Znane ukraińskie śpiewaczki Danijela Bajko (ur. w 1929), Maria Bajko (ur. w 1931) i Nina Bajko (ur. w 1933) to trzy spośród pięciu córek Jakóba i Magdaleny Bajko. Te trzy Ukrainki urodziły się w mojej rodzinnej miejscowości Jabłonicy Polskiej i mieszkały tam jeszcze w trakcie okupacji niemieckiej. Chociaż o ich istnieniu nikt już nie pamięta, w centrum wsi na gruncie niegdyś należącym do ich ojca nadal stoi duży drewniany budynek, w którym aktualnie mieści się fryzjer i pizzeria. Nieopodal tej dawnej chato-czytelni po drugiej stronie potoku znajduje się kapliczka, przy której jeszcze 80 lat temu mniejszość grekokatolicka obchodziła święto Jordanu. Z kolei w pobliskiej cerkwi, w 1946 roku przemianowanej na kościół rzymskokatolicki, siostry Bajko po raz pierwszy prezentowały szerszej publiczności swój wielki talent wokalny, zasilając szeregi chóru dziecięcego.
Od lat 50. XX wieku trio sióstr Bajko (okresowo brały w nim udział także pozostałe siostry – Zenowija i Iryna) rozpoczęło swój twórczy szlak, popularyzując łemkowski folklor w niepowtarzalnym stylu. Koncertowały na całym świecie, m.in. Niemczech, Belgii, USA i w Kanadzie. Występowały nawet w siedzibie ONZ. Maria Bajko w 1976 roku otrzymała tytuł laureatki Nagrody im. Szewczenki, a w 1979 tytuł Ludowej Artystki Ukrainy. 3 lata później nadano jej tytuł profesora. W 2008 roku została uhonorowana Orderem Księżnej Olgi przez prezydenta Ukrainy za wieloletnią płodną pracę w obszarze kultury. Siostry Bajko prowadziły także szeroką działalność pedagogiczną, wykładały m.in. we Lwowskim Konserwatorium Państwowym im. Mykoły Łysenki.
Udało mi się dotrzeć do kilku wywiadów z siostrami Bajko opublikowanych wiele lat temu w ukraińskich mediach (źródła zamieściłam na końcu tekstu). Wypowiedzi artystek specjalnie dla Paryżewa na język polski przetłumaczył Mateusz Parkasiewicz. Najciekawsze fragmenty tych rozmów dotyczące dzieciństwa w mniejszości ukraińskiej w Jabłonicy Polskiej, relacji międzysąsiedzkich, edukacji muzycznej, łączenia kariery z macierzyństwem, pracy pedagogicznej, kultury ukraińskiej czy osobistej definicji szczęścia, publikuję opatrzone moimi komentarzami i zdjęciami opisywanych miejsc.
Specjalne podziękowania dla Macieja Pachany, dzięki któremu dowiedziałam się o istnieniu tych wyjątkowych kobiet!
Dzieciństwo w Jabłonicy Polskiej w mniejszości ukraińskiej, 1920-1945
Maria Bajko: Rodzinę mamy sporą. Rodzice mieli piątkę córeczek. Żyli w spokoju i dobrobycie. Mama wołała nas – Zenusia, Danusia, Marusia, Ninusia, Irusia. Ja jestem średnią córką.
Rodzina podtrzymywała wszystkie ukraińskie zwyczaje i tradycje. Nasza chata stała przy drodze w środku wsi. Obok płynęła niewielka rzeczka. Za rzeczką, naprzeciw naszego obejścia była kapliczka, gdzie święcono wodę. Dzień przed Wodochreszczem [grekokatolickie święto Jordanu przypadające w styczniu – przyp. aut.] postawiliśmy z ojcem naprzeciwko kapliczki lodowy krzyż. Na noc zalaliśmy go wodą, żeby się oblodził. Rano krzyż pomalowaliśmy na niebiesko-żółto. A kiedy wszyscy ludzie zebrali się, ojciec wyszedł święcić wodę, wypuszczono też gołębie. Na ich nóżkach także były przywiązane niebiesko-żółte wstążki. Dla Ukraińców to było prawdziwe święto! A Polacy tylko krzywo patrzyli na to zbiegowisko. Ale nic nie mówili.
Wieś Jabłonica wyróżniała się wysoką kulturą. Tato, szanowany, zamożny mężczyzna, starosta wsi, wydzielił część swojej posesji, aby zbudować ośrodek kulturalny – chato-czytelnię. Wieczorami schodzili się tam ludzie, odbywały się występy, posiedzenia, koncerty.
