Prawosławne kobiety w Polsce – marzyłam o przeprowadzeniu z nimi rozmowy. Udało mi się dotrzeć do pięciu w wieku 23–40 lat, pochodzących z różnych części kraju, o odmiennym światopoglądzie i podejściu do swojej wiary. Zadałam im pytania związane z zagadnieniami, które nurtują również wielu katolików, czyli kwestią aborcji, antykoncepcji, seksu przedmałżeńskiego i praw osób LGBT. Opowiedziały mi także o tym, jak czują się jako mniejszość wyznaniowa w Polsce, czy chciałyby być matuszkami, jak to jest być córką lub narzeczoną przyszłego księdza i czy uważają, że są w Cerkwi dyskryminowane.
Dorota (23 lata) – urodziła się w konserwatywnej prawosławnej rodzinie. Jest córką księdza. Aktualnie mieszka w Niemczech. „Na początku prawosławie było dla mnie obowiązkiem, jednak później sama poczułam przywiązanie do wiary. Obecnie jestem praktykująca, ale nie uważam się za fundamentalistkę”.
Karolina (26 lat) – urodziła się w rodzinie, która od pokoleń wyznaje prawosławie. Jej tata również jest księdzem. Karolina pochodzi z południa Polski.
Alicja (26 lat) – urodziła się w rodzinie prawosławnej i została wychowana w tej wierze. „Przez większość życia byłam zaangażowana w praktykę religijną, żyłam zgodnie z zasadami Cerkwi. Wkraczając w dorosłość doświadczyłam kryzysu wiary. Utożsamiam się z prawosławiem jako z ważną częścią mojej osobistej historii, a jeśli chodzi o moje obecne przekonania, to jestem osobą niewierzącą”. Alicja pochodzi z Podlasia.
Marta (40 lat) – urodziła się w prawosławnej rodzinie i od dziecka jest osobą praktykującą.
Natalia (30 lat) – „ojciec prawosławny, mama katoliczka; zarówno w rodzinie taty, jak i mamy byli i prawosławni, i katolicy. Zostałam ochrzczona dopiero w wieku 7 lat w Kościele rzymskokatolickim, około 14. roku życia zaczęłam coraz bardziej skłaniać się ku prawosławiu. Przeszłam do Cerkwi prawosławnej w wieku 20 lat przez bierzmowanie”. Natalia pochodzi z dużego miasta, jej chłopak jest prawosławnym seminarzystą.
Jak się czujesz jako osoba należąca do mniejszości wyznaniowej w Polsce? Czy spotkałaś się z jakimiś trudnościami z tego powodu? Jak reagują na Twoje wyznanie inne osoby?
D: Częściej niż z trudnościami spotykałam się z brakiem wiedzy o tym, czym jest prawosławie i że w ogóle istnieje. To właśnie ten brak wiedzy jest dla mnie najbardziej irytujący. Stałe tłumaczenie innym rzeczy związanych z moją wiarą bywa męczące. Na przykład ciągłe pytania: „czy wy też wierzycie w Jezusa?”.
K: Owszem, w szkole były takie trudności systemowe. Na przykład religia w środku lekcji, którą musiałam spędzać na świetlicy, marnując czas. Albo msze na rozpoczęcie i zakończenie roku, po których następowała część oficjalna w auli. Nigdy nie wiedziałam, na którą dokładnie godzinę tam przyjść, bo zaczynała się po prostu po mszy. Natomiast nigdy nie spotkałam się z negatywnym podejściem osób innego wyznania. Nie przepadam też za przesadą w drugą stronę, czyli wypytywaniem, prośbami o wyrecytowanie modlitwy „po waszemu” (to było zawsze mega irytujące). Bardzo doceniam, kiedy ktoś traktuje mnie po prostu normalnie, i na szczęście dotychczas zwykle tak było.
A: Najczęściej spotykam się z ciekawością wobec prawosławnej kultury – zachwytem śpiewem liturgicznym, architekturą, ikonami. Ale zdarza się, że katolików czy ateistów, delikatnie mówiąc, dziwią prawosławne praktyki – np. to, że w naszej tradycji komunia święta jest podawana całej kolejce wiernych z jednej łyżeczki albo że w trakcie nabożeństw wielkopostnych robi się setki pokłonów czołem do ziemi. A dla mnie to była rzeczywistość, w której funkcjonowałam od dziecka, sacrum, którego się nie podważa.
M: Nigdy nie byłam prześladowana. Zdarzają się jednak dyskryminujące sytuacje. Moje dzieci mają okienka w czasie rzymskokatolickiej religii. W szkole organizowane są kolonie, które prowadzi siostra zakonna, a opiekunką na koloniach jest wychowawczyni z klasy. Na kolonie jadą dzieci, które chodzą na religię katolicką. Kolejna kwestia – sytuacja po śmierci papieża. Panował wtedy jakiś amok – czułam, że każdy musi się modlić, oddawać hołd, zapalać znicze na ulicach albo świece w oknach. Nikt nie rozumiał, że papież to katolicki duchowny i są ludzie, którzy nie mają potrzeby go czcić, bo nie są z nim związani. Wiem, że niektórzy z moich prawosławnych znajomych zapalali te świece w oknach, czy też gasili światła na hasło. Bali się, że ktoś może coś im zrobić, jeśli się nie dostosują. W telewizji pokazywano jakieś panie z głębokiej Rosji, które nie modliły się za papieża (bo czemu miałyby to robić?), a w Polsce był to dowód na zwyrodnialstwo. Pod cerkwią w Warszawie stali dziennikarze, pytając ludzi wychodzących z nabożeństwa: „dlaczego nie modlisz się za papieża?” W tamtych chwilach miałam wrażenie, że wystarczyłoby jedno zdanie, aby tłum zaatakował prawosławnych. Poza tym rozumiem, że prawosławie nie jest centrum wszechświata i to, że ludzie niewiele wiedzą, nie jest dla mnie jakimś wielkim problemem. Zwykle tłumaczę i odpowiadam na pytania katolików. Co więcej, często wiem więcej o teologii katolickiej niż oni sami.
