demografii tutejszej ludności ruskiej jak masowe wysiedlenia wiosną 1945 roku. Niektórzy Zamieszańcy do końca życia nie pogodzili się z wygnaniem. Taką osobą był wójt Pietruszej Woli Piotr Daszyk, ograbiony doszczętnie z dużego majątku, którego dorobił się na emigracji w Ameryce. Został wywieziony do starego dworu pod Świebodzinem. Kiedy skończył 92 lata, wyraził pragnienie, aby spocząć na cmentarzu w Rzepniku. Tak też się stało – nareszcie jest wśród swoich.
A las szumi, pieśni śpiewa, chmurom opowiada
O minionych czasach sławy, o woli pradziada
Iwan Rusenko, poeta urodzony w Krasnej
Źródła:
A. Bata, M. Łuczaj, Zamieszańcy. Losy Rusinów na Pogórzu, Krosno 2015.
Ruś Krośnieńska. Szkice i studia na temat „wyspy” łemkowskiej, red. S. Dubiel-Dmytryszyn, Węglówka 2013: https://lemko.org/pdf/Dubiel_RK2013.pdf
Magury ‘90. Informator krajoznawczy, Warszawa 1990: https://lemko.org/pdf/magury_90.pdf
Informacje archiwalne ze zbiorów Macieja Pachany.
Zdjęcia własne.