Nina Bajko: Mieszkałyśmy w samym środku wsi. Miałyśmy tam wielki ogród. Potem tato oddał go pod budowę czytelni, razem z okolicznym drzewem, i tak na naszym ogrodzie powstała chato-czytelnia. Stała w samym centrum wsi; zbierały się tam całe rzesze młodzieży. Festyny, zabawy… Tato w tym wszystkim przodował. My, rzecz jasna, byłyśmy jeszcze małe, ale miałyśmy…
Maria: Podsłuchiwałyśmy.
Nina: …co by się tam nie działo, muzykowanie czy tańce, miałyśmy darmowy wstęp. Na wszystko. Bo to na naszej ziemi było.
Maria: Ale bywało też, że tato z mamą nas zamykali i mówili: „Wy tu cicho siedźcie, a my idziemy do czytelni, bo będzie tam wieczorek”. Iwana Franka czy kogoś jeszcze…
A my co? Udajemy, że śpimy, tam były małe krzesełka, to my je bierzemy i biegiem do czytelni! Stajemy na krzesełkach pod oknami i patrzymy jak tato i mama, razem z młodzieżą i gospodarzami tej wsi, bawią się na kulturalnych wieczorkach. Rozumie pan? To przecież w duszę zapada. Widzimy, że rodzice wychodzą zobaczyć co u dzieci, czy śpią – zaraz siup, z powrotem do domu. Zamknęłyśmy się, głowy do poduszki – śpimy.
Nina: Tato był bardzo świadomym człowiekiem wśród mieszkańców wsi. Dał nam tę iskierkę świadomości, tego, kim my jesteśmy, skąd pochodzimy. U nas w domu zawsze się dużo czytało. A w czytelni była wielka biblioteka. Czytałyśmy tam wszystko. My, dzieci, nas tam była cała piątka dziewcząt. Z kolei nasza mama cudownie śpiewała. Więc zrobiłyśmy sobie swój chór.
Komentarz: W XV wieku Jabłonicę zamieszkiwała w większości ludność ruska otoczona polskimi osadami, stąd niektórzy historycy i etnografowie ukraińscy określają tę miejscowość jako „starą wieś ukraińską”. Na początku XX wieku do Jabłonicy sprowadziło się sporo Polaków z sąsiednich wsi, dlatego utraciła ona swój pierwotny staroruski charakter.
Tuż przed I wojną światową Rusini założyli we wsi czytelnię im. Mychajła Kaczkowskiego. Niedługo później, wskutek wielkiej wojny, jej działalność została zawieszona. W międzywojniu ojciec sióstr Bajko przez dwa lata starał się o przywrócenie miejscowej czytelni. Uzyskał na to zgodę w 1923 roku – z zastrzeżeniem, że będzie ona wykorzystywana wyłącznie w celach kulturalnych, a nie do agitacji politycznej.
Na gruncie rodziny Bajko nadal stoi dawna ukraińska chato-czytelnia zbudowana w latach 30. XX wieku. Na przełomie lat 90. i 2000. mieściła się tam klubokawiarnia, a następnie sklep, gdzie pracowała moja mama. Obecnie w budynku znajduje się fryzjer i pizzeria.
Na parkingu przy dawnym ukraińskim domu ludowym stoi kapliczka maryjna, z wyrytym napisem cyrylicą: Na chwałę Bożej Matki ofiarowuje Tymoteusz i Katarzyna Bajko, 1882. Informacje archiwalne wskazują na to, że byli to dziadkowie sióstr Bajko ze strony ich ojca Jakóba. Nieopodal nad potokiem stoi druga kapliczka – to o niej rozmawiają siostry Bajko. Rusini odprawiali przy niej grekokatolickie nabożeństwa w przypadającą w styczniu uroczystość Jordanu.
Muzyka ukraińska w Jabłonicy Polskiej
Maria: Wszystko zaczęło się od śpiewanek mamy. A pięknie śpiewała. I cała piątka siostrzyczek Bajko miała piękne głosy, stąd zapisałyśmy się do cerkiewnego chóru. Starsi ludzie z uśmiechem mówili: „Posłuchajcie, jak ładnie Bajczenięta śpiewają”.