N: Jestem przyzwyczajona do wyróżniania się, zarówno przez mieszane pochodzenie polsko-serbskie, jak i przez kwestie wyznaniowe. Budzi to zainteresowanie, różne pytania, zwłaszcza na początku znajomości. Problemy miałam w przedszkolu i podstawówce, ale na tle narodowościowym, przez kwestie wyznaniowe nigdy. Wokół prawosławia narosło dużo stereotypów, zaczynając od kojarzenia go z Rosją, a nawet z komunizmem (podczas gdy prawosławni wiele wycierpieli od komunistów, i to w różnych krajach), po nieprawidłową terminologię („pop”, „msza”), życzenia bożonarodzeniowe 6 stycznia (tymczasem większość prawosławnych na świecie, w tym ja, posługuje się kalendarzem neojuliańskim, tzn. święta stałe są jak w gregoriańskim, a Pascha i święta, które ona wyznacza, zgodnie ze starożytnym systemem). Ale mam też pozytywne doświadczenia: na spotkaniach towarzyskich pamięta się, kiedy poszczę (w prawosławiu postne, czyli bezmięsne, są prawie wszystkie środy i piątki, do tego są jeszcze cztery posty wielodniowe).
Czy dopuściłabyś możliwość związania się z ateistą bądź osobą innego wyznania?
D: Oczywiście, dopuściłabym możliwość związania się z osobą innego wyznania lub ateistą. Dla mnie ważniejsza jest relacja między mną a moim partnerem czy partnerką – miłość, wzajemny szacunek, wsparcie. Jednak nie mogłabym związać się z osobą, która miałaby agresywny stosunek do mojej wiary.
K: Mój mąż jest prawosławny i, szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie być z kimś innego wyznania. Po prostu czuję, jakbym z prawosławnymi osobami rozumiała się na zupełnie innym poziomie. Coś takiego, jak wtedy gdy spotykasz Polaka za granicą i od razu jesteście kumplami – podobnie mam z osobami mojego wyznania. Mogę ich nie znać, a traktuję, jakby byli znacznie bliżej.
A: Gdy byłam wierząca, nie wyobrażałam sobie związku z ateistą, bo dla mnie ślub cerkiewny był celem, do którego chciałam dążyć w związku. W Cerkwi nie ma ślubów jednostronnych. Katolika wybrałabym, gdyby się zgodził na ślub cerkiewny. Wyznania inne niż chrześcijańskie – nie, bo podobnie jak z ateistą ślub cerkiewny nie byłby możliwy. Generalnie miałam poczucie, że wejście w małżeństwo mieszane wyznaniowo nie jest wyborem w pełni akceptowanym przez moją rodzinę i całą prawosławną wspólnotę. Zawsze się znajdzie ktoś, kto będzie kręcił nosem, że to nie jest „nasz” człowiek, a to, co zawarliście, nie powinno nazywać się małżeństwem.
M: Mam prawosławnego męża i dawno już nie miałam takich dylematów. Wydaje mi się, że można dogadać się z każdym i to trochę zależy od stopnia religijności. Pewnie bardziej związanej z Kościołem osobie trudniej jest być z kimś z zupełnie innego bieguna. W mojej parafii jest dużo małżeństw o różnym pochodzeniu konfesyjnym – wiele z nich zgodnie wychowuje swoje dzieci mimo tego, że pochodzą z różnych tradycji. Czasem religijna jest tylko jedna strona. Wydaje mi się, że czasy są takie, że każdą konfigurację wyznaniową trzeba brać pod uwagę i umożliwić tym ludziom bycie w Cerkwi, jeśli tylko tego chcą.
N: Mój chłopak jest prawosławny, ale gdy byłam na etapie szukania, dopuszczałam także katolików i starokatolików. Prawosławni w Polsce stanowią mniejszość, do tego większość pochodzi ze wsi, ma zatem inną mentalność i nierzadko niezbyt wysokie wykształcenie (moja rodzina od pokoleń mieszka w dużym mieście). Z protestantem, niechrześcijaninem czy ateistą ciężko byłoby mi się związać, bo trudno byłoby o wspólne życie liturgiczne. Cerkiew prawosławna dopuszcza zawarcie małżeństwa tylko pomiędzy dwojgiem chrześcijan, a na tym sakramencie mi zależy, bo każdy sakrament to realne Boże błogosławieństwo i wejście w Bożą rzeczywistość – inaczej taki związek byłby „płaski”. W relacji z ateistą zatarłby się też jeden z celów prawosławnego małżeństwa – wspólne podążanie do Królestwa Bożego i próba zasmakowania go już tu, na ziemi.
Jaki dress code obowiązuje kobiety uczestniczące w liturgii prawosławnej? Co w przypadku, gdy nie jest on odpowiedni do sytuacji? Czy księża zwracają uwagę na tę kwestię, np. w trakcie kazań?
D: Obowiązujący dress code zależy od parafii i od tego, jak bardzo konserwatywni są parafianie i proboszcz. W Ewangelii nie ma nic o tym, jak należy się ubierać. To jest kwestia kultury. Czasem możesz być bez chustki i spódnicy i nikt ci nic nie powie, a czasem możesz mieć problemy przez jakąś babcię-parafiankę lub księdza. W mojej parafii bardziej staramy się dbać o wnętrze, a nie o dress code.
K: Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby jakiś ksiądz komentował ubiór kobiet. Częściej spotykałam się z tym, że to mężczyźni nie mogli wejść do cerkwi w krótkich spodenkach. Ja osobiście mam zawsze zakryte ramiona w cerkwi, ale nie mam problemu z tym, żeby włożyć sukienkę z dekoltem albo nad kolano. Po prostu nie sądzę, żeby to było najważniejsze podczas modlitwy. Nie noszę na głowie chustki, bo po prostu nie lubię. Inaczej jest podczas pielgrzymek, gdzie pilnuje się tego, żeby mieć spódnicę do kostek i chustkę na głowie (szanuję te zasady, chociaż nie do końca rozumiem, w czym przeszkadzałaby spódnica np. do kolan).
