5 listopada, 2022

Trzydniowa wyprawa do Irlandii - relacja

Pod koniec października spędziłam trzydniowy urlop w Irlandii. Moim priorytetem były zielone wzgórza wraz z owieczkami, stare zamczyska, celtyckie lasy oraz irlandzkie prowincje. Wszystkie cele tej wyprawy udało mi się zrealizować w spokojnym tempie. Z nawiązką – jako że kilka godzin spędziłam także w Dublinie, gdzie odwiedziłam Narodowe Muzeum Irlandii. W trakcie tej wyprawy nie zabrakło mi także czasu na odwiedzenie kilku restauracji i pubów. Spałam długo, a w międzyczasie udało mi się nawet obejrzeć „Na Zachodzie bez zmian”.

Do Dublina przyleciałam z lotniska Warszawa–Modlin o godz. 8:50 czasu lokalnego. Spacer po stolicy, a zarazem po największym mieście w Irlandii nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Zaskoczyła mnie wielkość tego miasta – cały czas miałam poczucie, że znajduję się w Zielonej Górze. Pod względem czystości chodników i restauracji Warszawa także wypada o niebo lepiej. Zjadłam rybę z frytkami w The Church Café, Late Bar & Restaurant – bardzo smaczną, najprawdopodobniej przyrządzoną przez rodaków, jako że z kuchni dało się usłyszeć soczyste kurwy. Restauracja w istocie znajduje się we wnętrzu dawnego kościoła, ale nie miałam poczucia, że wypicie tam piwa było czymś obrazoburczym, raczej czułam się jak w krakowskim Hevre.

Od momentu dojazdu z lotniska do centrum miasta poruszaliśmy się pieszo, korzystanie z komunikacji miejskiej nie było potrzebne, mimo że miałam ze sobą walizkę. Kolejnym punktem spaceru było Narodowe Muzeum Irlandii znajdujące się w Collins Barracks – dawnych koszarach wojskowych. Tytułowy Michael Collins to irlandzki bohater narodowy, polityk, uczestnik powstania wielkanocnego w 1916 roku, założyciel i przywódca Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Wstęp do muzeum jest bezpłatny każdego dnia tygodnia, a miły pan z obsługi ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że oni wszyscy serio tak tu mają – są w niewymuszony sposób uprzejmi, życzliwi, pomocni i wyluzowani. Życzliwość Irlandczyków przyczyniła się do tego, że przez te trzy dni odpoczęłam psychicznie jak nigdy i nigdzie wcześniej. Muzeum jest poświęcone zarówno historii, jak i sztuce. Ze względu na zmęczenie (wstałam o trzeciej nad ranem) zwiedziliśmy je po macoszemu. Najwięcej czasu jak zawsze spędziłam przy eksponatach z I wojny światowej. A było co oglądać: chociażby koło ratunkowe z brytyjskiego parowca „Lusitania” storpedowanego przez niemiecki okręt podwodny 7 maja 1915 roku.

W Irlandii wszystkie napisy widnieją w dwóch głównych językach: angielskim i irlandzkim. Irlandzki brzmi zupełnie inaczej niż angielski, a czytając wszystkie te podwójne napisy na tablicach informacyjnych, odnosiłam wrażenie, jakbym jedną nogą znajdowała się w uniwersum Tolkiena, a drugą w tatarskim meczecie w Kruszynianach.

Z Dublina co godzinę kursują autobusy do liczącego około 15 tys. mieszkańców miasteczka Clonmel w hrabstwie Tipperary. It’s not very long way to Tipperary – mniej więcej trzy godziny drogi. To właśnie Clonmel było naszą bazą wypadową na wzgórza, lasy, cmentarze i zamczyska. Prezentowane na zdjęciach wzgórze znajduje się w samym Clonmel, około godziny drogi pieszo od centrum miasteczka. Jego punktem szczytowym jest Holy Year Cross – krzyż wraz z ołtarzem polowym, który może służyć także jako miejsce pikniku. Z kolei u podnóża wzgórza znajdują się ruiny kamiennego domu, najprawdopodobniej z XIX wieku, również robią ogromne wrażenie. Soczysta zieleń, wrzosowiska, owieczki i typowa irlandzka wietrzno-deszczowa pogoda tworzą klimat, który pozwala poczuć się jak kompan Drużyny Pierścienia. Zdjęcia zdecydowanie nie oddają w pełni atmosfery tego miejsca. Wyprawa na wzgórze zajęła nam pół dnia, a zwiedzać je trzeba w kurtce przeciwdeszczowej i glanach/butach trekkingowych.

Wszystkie trzy prezentowane na zdjęciach zamczyska: Rock of Cashel, Cahir Castle, zamek w magicznym celtyckim lesie Carey’s Castle, a także Killaloan Church – ruiny opuszczonego XIX-wiecznego kościoła z zachowaną porosłą mchem posadzką i ze starym cmentarzem znajdują się w promieniu do 30 minut samochodem od Clonmel. Ich lokalizację zaznaczyłam na mapie (patrz: ostatnie zdjęcie w galerii), a o każdym z tych miejsc napisałam więcej w galerii pod zdjęciami. Wstęp jest płatny tylko do dwóch miejsc: Rock of Cashel i Cahir Castle. Na zobaczenie wszystkiego również trzeba zagospodarować co najmniej pół dnia.

Miasteczko Clonmel samo w sobie także ma wiele do zaoferowania. Bardzo przyjemna starówka (zrobiła na mnie większe wrażenie niż cały Dublin) i Sean Tierneys Bar and Restaurant – wyjątkowo klimatyczny pub, gdzie podczas spaceru warto zrobić sobie przerwę na piwo. Natomiast koneserom lokali z wyższej półki przypadnie do gustu znajdująca się poza obrębem ścisłego centrum restauracja w Raheen House Hotel.

Irlandia to drogie miejsce jak na polską kieszeń. Nie podaję kosztów wyprawy, bo nie są miarodajne: nie płaciłam za noclegi, gdyż miałam przyjemność nocować u znajomych w Clonmel, którzy dysponowali samochodem i pomogli mi zorganizować całą tę wyprawę. Wracałam do Polski z oddalonego o ponad dwie godziny drogi od Clonmel lotniska w Shannon. Lotnisko jest bardzo małe i prostsze w obsłudze niż Modlin – to ważne info dla każdego laika jak ja, który nigdy wcześniej nie leciał samolotem. Nie sposób się tam zgubić, czego nie byłabym taka pewna w przypadku lotniska w Dublinie.

To nie moja ostatnia wyprawa do Irlandii. Marzę jeszcze o zobaczeniu wzgórz wiosną, kiedy pokrywają się dywanem kwiatów, oraz prowincjonalnego miasteczka Kilkenny, również na południu Irlandii, które poleciło mi kilka osób. Podobno idealne miejsce na jednodniową wycieczkę.

Paryżewo

Czytaj oraz wspieraj dziennikarstwo i publicystykę na wysokim poziomie.
Zobacz, kto mnie rekomenduje:
Więcej
paryzewo.pl 2023 - wszystkie prawa zastrzeżone