Śpiewałyśmy wszystko a capella. (...) Był tam dorosły chór i, jak my go nazywałyśmy, „chórek”, gdzie śpiewały dzieci. Śpiewałyśmy w tym maleńkim „chórku”. Zawsze mówimy, że to nasze pierwsze konserwatorium [śmiech]. Drugie konserwatorium było nieco inne; miałyśmy taki zwyczaj, że gdy pasły się krowy, zawsze razem śpiewałyśmy. Bardzo dużo śpiewałyśmy też w domu. To było nasze trzecie konserwatorium. Chór domowy, chór cerkiewny i chór przy krowach. Wie pan, bo te krowy pasły się między górami. Rosło tam bardzo dużo jagód. Dania szła w jedną stronę na jagódki, a ja w drugą. Objadałyśmy się nimi, a potem zbierałyśmy się razem. Między tymi górami cudownie głos się rozchodził.
Najbardziej zapadły mi w duszę i serce pieśni, które nuciła mama. Z czasem sama zaczęłam je śpiewać. To ludowe kompozycje: „Maruseńka po sadzie chodziła”, „Hadaniuczka”, „Oj górami woły”, „Chodzę po sadzie i siano grodzę”, „Czy to mój Iwanko na klarnecie gra”. (...) Słuchając pieśni mamy, zakochiwałam się w nich znowu i znowu. Postawiłam sobie za cel zachować ten unikalny skarb Łemkowszczyzny. Ludzie odchodzą, zabierając z sobą bezcenne folklorystyczne dziedzictwo przodków. Trzeba jak najszybciej ratować ukraińską pieśń, nie tylko łemkowską.
(...) Stanisław Ludkewycz mawiał, że 99% Ukraińców jest „śpiewających”. Ale w śpiewie wielką rolę odgrywa także talent, iskra Boża. Trzeba mieć głos, słuch, wewnętrzne czucie muzyki, prawidłowo władać oddechem…
Muzyka i dobra pieśń to moje wszystko. Piękny śpiew – to święte przedłużenie języka, jego ozdoba, tworzenie językowych obrazów. Śpiewowi należy się oddać całym sercem i duszą. To wielkie szczęście, gdy możesz śpiewać. Niebiosa podarowały mi to szczęście na całe życie.
Danijela Bajko: Nas przede wszystkim wychowywała piosenka. Nasze wychowanie patriotyczne – też przez piosenkę. Pieśni strzeleckie, pieśni powstańcze – myśmy tego wszystkiego słuchały od dzieciństwa. Potem przestałyśmy je śpiewać. Powiedzieli, że nie można. Ale wie pan? Nawet dzisiaj [wypowiedź pochodzi z 1999 roku – przyp. aut], kiedy daję moim studentom, młodym chłopcom, pieśni patriotyczne, bardzo dobrze czuję siebie samą, tą z czasów, gdy się na nich wychowywałam. To jest niezwykle potrzebne. Przez długi czas w sztuce panowała jakaś próżnia, wszystko „pseudo” – pseudoliteratura, pseudoteatr, pseudoestrada. Wie pan, to jak w przyrodzie, próżnia się nie ostoi, więc dziś zapełniła się tanim, prymitywnym kiczem. Zdaje mi się, że to powołanie naszego pokolenia: nie dać panoszyć się temu „pseudo”, dać jakąś duchowość, pomóc młodzieży wzrastać i wychowywać ją. Żeby orientacja była na to, co wysokie i duchowe.
(...) Chciałabym też powiedzieć coś o naszej najstarszej siostrze, Zenowiji, od której wzięłyśmy bardzo wiele. Przez to, że była najstarsza, i kiedy byłyśmy jeszcze małe, ona trafiła do szkoły średniej, to przyniosła ze sobą coś zupełnie innego. Uczyła nas nowych piosenek. Zenia przyniosła ze sobą i romans ukraiński, i miejski, i te liryczne pieśni, które są popularne do dziś.
Ludzie poznawali, czym jest Ukraina, przez ukraińską pieśń. I my byłyśmy jednymi z pierwszych. To nie przechwałki, a czysta prawda. Ludzie nie wiedzieli, kim są Ukraińcy, a pieśń była najlepszą dyplomacją. Wyobraża pan sobie, co można zrobić przez wychowanie pieśnią? W niej jest wszystko – liryzm, dobroć, serdeczność i dyplomacja. Dzięki pieśni można zrobić naprawdę wiele. I być może także w tym jest moje szczęście – że jestem kroplą w morzu, która niosła tę pieśń. I, być może, coś dzięki niej zrobiła.