M: W prawosławiu nie ma jednego urzędu, który definiowałby wszystkie zasady, więc bywa różnie, w zależności od kraju, typu parafii i lokalnej tradycji. Ja uważam, że to nie jest sprawa duchownych, jak wierni mają się ubierać – nie tego nauczał Chrystus. Ubieram się tak, jak mam na to ochotę. Oczywiście stosuję kulturowo przyjęte normy, zgodnie z którymi w niektóre miejsca nie przychodzi się w bikini albo w bardzo krótkich spodniach, ale to raczej normy wynikające z ogólnej kultury, a nie szczególnych wymogów wobec prawosławnych. W niektórych cerkwiach są tabliczki informujące o odpowiednim ubiorze, ale to, jak należy się ubierać, wymyśla ten, kto tabliczkę wiesza. Nie ma takich norm i nie to jest istotą chrześcijaństwa.
N: To zależy od kraju. W Rosji potrzebne są chustki, w Serbii czy w krajach arabskich chustki są wręcz niemile widziane. Mam wrażenie, że w Polsce większość kobiet chustek nie nosi (w mojej parafii mniej niż 10 Polek). Ja sama zakładam tylko na pieszą pielgrzymkę, bo jest to też po prostu praktyczne (daje ochronę przed słońcem, pozwala zakryć brudne włosy). Podobnie spódnice – są mile widziane, ale nie wszędzie wymagane, z kolei w krajach arabskich będą to raczej spodnie. Słyszałam, że zamiłowanie do spódnic w cerkwi to polska specyfika. Ramiona powinny być zakryte, tego się przestrzega niezależnie od płci. Przed wejściem do niektórych cerkwi można spotkać się z tabliczkami przypominającymi o właściwym ubiorze, ale wrażliwość na ubiór to domena Rosji, Ukrainy, Mołdawii. W Polsce w ogłoszeniach dotyczących pieszych pielgrzymek czy spotkań (rekolekcji) w monasterach podaje się wymogi dotyczące stroju: dziewczyny i kobiety mają mieć chustki i spódnice, mężczyźni i chłopaki – zakryte ramiona i długie spodnie. Jednak np. na warszawskiej pielgrzymce nie jest to bezwzględnie przestrzegane.
Czy spotkałaś się w społeczności wyznaniowej z bardziej patriarchalnym podejściem mężczyzn do Ciebie i innych kobiet, niż doświadczasz, uczestnicząc w życiu świeckim, np. na uczelni? Według metropolity Hilariona (Rosyjska Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego), „mówienie o dyskryminacji kobiet w Kościele prawosławnym jest nieuzasadnione”. Czy zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
D: Uważam, że prawosławie jest bardzo patriarchalną strukturą. Zazwyczaj po prostu nie mówi się o sprawach praw kobiet.
K: No cóż, nie sposób nie zauważyć, że kobiety mają w cerkwi mniej praw niż mężczyźni, nie mogą chociażby być duchownymi. Ja nigdy nie miałam takich marzeń, więc dla mnie to nie był problem. Myślę, że tak jak szewc, drwal czy lekarz może być szowinistą, tak samo może nim być ksiądz czy inny przedstawiciel kościoła. To zależy od człowieka.
A: Na wyższych szczeblach cerkiewnej hierarchii nie ma miejsca dla kobiet. Chociażby dlatego, że kobieta z zasady nie może wejść za ikonostas, gdzie znajduje się ołtarz, bo co miesiąc krwawi z dróg rodnych i to czyni ją „nieczystą”. Skoro część funkcji jest niedostępna albo trudno dostępna dla kobiet, to zdaje się, że spełnia to definicję dyskryminacji. Cerkiew natomiast jest dumna z tego, że jest konserwatywna, że nie poddaje się „duchowi nowoczesności”, więc szanse na zmiany są nikłe. W dodatku mam wątpliwości, czy większość prawosławnych kobiet w ogóle czuje potrzebę zmian. O niezgodzie na ten porządek rzeczy słyszę od koleżanek, które się dystansują albo odchodzą ze wspólnoty.
M: Niemal wszyscy prawosławni hierarchowie mówią, że kobiety nie są w prawosławiu dyskryminowane. Być może wynika to z tego, że z pozycji uprzywilejowanej (czyli mężczyzny na wysokim stanowisku w hierarchii) trudno taką dyskryminację dostrzec. Przyznanie się do tego wymusiłoby również jakieś działania, których hierarchowie z pewnością podejmować nie chcą. Uważam, że kobiety są bezpodstawnie, ale stale gorzej traktowane w Cerkwi. Istnieje wiele stereotypów kulturowych, zwyczajów, tradycji, które sprawiają, że kobiety stoją dużo niżej w hierarchii wiernych w Kościele prawosławnym. Począwszy od braku możliwości zostania księdzem (choć w tradycji były diakonisy), poprzez wybór ministrantów wyłącznie wśród chłopców, brak uczestnictwa kobiety (a szerzej – świeckich) w podejmowaniu decyzji w Cerkwi (zarówno na poziomie parafialnym, jak i diecezjalnym) po szalenie krzywdzące, istniejące w wielu miejscach ograniczenia związane z miesiączką, połogiem czy poronieniem.
N: Raczej zgadzam się ze słowami metropolity. Kobieta w Cerkwi może pełnić różne funkcje: matuszki (uważam, że to jest powołanie), teolożki (teolog w prawosławiu nie jest osobą świecką), katechetki, a także te liturgiczne: psalmistki, lektorki (sama nią jestem i miałam nawet okazję czytać, tj. właściwie śpiewać, czytanie apostolskie podczas Liturgii Przemieniania Pańskiego na Grabarce – w największym prawosławnym sanktuarium w Polsce, gdzie Przemienienie to jego główne święto – z udziałem wielu biskupów, w tym zwierzchników dwóch lokalnych Cerkwi), prisłużniczki, tj. ministrantki (choć nie we wszystkich parafiach), niosącej chorągwie, krzyż czy latarnie w trakcie procesji, w niektórych Cerkwiach lokalnych są także – choć nieliczne – diakonisy. Mniszki noszą to samo nakrycie głowy co mężczyźni (tzw. kłobuk), a przełożona monasteru może nawet udzielać błogosławieństwa jak kapłan. Są matki duchowe, a nie tylko ojcowie duchowi – przeprowadza się z nimi rozmowy pod klauzulą tajemnicy, prosi o poradę. Różnica jest taka, że matka duchowa nie przeczyta modlitwy rozgrzeszenia, bo ta czynność przynależy tylko prezbiterowi i biskupowi.