Komentarz: Pierwsze wzmianki na temat istnienia drewnianej cerkwi w Jabłonicy Polskiej pochodzą z XV wieku. Stara świątynia została poważnie uszkodzona bądź doszczętnie spłonęła najprawdopodobniej w wyniku najazdu tatarskiego w XVII wieku. Nową, murowaną cerkiew pw. Świętych Kosmy i Damiana ufundowała w 1791 roku ówczesna właścicielka wsi hrabina Załuska.
Według spisu ludności z 1921 roku, kiedy to Jakób Bajko podjął pierwsze starania o przywrócenie chato-czytelni, Jabłonicę zamieszkiwało 1066 osób – czyli więcej niż aktualnie. W tym 573 osoby wyznania rzymskokatolickiego, 454 osoby wyznania grekokatolickiego oraz 39 Żydów.
Na nabożeństwa do cerkwi w Jabłonicy udawali się także mieszkańcy okolicznych wsi, głównie z pobliskiej Malinówki. Z kolei mieszkańcy Jabłonicy wyznania rzymskokatolickiego należeli do parafii w oddalonej o kilka kilometrów wsi Komborni.
Po tym, gdy w trakcie II wojny światowej w wyniku represji ludność ukraińska wyjechała na Wschód, 15 stycznia 1946 roku cerkiew została przemianowana na kościół rzymskokatolicki. Ze starego wyposażenia w kościele pozostały tylko ławki.
Nigdzie indziej nie spotkałam bardziej oszpeconego zabytku niż cerkiew w Jabłonicy Polskiej. Oczy puchną, serce krwawi. Antyestetyka tego miejsca nie pozwala mi na zawarcie w niej związku małżeńskiego o wiele bardziej niż aktualne poglądy. Trudno żyć ze świadomością, że we wnętrzu tego pięknego niegdyś miejsca rozbrzmiewały anielskie głosy sióstr Bajko.
Lata 40. XX wieku: represje ludności ukraińskiej z Jabłonicy Polskiej
Maria: Chociaż nasza rodzinna miejscowość, Jabłonica, w tamtym czasie była ukraińska, jednak w latach 1944-1945 zaznała ucisku ze strony Polaków, napadających na wieś. W roku 1945 nie mogliśmy już znieść tego nieustannego ucisku. Wojna jeszcze się nie skończyła, a my musieliśmy porzucić dom rodzinny. Tato chciał, żebyśmy całą wioską wyjechali na Wielką Ukrainę i zorganizowali tam swój kołchoz. Ale nie wychodziło. Wyjeżdżaliśmy oddzielnie, rodzinami.
Bardzo trudne były lata wojenne. Zaczęło się to poróżnianie się ludzi ze względu na narodowość. Całe wsie rozstrzeliwano, nękano bardzo. I do nas też ta bieda przyszła. Ograbiono nas doszczętnie. Przyszli do nas, wyciągnęli ojca z czytelni, mówią: kładź się, taki-owaki, zaraz cię zabijemy. I z karabinem na niego. My, dzieci, z płaczem, piskiem, na ojca się kładziemy. I komuś serce drgnęło, odeszli. Kiedy już wszystko, i konie, i krowy, i świnie zabrali, i wszystko inne, co tylko mogli, pozabierali, ojciec powiedział: „Rano wyjeżdżamy. Nie możemy tu żyć”.
Nina: Podjeżdżamy do granicy, stoi Rosjanin. I jak to pogranicznicy:
- Złoto jest? Pieniądze są? Broń, amunicja?
Tato mówi:
- Broni nie ma.
- A złoto?
- Złoto jest.
- Gdzie?
Tato otworzył bagażnik, a tam pięć dziewczynek.
- Ot, moje złoto.
Przejechałyśmy granicę.
Maria: Przewieziono nas do wsi Krasne, na Ziemi Lwowskiej. Nie zdążyliśmy rozpakować się w nowym miejscu, kiedy do chaty przybyli nocni goście. Chcieli, aby starsza siostra poszła z nimi w partyzanty. Mama poradziła im jeszcze poczekać, nie zabierać dziecka pośrodku nocy w zimowy las…
Danijela: Te lata były szczególnie trudne. Głodne i chłodne. Ale my z domu wyniosłyśmy zawziętość w pracy na swój byt, w wymaganiu od siebie. Zdolność do pokonywania tych przeciwności, ciemniejszych dni. Przejęłyśmy to od taty z mamą. Właśnie w takich czasach mijało nasze dzieciństwo i młodość.
Dziennikarz portalu „B3” do Marii Bańko: Czy po przeprowadzce bywała Pani w Jabłonicy?
Maria: Niedawno ją odwiedzałam [wypowiedź z 2011 roku – przyp. aut.]. Teraz to polska wieś. Po przeprowadzce w naszym domu osiedliła się polska rodzina. Ciekawe, że u tego gospodarza było pięcioro synów. Opowiadali nam, że lubił powtarzać: „Kiedy to do moich synów przyjdzie ta piątka dziewczyn, co tu żyły?” [śmiech]
Komentarz: Zgodnie z relacją ks. Franciszka Jastrzębskiego Starorusini z Jabłonicy stali się Ukraińcami dopiero po I wojnie światowej, wskutek agitacji specjalnie nasłanych duchownych i nauczycieli. Dlatego ludność wyznania grekokatolickiego na tych terenach po 1918 roku zaczyna określać się jako ludność ukraińska.
Maria Bajko twierdzi, że w latach 20. i 30. XX wieku Jabłonica Polska była wsią ukraińską. Jednak według spisów ludności z tego okresu, miejscowość zamieszkiwało więcej osób wyznania rzymskokatolickiego (w domyśle: Polaków). Być może jej opinia była podyktowana tym, że Ukraińcy z Jabłonicy prowadzili wówczas bardzo prężną działalność gospodarczą, kulturalną i religijną. To z ich inicjatywy działała chato-czytelnia, dwa sklepy czy spółdzielnia „Masłosojuz”.
Według relacji ówczesnych mieszkańców wsi, Polacy i Ukraińcy żyli ze sobą w zgodzie. Mieli świadomość swojej odrębności, dlatego bardzo rzadko zdarzały się małżeństwa mieszane (jednym z takich wyjątków jest małżeństwo mojego pradziadka Jana Liputa z Ukrainką Stefanią Bajko zawarte na początku lat 30. XX wieku). Niemniej jednak nie tylko nie szkodzili sobie nawzajem, ale również często pomagali sobie w pracach w polu. Jak pisze ks. Michał Jastrzębski: Do początku XX wieku rozgraniczenie wyznaniowe między obu odłamami ludności zamieszkującej Jabłonicę było ściśle zwyczajowo przestrzegane. Nie było więc małżeństw mieszanych, Polacy nie chodzili na nabożeństwa do miejscowej cerkwi, a Rusini nie bywali na nabożeństwach w kościele. Współżycie jednak było zgodne, zapraszali się wzajemnie z okazji świąt czy wesel, pomagali sobie wzajemnie w pracach rolnych, a w rozmowie z Polakami Rusini używali języka polskiego.
Podczas I wojny światowej kilku Starorusinów zostało internowanych do utworzonego przez władze austriackie obozu koncentracyjnego dla ludności łemkowskiej w Talerhof. Prawdopodobnie wśród nich był mój prapradziadek, który tam zginął. Tuż po wojnie, kiedy mieszkańcy wsi musieli przeciwstawić się Ukraińcom, ludność ruska zachowała wobec tego konfliktu neutralność. Co więcej, po stronie polskiej walczył nawet jako ochotnik Starorusin Szurgot. Natomiast 20 lat później, w trakcie okupacji hitlerowskiej żaden Ukrainiec nie wydał swojego sąsiada Polaka.
Nieporozumienia na tle narodowościowym między Ukraińcami a Polakami zaczęły się dopiero pod koniec II wojny światowej. Opowieści sióstr Bajko o ucisku ze strony band napadających na mniejszość ukraińską są zgodne z prawdą. Mieszkańcy wyznania grekokatolickiego byli bardzo zżyci z ojcowizną. Napady, gwałty i grabieże miały przyspieszyć ich decyzję o wyjeździe. Ostatni Ukraińcy z żalem opuścili rodzinną wieś wiosną 1945 roku, zostawiając po sobie obsiane pola. Toteż akcja „Wisła” w Jabłonicy Polskiej nie miała miejsca. Po II wojnie światowej w miejscowości pozostały nieliczne Ukrainki, które wyszły za Polaków i kilku Ukraińców, którzy wrócili z emigracji ze Stanów Zjednoczonych.
W opuszczonych ukraińskich chatach zamieszkali Polacy. W tym przez jakiś czas moi pradziadkowie, których dom spłonął na froncie jesienią 1944 roku. Wielu starszych ludzi mieszka w poukraińskich chatach do dziś – stąd centrum wsi wygląda jak żywy skansen.