Przeczytałam na prawosławnej stronie internetowej, że w trakcie miesiączki kobiety nie powinny przyjmować komunii, a także podchodzić do ikon i ich całować. Jaki masz do tego stosunek?
D: Również słyszałam takie rzeczy, ale się z tym nie zgadzam, bo nie ma nic nieczystego w fizjologii.
K: Osobiście nie chodzę do komunii w czasie okresu. Jestem w stanie to zaplanować tak, żeby ominąć te kilka dni. Wiem, że są księża, którzy pozwalają chodzić do komunii kobietom w trakcie miesiączki. Zapytanie o to raczej nie jest problemem – chociaż może ktoś się wstydzi o tym mówić, nie wiem, dla mnie to normalna sprawa. Całą resztę robię jak zawsze – wchodzę do cerkwi, całuję ikony itp.
A: Z domu rodzinnego nie wyniosłam takiej zasady, ale poznałam ją na lekcjach religii – akurat w takiej formie, że podczas miesiączki nie można przystąpić do komunii, bo jest się „nieczystą”. Kilka lat później miałam okazję porozmawiać z bardziej postępowym księdzem – powiedział, że nie ma kanonicznych przeszkód do przyjmowania Eucharystii podczas miesiączki, więc przestałam zwracać na to uwagę. Co prawda, potem zmodyfikował ten komunikat na taki, że trzeba poprosić o błogosławieństwo swojego spowiednika. Jak widać to w polskiej Cerkwi wciąż nierozwiązana kwestia.
M: To bzdura. Pozostałość judaistycznej zasady ze Starego Testamentu, która w formie tabu przetrwała w prawosławnej tradycji szeptanej. Wielu księży i teologów już dawno podważyło jej sensowność. A wiele kobiet po prostu bierze sprawy w swoje ręce i postępuje tak, jak im podpowiada sumienie. Uważam, że biologiczna konstrukcja związana z cyklem rozrodczym człowieka jest jak doskonale zaprojektowana maszyna i nie widzę powodu, aby obrażać kunszt tego, co stworzył sam Bóg, nakładając na to nasze ludzkie, kulturowe ramki i tabu. Nie ma najmniejszego sensu, żeby ograniczać swoje życie cerkiewne z powodu miesiączki. To jest wręcz sprzeczne z nauczaniem Chrystusa, który mówił „Bierzcie i Jedzcie... to czyńcie na moją pamiątkę”. W tych słowach nie ma nic o miesiączce.
N: Cerkiew antiocheńska (bliska mi, bo studiowałam tam teologię) w latach 90. głosem soborowym wydała oświadczenie, że okres czy połóg nie czyni kobiety nieczystą. Cerkiew nie lubi oficjalnych stanowisk. Wydaje takowe tylko wtedy, gdy problem jest powszechny i wymaga klarownej odpowiedzi. Mój ojciec duchowy zasadniczo nie ma z tym problemu. Tylko kilka razy nie pozwolił mi przystąpić do Eucharystii, gdy miałam okres, ale to wiązało się raczej z moimi ówczesnymi trudnościami duchowymi. Negatywny stosunek niektórych duchownych i wiernych do przyjmowania Eucharystii przez kobiety w czasie okresu, całowania ikon czy wręcz samego wejścia do cerkwi bierze się z prozaicznych przyczyn: niegdyś było trudniej o higienę, więc nie dość, że od razu było wiadomo, że ta kobieta ma okres, to w dodatku mogła pobrudzić posadzkę czy część wyposażenia świątyni.
Jakie są zalety i wady bycia matuszką (żoną prawosławnego księdza) bądź jego córką? Czy wynikają z tego dodatkowe obowiązki? Czy rodzina duchownego odczuwa większą presję społeczną?
D: Jako córka księdza oczywiście mam sporo dodatkowych obowiązków. Społeczność ma oczekiwania co do tego, jak powinnam się zachowywać czy ubierać. Noszę krótkie włosy i mam tatuaże, dlatego jestem odbierana jako „niepoprawna” córka księdza, a mój tata nie jest poprawnym księdzem, skoro ma taką córkę. Presja ciąży na całej rodzinie. Nie dostrzegam jakichś specjalnie dobrych stron bycia córką księdza.
K: Jako córka duchownego nie uważam, żebym miała jakieś szczególne obowiązki. Z nimi raczej powinna liczyć się żona księdza, w końcu ona decyduje się na to świadomie i rzeczywiście jej życie wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami. Dzieci powinny według mnie pozostać dziećmi, takimi jak inne. Oczywiście nie mówię tu o skrajnych sytuacjach, ale nie wyobrażam sobie, żebym nie mogła iść na imprezę, napić się alkoholu czy zapalić papierosa dlatego, że jestem córką księdza. W zasadzie nigdy nie patrzyłam na bycie córką księdza prawosławnego w kontekście wad i zalet. Dla mnie to było po prostu normalne, więc nie rozmyślałam o tym w ten sposób. Chociaż jako dziecko było mi trochę przykro, kiedy inne dzieci jeździły gdzieś z rodzicami na weekend, a my nie mogliśmy, bo niedziela była pracująca. Poza tym mój tato zawsze bardzo dużo pracował, no i często musiał być, powiedzmy, „do dyspozycji”. To coś więcej niż zwykły zawód, bo nie zamykasz drzwi i nie wychodzisz z pracy – jesteś w niej praktycznie na okrągło.
A: Myślę, że największym minusem bycia matuszką jest to, że staje się ona zależna od pracy męża – biskup może wydać decyzję, że ksiądz zostaje skierowany do parafii oddalonej o setki kilometrów od obecnego miejsca zamieszkania. Od jednej z matuszek usłyszałam, że prawosławny ksiądz powinien na pierwszym miejscu stawiać służbę Bogu i ludziom jako duchowny, dlatego też nosi obrączkę ślubną nie na prawej, a na lewej ręce, prawą z kolei błogosławi wiernych. Natomiast w parafiach w dużych miastach żony księży bynajmniej nie sprawiają wrażenia uciemiężonych. Studiują, pracują w korporacjach, na uniwersytetach… Poza parafią mają własne życie.