Kariera muzyczna sióstr Bajko – Akademia Muzyczna, Lwowskie Konserwatorium Państwowe, koncerty
Maria: We Lwowie otwiera się Akademia Muzyczna. Pierwsze jej studentki – to my. (...) Potem wyszło na jaw, że dostałyśmy się na muzyczną olimpiadę do Kijowa. No i wiadomo, radość, wesele. Wpadłyśmy szybko do domu, żeby się przebrać, bo jedziemy do Kijowa na olimpiadę. Tamtej nocy zmarł nasz tato. Zostałyśmy same…
Danijela: To był słynny 1953 rok. Czym był pięćdziesiąty trzeci, pan doskonale wie. Zjawiły się nowe okoliczności przyjmowania młodzieży na uczelnie. I wtedy co? Dzieci księży nie mogły pójść na studia, nasz tata też miał wątpliwą reputację; nazwali go nacjonalistą. I właśnie w pięćdziesiątym trzecim wszystkie dostajemy się do Konserwatorium. Dostajemy się na wydział orkiestry. Akademia nie dawała takiego przygotowania, jakiego wymagało się w Konserwatorium, i my to odczułyśmy. Trudno było. Masa muzycznego materiału nie była przerobiona. Podciągnąć się do tamtego poziomu było wielkim wyzwaniem. Powiem panu szczerze, bardzo pomogli nam dobrzy ludzie. Na wszystko, czego nie znałyśmy, patrzyli przez palce.
W Konserwatorium jest taka tradycja, że pierwszego, drugiego lub trzeciego września odbywa się koncert pierwszorocznych. Zbierają się wszyscy i patrzą, kogóż to my w tym roku przyjęliśmy. Z każdego wydziału występuje i pianista, i skrzypek, i wokalista; każdy wydział wystawiał po parę osób. I do nas podchodzą z pytaniem, czy możemy zaśpiewać w trójkę. My już czułyśmy, że możemy, ale wie pan… To trzeba mieć, powiedziałabym nawet, że śmiałość. Bo to była jednak presja – w Konserwatorium, przy profesjonalistach, dziewczęta z Akademii. I wie pan, wyszłyśmy całą trójką, i to był nasz pierwszy występ.
Jak nas odebrano? Jako coś nieznane, nowe, coś, czego jeszcze nie było. Przekonałyśmy do siebie słuchaczy. To był absolutny sukces, nie boję się tego słowa. Dla dzieci takich jeszcze żółtodziobów, jeszcze muzycznie niewykształconych…To jakiś żywioł był, siła wyższa. To sam Pan Bóg nas tam posłał na tę scenę. Takie występy pamięta się przez całe życie. Poszła wieść, że pojawiło się trio, nowy zespół muzyczny.
U nas, pan rozumie, była naturalna symfonia głosów. Nam nie trzeba było pracować nad nastrojeniem, nad czystością głosu, miałyśmy jej naturalne wyczucie. Poczucie wspólnego oddechu, nawet ta głosowa wibracja, do tego stopnia to wszystko ze sobą współgrało. Taka to była symfonia. Nawet, jak mi się zdaje, lepsza od tej z lat dojrzalszych, bo tam już momentami co nieco przepadało. A my wtedy zalałyśmy ludzi taką siłą, czystością dźwięku. Taka szczerość była... I ja myślę, że myśmy tą szczerość zachowały na całe życie.
Maria: W 1956 roku zostałyśmy laureatkami Wszech Radzieckiego Konkursu na Najlepsze Wykonanie Romansu i Pieśni Radzieckich Kompozytorów. W 1957 – Ogólnoświatowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Moskwie. A potem zaczęły się wycieczki – do Słowacji, do Niemiec, do Polski… A potem jeszcze dalej.
Nina: To było już po ukończeniu Konserwatorium. Maria tam jeszcze została, pracowała u Odarki Karliwny. Od 1959 do 1967 musiałyśmy ją zamienić. Przez osiem lat zastępowała ją nasza najstarsza siostra Zenia. Choć nie miała wykształcenia muzycznego, objechałyśmy z nią każdą wieś na zachodniej Ukrainie. Myśmy wtedy śpiewały przeważnie pieśni ludowe, któreśmy znały od mamy.
(...) Kiedy już troszkę podrosłyśmy wokalnie, oszlifowałyśmy się – nasi lwowscy kompozytorzy, usłyszawszy nasz śpiew (lub może nie tyle śpiew, co chęć do działania?), obsypali nas piosenkami, utworami i aranżacjami pieśni ludowych. Myśmy je z sercem wykonywały.