M: W mniejszych społecznościach ludzie śledzą każdy krok żony albo dzieci księdza. Powoduje to pokusę, aby niektóre rzeczy robić na pokaz, byle tylko ludzie nie gadali. Rodzina księdza często jest pozbawiona prywatności. Ksiądz z kolei ma pokusę wiecznej pracy, bo przecież jest na misji, może się okazać, że rodzina wcale nie jest dla niego najważniejsza. Dochodzi do tego pokusa korzystania z przywilejów władzy i pieniędzy, do których ma dostęp. W dodatku byt rodziny księdza zależy od decyzji, a często humoru biskupa. Z dnia na dzień można zostać przeniesionym wiele kilometrów dalej z całą rodziną, a tym samym zostać wyrwanym ze swojego dotychczasowego środowiska. Myślę, że wiele kobiet, decydując się na bycie matuszką, nie zdaje sobie sprawy, przed iloma trudami i problemami staną.
N: Mój chłopak jest prawosławnym seminarzystą. Nie odczuwam większej presji – może tylko taką, że w seminarium nie powinniśmy okazywać sobie nadmiernej czułości publicznie. Poza seminarium jest to przyjęte jako coś normalnego, ale to wynika z kultury – mój chłopak jest prawosławnym Arabem, seminarium znajduje się w Libanie. Podczas pielgrzymek w Polsce okazywanie sobie czułości, jeśli to faktycznie poważny związek, jest przyjmowane normalnie. Zalety bycia matuszką to: możliwość realizacji szczególnego powołania, przywileje w Cerkwi i społeczeństwie (przynajmniej w niektórych krajach i regionach), możliwość poznawania różnych ciekawych ludzi i wpływ na życie parafii, większa szansa na regularne i wspólnotowe życie modlitewne i liturgiczne w domu oraz na pomoc w razie problemów czy to ze strony biskupa, czy po prostu wiernych. Wady: bycie na świeczniku zarówno społecznym, jak i szatana (biesy bardziej atakują osoby widoczne w cerkwi, bo obalenie wzorca powoduje większe zgorszenie i skutkuje odejściem wiernych), niepewność miejsca zamieszkania (przenosiny kapłana nie są częste, ale się zdarzają), większa odpowiedzialność za cerkiewną oprawę liturgiczną i zachowanie się niż u przeciętnego świeckiego, duże problemy w przypadku przedwczesnej śmierci męża, samodzielne zajmowanie się dzieckiem/dziećmi w trakcie nabożeństwa (mąż nie może pomóc, bo jest w ołtarzu, spowiada czy służy w inny sposób), czasem także niemożność wyjścia razem na miasto czy do znajomych z powodu obowiązków męża.
Na Facebooku istnieje popularny fanpage o zabarwieniu humorystycznym ChBM - ХБМ (Choczu byt’ matuszkoj) (chcę być matuszką). Czy ta memiczna przestrzeń w internecie ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, tzn. czy wiele młodych kobiet rzeczywiście chce być żonami księży?
D: Oczywiście, że istnieją kobiety, które marzą o tym, żeby zostać żoną księdza. Ale ja nie wiem po co! Być może to jest kwestia jakiegoś statusu społecznego, jaki chcą osiągnąć. Kiedy byłam dzieckiem, znałam ludzi, którzy mówili, że dla kobiety jednym ze sposobów, aby wejść do raju, jest zostać matuszką. Mówiono mi również, że wszystkie córki księży muszą zostać matuszkami.
K: Dla mnie ten fanpage to nawiązanie do podejścia kobiet z pokolenia moich rodziców, kiedy jeszcze bycie księdzem było wyznacznikiem statusu, wyższego poziomu, wyedukowania. Często dziewczyny po prostu chciały się wyrwać z małych miejscowości albo uważały, że to da im szacunek… Nie wiem w sumie, co one myślały, śmieszy mnie to mega, osobiście nie widzę nic fajnego w byciu żoną księdza.
A: Coś w tym jest. To pragnienie typowe dla wieku nastoletniego, może wczesnej dorosłości. Matuszka jest bardzo ważną osobą w parafialnej społeczności, zwłaszcza na wsi, więc zostanie żoną księdza może być przeżywane przez niektóre kobiety jako zaszczyt. Dużo się od niej wymaga, ale i darzy ją szacunkiem.
N: Strona na Facebooku jest zdecydowanie prześmiewcza, natomiast samo hasło opiera się na realnym zjawisku. Są dziewczyny, które pragną być żonami księży, z różnych powodów: marzą o pobożnym i/lub dobrym mężu, chcą prestiżu, jako córki księdza nie widzą siebie w innym schemacie rodzinnym, mają nadzieję na mniejsze problemy finansowe i mieszkaniowe (ale pod warunkiem, że to duża parafia i nie na wsi).
Jaki jest oficjalny stosunek Kościoła prawosławnego do osób LGBT? Czy znasz osoby nieheteroseksualne wyznania prawosławnego? Jak się w nim odnajdują? Czy istnieje jakaś stricte prawosławna organizacja, np. na wzór fundacji Wiara i Tęcza, która zrzesza takie osoby?
D: Oficjalnie Kościół prawosławny jest przeciwko osobom LGBTQ+. Orientacja inna niż heteroseksualna jest uważana za grzech. Jednak znam nieheteroseksualne osoby prawosławne i sama identyfikuję się jako biseksualna. Pod tym względem w prawosławiu trudno jest odnaleźć swoje miejsce. Wydaje mi się, że w obrębie Kościoła prawosławnego nie ma żadnej organizacji podobnej do Wiary i Tęczy.
K: Nie wiem nic na temat takiej organizacji. Generalnie mówi się, że samo bycie homoseksualistą nie jest grzechem, grzechem jest czyn homoseksualny. Ja osobiście uważam to za przykre i krzywdzące, gdy nie możesz być z kimś, kogo kochasz. Dlatego trudno mi to zrozumieć i zaakceptować…
A: Stosunki seksualne osób tej samej płci są uznawane za grzech. Więcej się o tym milczy, niż mówi.