Danijela: Bardzo pomógł nam Kos-Anatolski. Niezwykle dziwny człowiek, ale i mądry. Miał tę umiejętność delikatnego dawania porad. Potem brakowało nam repertuaru, to i z repertuarem nam pomógł. I tu zjawia się Jewhen Kozak, niezwykły kompozytor. Myślę, że to drugi Leontowycz. Tylko on umiał tak pięknie, dobrze i mądrze opracować pieśni ludowe, nie naruszając ich naturalnej struktury. Łemkowskie pieśni ludowe do dziś funkcjonują przeważnie w opracowaniu Jewhena Kozaka. Nasze pieśni a capella przeważnie powstawały pod jego okiem.
Nina: Z pieśniami Kosa-Anatolskiego przeszłyśmy cały swój twórczy szlak. Takiej mądrej, wielobarwnej, życzliwej osobowości ja w swoim życiu więcej nie spotkałam.
Maria: Zawsze, gdy wracałyśmy pociągiem czy autobusem z którejś ze swoich tras, zaczynał nam odsłaniać całą prawdę o ukraińskiej historii.
A potem Majboroda zaprosił nas na tournée po Ukrainie. Jeździłyśmy po najróżniejszych słynnych festiwalach, śpiewałyśmy jego utwory. A on był bezgranicznie szczęśliwy.
Wiele podróżowałyśmy z koncertami po świecie. Nieraz byłyśmy w Polsce, w Rosji, na Białorusi, w wielu republikach dawnego ZSRR. Podróżowałyśmy do Belgii, Luksemburgu, ówczesnej Czechosłowacji, Kanady, USA, Francji, do Niemiec… Nigdy nie zapomnę występu w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Tam każdy był pod wrażeniem głosów sióstr Bajko, z ciekawością oglądał nasze ukraińskie stroje. Podobno w ich kwaterze nadal wisi nasza fotografia z występu.
Praca pedagogiczna we Lwowskim Konserwatorium
Nina: Z moimi uczniami nie tyle często śpiewałam, co ja z nimi bardzo dużo i często rozmawiałam. Nasze lekcje były jakieś niezwykłe, nawet dyrektorka mówiła: „Niezwykle te lekcje wyglądają. Pani daje dzieciom więcej swoją rozmową niż tym, że z nimi śpiewa. Bo one panią widziały, znają, wiedzą, jak śpiewa i kim jest. Ale jakże pani umie je wychować!”.
Odnalazłam się w pracy pedagogicznej.
Maria: Z mojej ławy wykładowczej wyszło na świat sporo utalentowanych wokalistów. Halyna Czornoba została solistką teatru Bolszoj w Moskwie, jest Zasłużoną Artystką Rosji i Ludową Artystką Ukrainy. Swoje początki miał na moich wykładach znany Ludowy Artysta Ukrainy Iwan Popowycz. Wychowałam jeszcze dwójkę Ludowych Artystek Ukrainy – Lidię Kondraszewską i Marię Zubanycz. Wśród moich uczniów jest solistka Opery Lwowskiej, Zasłużona Artystka Ukrainy Switłana Mamczur. Wielu moich studentów rozjechało się po świecie. Zasłużona Artystka Ukrainy Nadia Petrenko przebywa obecnie we Włoszech, Zasłużona Artystka Ukrainy Lubow Kłopotowśka – w Niemczech, laureatka wielu konkursów Suzanna Fradina-Korećka – w Izraelu i USA. Jeszcze jedna laureatka międzynarodowych konkursów, Lubow Szczybczyk – w USA. Nie mogę nie wspomnieć o laureacie międzynarodowych konkursów, posiadaczu rzadkiego dla mężczyzny głosu, kontratenorze Wasylu Slipaku, który przebywa we Francji. Wykładałam paru studentom z Chin. Najzdolniejsza z nich, Lin Han, jest obecnie solistką w pekińskiej operze.
Trudno jest wymienić wszystkich. Ogółem rzecz biorąc, spod mojej ręki wyszło ponad osiemdziesiąt studentów.
Macierzyństwo
Maria: Ciężko było te dzieci wychowywać. Ja przecież cały czas byłam w rozjazdach, dziś tu, jutro tam. Cóż to za wychowanie będzie? Jak to wszystko pójdzie? Jednak zawsze gdzieś była ta świadomość, że dzieci mnie rozumieją, a ja rozumiem je. Na zakończenie nauki syna przybiegam w ostatnim momencie, i słyszę: „Dziękuję rodzicom, że mnie takiego wychowali. Dziękuję mamie, że mnie urodziła”. Komisja była w szoku, bo nikt z innych studentów nie wpadł na to, by w ten sposób podziękować. A on wiedział… Nawet teraz mam łzy w oczach. On wiedział, oczywiście, jak mi trudno, jak bardzo chcę, żeby dzieci wyszły na ludzi. Dlatego tylko dziękuję Bogu, doli, i mojemu mężowi, że był przy mnie przez całą tę drogę.