M: Jest wiele osób prawosławnych o orientacji nieheteronormatywnej. Nie jest im łatwo, zwykle nie ujawniają się. Nic nie wiem o organizacjach prawosławnych LGBT w Polsce. Wiem natomiast o grupach teologów, którzy spotykają się dość dyskretnie i dyskutują na temat, w jaki sposób można przyjaźnie włączyć osoby LGBT w życie Kościoła prawosławnego. Wydana została nawet książka, zbierająca teksty z tym związane [„For I am Wonderfully Made: Texts on Eastern Orthodoxy and LGBT Inclusion” – przyp. red.]. Tu znów pomocna jest rola indywidualnego podejścia i oceny spowiednika. To umożliwia ludziom LGBT+ w miarę normalne życie duchowe w prawosławiu, choć z pewnością nie jest to łatwe.
N: Należy rozróżnić stosunek do osób homoseksualnych i związków homoseksualnych. Do tych pierwszych podejście jest neutralne, do drugich – negatywne. Jeden ze współczesnych prawosławnych świętych, starzec Porfiriusz, mówił że homoseksualizm może być wręcz szczególnym darem i drogą do zbawienia, ale pod warunkiem, że weźmie się krzyż życia w celibacie. Z kolei inna znana postać współczesnego prawosławia, przez wielu uważany za świętego o. Seraphim Rose był homoseksualistą, tyle że pokajał się za wcześniejsze życie w nieczystości. Związki homoseksualne uznawane są przez Cerkiew po prostu za nienaturalne. Spotkałam jedną lesbijkę prawosławną, ale nie znam jej za dobrze – o ile wiem, ma trudności z odnalezieniem się, ale chyba nie zarzuciła zupełnie życia sakramentalnego. Znam też jedną kobietę, która wcześniej zmieniła płeć – nie wiem nic o jej orientacji, ale wiem, że w parafii, do której należy, jest przyjmowana normalnie, uczestniczy w życiu sakramentalnym. W tej samej parafii również jednym z dyrygentów jest homoseksualista, również uczestniczy on w życiu sakramentalnym, a także chyba jest członkiem fundacji Wiara i Tęcza. Jednakże nie wszyscy polscy wierni akceptują to, że osoba o takiej orientacji jest jednym z dyrygentów parafialnego chóru.
Jaki jest oficjalny stosunek Kościoła prawosławnego do aborcji i antykoncepcji? Co o nim sądzisz? Jakie jest stanowisko Twoich rodziców w tej sprawie?
D: Kościół prawosławny oficjalnie jest przeciwko antykoncepcji i aborcji. Stanowisko mojej rodziny jest takie samo jak Kościoła. Ja uważam antykoncepcję za dbanie o ludzi, bo nie wszyscy mogą mieć dzieci, np. ze względów ekonomicznych. Aborcja to trudna sprawa, ja jestem pro choice.
K: Generalnie Cerkiew nie zagląda nikomu do łóżka. Nigdy nie słyszałam nic na temat naturalnego planowania rodziny, tak jak ma to miejsce w Kościele Katolickim. Natomiast aborcja jest grzechem – podobnie jak w Kościele katolickim uznaje się życie od poczęcia. Ja nie jestem przeciwniczką antykoncepcji, wręcz przeciwnie – uważam, że zabezpieczanie się to wyraz odpowiedzialności. Szczególnie, jeśli nie jesteśmy w stanie zapewnić ewentualnemu dziecku odpowiednich warunków do życia. Aborcja to dla mnie bardziej złożony temat. Na pewno nie jestem za aborcją na życzenie – po to właśnie mamy antykoncepcję. Natomiast ciąża powstała w wyniku gwałtu czy przypadek zagrożenia życia matki lub dziecka są według mnie przesłankami do aborcji. Nie wiem, czy sama bym się na nią zdecydowała, ale dopuszczam możliwość indywidualnej decyzji każdej kobiety czy dwojga rodziców.
A: Aborcja jest uważana za grzech, ale to osobista sprawa omawiana z duchownym na spowiedzi. Ewentualnie można o niej przeczytać w rozdziale jakiejś książki poświęconej prawosławnej bioetyce. Antykoncepcja – jest na nią przyzwolenie i mnie uczono, że nie trzeba się z jej stosowania spowiadać. Ogólnie kwestie wokół seksualności, rozrodczości są bardzo rzadko poruszane na kazaniach. Zdarzają się dyskusje na lekcjach religii i spotkaniach bractwa (organizacji zrzeszającej młodzież prawosławną). Z rodzicami nigdy na te tematy nie rozmawiałam, więc nawet nie wiem, jakie jest ich zdanie. Ja dziś jestem za osobistym wyborem kobiety. Będąc wierzącą, czułam się zobowiązana przyjąć, że w takiej sytuacji nie pozostaje nic innego niż „oddać się łasce Bożej”. Trudno mi takie pozbawienie prawa do podjęcia decyzji (jakakolwiek by nie była) wyobrazić sobie w praktyce.
M: Nie ma czegoś takiego jak jednoznaczny stosunek Kościoła do tego typu kwestii. W Kościele prawosławnym nie ma jednego urzędu czy osoby typu papież, który definiuje prawa i rozwiązuje spory. Każdy Kościół lokalny (a jest ich kilkanaście) cieszy się autonomią (zwaną autokefalią). Ale nawet w ramach takiej autokefalii istnieją różne zdania na wiele tematów. To dla ludzi Zachodu często nie jest zrozumiałe, ale ma swoje plusy. Wśród prawosławnych zatem są różne zdania na wiele różnych tematów. Antykoncepcja przez większość teologów i działaczy Kościoła jest zwyczajnie akceptowana, gdyż uznaje się, że celem współżycia jest nie tylko prokreacja, ale również dzielenie miłości. W prawosławiu księża mają rodziny, co również wpływa na takie postrzeganie tej kwestii. Z pewnością sami antykoncepcję stosują. Aborcja jest uznawana za grzech.
N: Kościół prawosławny nie lubi oficjalnych stanowisk i dokumentów, podejście jest indywidualne. Jednakże do aborcji jest ono jednoznaczne, ponieważ wiąże się ona ze złamaniem przykazania „nie zabijaj”. Rozpatrywane są kwestie mniej jednoznaczne, np. gdy życie i matki, i dziecka jest zagrożone. Co do antykoncepcji: prokreacja dla prawosławnego małżeństwa nie jest nadrzędnym czy też najważniejszym celem, a tylko jednym z nich. Bierze się pod uwagę okoliczności i to, czy decyzja o nieposiadaniu lub posiadaniu potomstwa wynika z egoizmu. Bo ktoś może chcieć mieć dzieci z pobudek egoistycznych, a nie ma np. odpowiednich warunków bytowych, albo małżonkowie nie są na to gotowi duchowo. Stąd też antykoncepcję się dopuszcza, jeśli jej stosowanie nie wynika z przesłanek egoistycznych oraz jeśli nie jest to antykoncepcja wczesnoporonna a jej przyjmowanie nie zagraża zdrowiu. Ideałem jest, by małżonkowie mieli tego samego spowiednika: w razie wątpliwości mogą z nim przedyskutować sprawę.
Jaki jest oficjalny stosunek Kościoła prawosławnego do czystości przedmałżeńskiej i mieszkania razem przed ślubem? Jakie jest stanowisko Twoich rodziców w tej sprawie? Co Ty sama o tym sądzisz? Czy nieposłuszeństwo w tej sferze jest w jakiś sposób karane?
D: Taka sama kultura czystości przedmałżeńskiej jak w katolicyzmie jest bardzo popularna w prawosławiu – również mamy różne ruchy. W spowiedzi seks przedmałżeński też jest uznawany za grzech. Ja tego za grzech nie uważam i nie mówię o tym podczas spowiedzi, bo wydaje mi się, że to, co się dzieje w moim łóżku, jest tylko moją sprawą. Byłam wychowywana w kulturze czystości. Nie rozmawiam z rodzicami na takie tematy, ponieważ oni wspierają oficjalne stanowisko Kościoła. Ja z kolei myślę, że każdy powinien wybrać swoje do tego podejście. Nie czekałam „do ślubu”.
K: Seks przed ślubem to grzech, ale nie ma żadnych ruchów czystości, nie słyszałam też nigdy kazania na ten temat. Myślę, że obecnie trudno jest być w związku i nie mieszkać razem, jeśli ślub bierze się zdecydowanie później, niż robili to nasi rodzice. Osobiście uważam, że czymś innym jest spanie co tydzień z innym facetem (oczywiście co kto lubi, nie oceniam, tylko mówię w kontekście postrzegania tej zasady), a czymś innym bycie w długotrwałym związku i planowanie życia z tą osobą. Ja mieszkałam z chłopakiem przez 6 lat, zanim wzięliśmy ślub. Moi rodzice nie mieli z tym żadnego problemu [ojciec Karoliny jest księdzem – przyp. red.].
A: Czystość jest uznawana za wartość, a seks przedmałżeński za grzech. Jak się zagłębiałam w prawosławną literaturę, pisaną przez świętych i starców, a więc duchowe autorytety, to się dowiadywałam, jak bardzo zła jest „nieczystość cielesna” – seks przed ślubem, masturbacja, mamy nawet modlitwy na okoliczność nocnych polucji. W praktyce niektórzy księża na spowiedzi nawet takiego wyznania nie skomentują, inni silą się na przestrogi i porady pseudopsychologiczne, ale nie słyszałam, żeby ktoś nie dostał rozgrzeszenia z powodu uprawiania seksu przed ślubem albo mieszkania z partnerem.
M: W prawosławiu uznaje się, że Kościół błogosławi na współżycie małżeńskie, ale nie robi się dramatu z seksu przedmałżeńskiego. Uznaje się to po prostu za grzech, z którego należy się spowiadać i ewentualnie pracować ze swoim spowiednikiem. To w zakresie jego decyzji leżą duszpasterskie wskazania, pouczenia itd. Mam wrażenie, że w prawosławiu w porównaniu do katolicyzmu o wiele bardziej istotne jest indywidualne postrzeganie sytuacji danej osoby. Dlatego tak duża jest rola indywidualnego spowiednika. To ważniejsze niż jakieś ogólne zasady czy ruchy.
N: Stosunek do czystości przedmałżeńskiej jest bardzo jasny: nie można uprawiać seksu przed małżeństwem (czy też poza małżeństwem), co widać nawet w strukturze nabożeństw sakramentu małżeństwa: najpierw zaręczyny (w niektórych tradycjach, zgodnie ze starą praktyką, mają one miejsce na kilka miesięcy przed drugą częścią), następnie koronowanie/wieńczenie, a potem (albo od razu, albo zgodnie z tradycją ósmego dnia) zdjęcie koron/wieńców. Owe korony/wieńce na głowach małżonków symbolizują zawarcie małżeństwa na wieczność Królestwa Bożego, ale są też wieńcem zwycięstwa nad pokusami, dotrwania w czystości do tego momentu, zaś obrzęd ich zdjęcia to błogosławieństwo na współżycie.
Jeśli chodzi o mieszkanie razem przed zawarciem małżeństwa (ślub jest nieadekwatnym terminem do prawosławnego małżeństwa, choć potocznie używanym – u nas niczego się nie ślubuje, bo sam Chrystus powiedział, by nie ślubować), jest to raczej postrzegane negatywnie, bo to wielka pokusa. Ale praktykuje się podejście indywidualne, np. gdy sytuacja rodzinna jest bardzo trudna u jednej ze stron i zamieszkanie razem to forma ratunku dla tej osoby.