(...) Nieraz własne dzieci mi mówiły: “Mamo, ty bardziej lubisz swoich studentów niż nas”. No cóż, trzeba było to jakoś dzielić: i dom, i moich dorastających chłopców, i trasę koncertową, i pracę pedagoga. No i potem dalszą karierę muzyczną. Wypuściłyśmy też pieśni mamy.
Jestem dumna ze swoich synów. Pamiętam, jak wieczorami zbieraliśmy się w gronie rodzinnym i dzieliliśmy się tym, co przyniósł dzień. Starszy syn – Wołodymyr Odrechiwśkyj – jest znanym rzeźbiarzem, profesorem Lwowskiej Narodowej Akademii Sztuk Pięknych, zasłużonym działaczem sztuk pięknych Ukrainy. Młodszy – Roman Odrechiwśkyj – także zdobył uznanie w gałęzi dekorowania szkła. Obecnie przygotowuje się do obrony pracy naukowej. A właśnie – córka Romana, moja wnuczka Mariczka, ma talent do śpiewu. Ma dopiero osiem lat, ale już aktywnie uczę ją muzycznego rzemiosła [wypowiedź z 2011 roku - przyp. aut.].
Czym jest szczęście?
Danijela: Szczęście jest w tym, gdy ludzie dookoła mnie rozumieją, że coś się jednak w moim życiu wydarzyło. Gdy sama sobie to uświadomię, że coś się wydarzyło, że coś po sobie zostawiłam – wtedy czuję radość. Rzecz jasna nie chodzi tylko o osiągnięcia sceniczne, ale także o moich studentów, o moje sukcesy pedagogiczne; moja praca wykładowczyni to także zbiór pięknych momentów. To są te trzy składowe mojego szczęścia.
Nina: Szczęście zawsze wyobrażałam sobie następująco, i tak też zawsze mówiłam moim studentom: to jak jest u mnie w domu, taki jest mój nastrój. Z jakiegoś powodu to było dla mnie najważniejsze. Kolejna ważna rzecz to nasze trio. Bardzo je lubiłam, czułam, że jestem, że coś robię. Czułam to najprawdziwiej, i chwała Bogu, że coś z tego między ludźmi zostało. (...) Bardzo kochałam też swoją pracę pedagogiczną. Dzieci dobrze mnie wspominają, mam wspaniałych absolwentów. Tam czułam się na swoim miejscu.
Maria: Trzeba w dalszym ciągu pracować, trzeba orać tę niwę kultury. Nieustannie. Unowocześniać, uaktualniać, i nie zapominać o tym, że dzisiaj należy podnieść także te gałęzie, które w poprzedniej epoce były zapomniane. A kto to zrobi, jak nie my? Kto podpowie młodszym? Trzeba z nimi dużo rozmawiać. Opowiadać, jak było, jak mogą pokochać tę swoją ziemię.
Dyskografia sióstr Bajko:
Śpiewa Maria Bajko (album, 1965-1989)
Śpiewają siostry Bajko (album, 1965-1989)
Oj, śpiewanki moje! (audiokaseta, 2000)
Maria Bajko (audiokaseta, 2003)
Siostry Danijela, Maria, Nina Bajko (audiokaseta, 2003)
Źródła:
Większość wypowiedzi sióstr Bajko oraz ich zdjęcia z młodości pochodzą z nagrania z 1999 roku, dzięki któremu można także usłyszeć ich śpiew: https://www.youtube.com/watch?v=jBGihq_HeGs
Część wypowiedzi Marii Bajko zaczerpnęłam z wywiadu z nią z 2011 roku: https://web.archive.org/web/20140904135143/http://archive.wz.lviv.ua/articles/91215
Ł. Kaczkowski, Między Pogórzem a Łemkowszczyzną – Jabłonica Polska [w:] Ruś Krośnieńska. Szkice i studia na temat “wyspy” łemkowskiej, red. S. Dubiel-Dmytryszyn, Węglówka 2013: https://lemko.org/pdf/Dubiel_RK2013.pdf
Zdjęcia kapliczek (za zgodą autora) pochodzą ze strony Apokryf Ruski: https://www.apokryfruski.org/kultura/lemkowszczyzna/jablonica-ruska/