Sama zgadzam się zdecydowanie z nauczaniem Cerkwi w tej kwestii, seks to małżeńska Boska Liturgia, Eucharystia – a do tego trzeba się przygotować i duchowo, i fizycznie. Ma to być coś wyjątkowego, relacja z jedną osobą, by stworzyć więź na obraz Boskiej Trójcy, gdzie jest miłość w radości, ofiarna, twórcza. Seks małżeński to wszystko reprezentuje, poza małżeństwem jest wypaczeniem i pozbawieniem się całej tej bogatej perspektywy duchowej, abstrahując od kwestii praktycznych, jak potencjalne trudności dla dzieci, które mogą się pojawić po „jednym razie” lub w nieformalnym związku, co może burzyć poczucie bezpieczeństwa dzieci, ale i ich rodziców, chyba bardziej kobiety…
Chociaż mieszkać razem przed zawarciem małżeństwa nie powinno się poza istotnymi powodami, to czym innym są wspólne wyjazdy. Te są potrzebne, aby razem bardziej się „dotrzeć” i poznać. Sam mój ojciec duchowy to doradza; pomocne w tym są też piesze pielgrzymki, gdzie wszystko robi się wspólnie i przebywa się ze sobą 24 godziny na dobę, także wtedy, gdy nie wygląda się najlepiej, kiedy pojawia się zmęczenie itd. Ojciec duchowy (żonaty) sam też mówił mi, zanim zaczęłam spotykać się ze swoim chłopakiem, że w związku na wszystko przychodzi odpowiedni czas: trzymanie się za rękę, chodzenie ze sobą w różne miejsca, ale i nudzenie się razem. Wreszcie pocałunek – oczywiście jeszcze przed zawarciem małżeństwa – i w końcu wzajemne oddanie w małżeństwie samych siebie i swoich wcześniejszych trudów. Ojciec nazwał seks najpiękniejszą rzeczą w sakramencie małżeństwa. Jednak i bez niego miałabym, tak myślę, podobne zdanie. Mogę to porównać do postu i święta: nie jem przeróżnych rzeczy, nie piję alkoholu, nie słucham świeckiej muzyki i w dniu święta (np. Paschy czy Bożego Narodzenia) wszystko pięknie smakuje, cieszę się każdą skoczną nutą i łykiem wina, bo to wszystko jest wyczekane, ale i wcześniej przemodlone.
Myślę, że podobnie jest z seksem: żeby był źródłem radości bardziej trwałej i głębokiej, a nie tylko chwilowej i powierzchownej, trzeba do niego dojść poprzez wcześniejsze wyrzeczenia, a także modlitwę (w tym przypadku przede wszystkim trzy etapy sakramentu małżeństwa, ale też np. wspólne modlitwy w związku). Obstawiam, że ciężko byłoby mi się związać z mężczyzną, który nie szanuje takich zasad albo nie jest prawiczkiem – bałabym się, że nie doceni moich trudów (bo nie mówię, że dotrzymanie czystości jest czymś łatwym) ani głębi seksu, który w małżeństwie jest sakramentem. Obawiałabym się też, że może mnie zdradzić.
Wydaje mi się, że Kościół rzymskokatolicki ma duży problem z seksualnością człowieka. Tak widzę po rozmowach ze znajomymi rzymskimi katolikami i czytaniu katolickich forów i grup. Wynika to pewnie z bardzo „prawniczego” charakteru rzymskiego katolicyzmu (czego w prawosławiu nie ma, może poza prawosławiem rosyjskim, które jest bardzo katolickie w mentalności), nauki o grzechu pierworodnym (przecież seks de facto przekazuje grzech, w prawosławiu nie ma tej nauki – grzech był tylko Adama i Ewy, my dziedziczymy skłonność do grzechu, ale nie sam grzech lub winę), a być może także z przymusowego celibatu księży. U prawosławnych takie rozmowy pojawiają się rzadko, bo ogólne zasady są znane, a szczegóły to kwestia dogadania się danej pary, rozmowa z ojcem duchowym itd.
Nie wiem, jak ewentualne nieposłuszeństwo jest karane, bo to sprawa tych osób i duchownych, u których się spowiadają. Wiem jednak, że na małżeństwo cywilne patrzy się jak na pełnoprawne małżeństwo – co prawda niesakramentalne, ale jednak małżeństwo, co jest istotne w kwestii spowiedzi i Eucharystii. Wynika to m.in. z prawosławnej sakramentologii, gdzie nie ma ograniczonej liczby sakramentów ani momentu ich zaistnienia – każdy sakrament to proces. Moi rodzice mają do tych spraw podobny stosunek, może bardziej otwarty na wspólne mieszkanie niż ja.
Czy masz swoją ulubioną świętą Kościoła prawosławnego?
M: Najciekawszą świętą była matka Maria Skobcova. Mniszka, która w czasie wojny ratowała Żydów w Paryżu i prowadziła stołówki dla bezdomnych, samodzielnie na bazarach zdobywając pożywienie. Zginęła w obozie w Ravensbrück. Była bardzo krytykowana przez sobie współczesnych, którzy chcieli ją uspokoić i usadzić na miejscu, bo ich zdaniem nie wypadało, aby mniszka żyła poza klasztorem, nie nosiła habitu, czy zajmowała się świeckimi, ich zdaniem, zajęciami.
N: Może sztampowo, ale – święta Maria Magdalena. Bardzo lubię motyw zmartwychwstania Chrystusa i wszystko, co wokół niego. To święta Maria Magdalena pozostała wierna i przy Krzyżu, i przy pogrzebie, była też jednym z pierwszych świadków zmartwychwstania. Bardzo kochała Zbawiciela, była bardzo odważna – według tradycji cerkiewnej postawiła się nawet cesarzowi, starając się mu przekazać Dobrą Nowinę o zmartwychwstaniu. Na pewno lubię też św. Dominikę z Konstantynopola (pamięć 8 stycznia) – diakonisa, żarliwa w modlitwie, z darem prorokowania. Z racji moich liturgicznych zamiłowań – św. mniszka Kasjana, wielka hymnografka rytu bizantyjskiego. Jej hymny są śpiewane na tak znamienite okazje jak Boże Narodzenie, Wielka Środa czy Wielka Sobota. Ten hymn z Wielkiej Środy wręcz często bywa nazywany po prostu „Hymnem Kasji/Kasjany”. Co prawda znamy autorów poszczególnych hymnów, ale nie nazywa się ich od imienia autora, to chyba jedyny taki przypadek. Hymn ten wspaniale pokazuje kobiecą wrażliwość oraz łączy wątki Starego i Nowego Testamentu w sposób odkrywczy i poetycki.
*Imiona moich rozmówczyń zostały zmienione.