10 stycznia, 2023

Środowisko muzyki klasycznej i ścieżka kariery wybitnej młodej pianistki - wywiad z Aleksandrą Hortensją Dąbek

W Dniu Niepodległości miałam okazję przeprowadzić rozmowę z Aleksandrą Hortensją Dąbek (ur. w 1996 r.) - wybitną pianistką, doktorantką Akademii Muzycznej w Krakowie, koncertującą na całym świecie, m.in. w Dubaju, Singapurze i w Nowym Jorku. W 2021 roku Aleksandra znalazła się wśród 87 pianistów z całego świata zakwalifikowanych do XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Chociaż znamy się prywatnie od kilku lat, jej kariera i największa pasja nie były przedmiotem naszych dotychczasowych rozmów. Tym bardziej ogromnie cieszę się, że powstał ten wywiad, który był dla mnie przyjemnością w czystej postaci. A rozmawiałyśmy o atmosferze panującej w środowisku muzyki poważnej, o emocjach towarzyszących Konkursowi Chopinowskiemu z perspektywy uczestniczki, o początkach jej kariery, codziennej rutynie, koncertowaniu w najbardziej prestiżowych salach na świecie, wyrzeczeniach związanych z tą ścieżką kariery, o instrumentach historycznych, pieczeniu ciast, muzyce rozrywkowej, kocie Berliozie i wielu, wielu innych. Zapraszam!

fot. Wojciech Grzędziński

Spotykamy się 11 listopada o godz. 8:00 w moim domu, ale jesteś na nogach już od kilku godzin. Wspominałaś, że o 5:30 grasz koncert.

Pierwotnie miał odbyć się o 5:30, ale przesunęli na 6:01. Weszłam dokładnie o tej godzinie, tak że jestem pełna podziwu dla organizacji. To był Maraton Chopinowski Polskiego Radia Chopin. 28 albo 29 godzin muzyki Chopina, z drobnymi przerwami na nastrojenie instrumentu. To nowy pomysł, jak na razie nie słyszałam o czymś podobnym w Polsce. Ideą koncertu było wykonanie dzieł Chopina non stop, w takiej kolejności, w której były wydawane. Ciekawe doświadczenie. Trzeba było wstać o czwartej. Sama z siebie często ćwiczę od godz. 7:00, ale wtedy wstaję o 6:00. Jednak ta czwarta robi dużą różnicę.

To była tylko radiowa transmisja?

Zarówno radiowa, jak i w serwisie YouTube z poglądem wizualnym.

Czyli w dodatku musiałaś jeszcze wyglądać.

Tak, koncertowo. Chociaż nawet jak mam zwykłe nagrania, to i tak zakładam strój koncertowy.

Skąd bierzesz te wszystkie piękne kreacje? Szyjesz je, czy masz swój ulubiony sklep lub markę, gdzie je kupujesz? Szczególnie zapadła mi w pamięć tiulowa sukienka sprzed kilku lat, miałaś ją na sobie na koncercie w Nowym Jorku. I sukienka w trakcie eliminacji do Konkursu Chopinowskiego.

Na Konkursie Chopinowskim był to akurat czarny kombinezon, z koronką. Ta tiulowa sukienka rzeczywiście była szyta na zamówienie, ale to dosyć niecodzienna sytuacja, bo grałam w Carnegie Hall [nowojorska sala koncertowa, jedna z najbardziej prestiżowych na świecie - przyp. red.]. Pozwoliłam sobie na uszycie mojej, na tamten moment wymarzonej sukienki, i ona zdecydowanie taką była. Wszyscy się śmieją, że mam już gotową do ślubu. Ale tak poza tym mam swój ulubiony sklep w galerii Silesia w Katowicach: Waggon Paris. Stamtąd pochodzi większość moich sukienek.

Pochodzisz z tamtych okolic?

Jestem z okolic Trzebini, a dokładnie z Czyżówki. Między Krakowem a Katowicami. Bliżej mam do Katowic.

Wróćmy do początków. Przeczytałam, że grasz dzięki Twojej mamie. Ona również jest muzykiem?

A: Ja swoich początków nie pamiętam. Przekazano mi, że w przedszkolu stało pianino i zaczęłam krzyczeć, że ja też chcę na nim grać. Więc dostałam to, czego chciałam. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Faktycznie, moja mama jest osobą, dzięki której gram. Dzięki której to, że gram, było w ogóle możliwe. Pochodzę ze wsi. Gdybym chciała dojeżdżać na lekcje, czy to początkowo do Krzeszowic, czy do Krakowa, spędzałabym niewyobrażalną liczbę godzin w samym transporcie publicznym. A szkoła muzyczna wymaga jeszcze czasu na ćwiczenie. Moja mama od samego początku woziła mnie do szkół, a to umożliwiło mi rozwój. Właściwie codziennie poświęcała swój czas, aby ze mną ćwiczyć na instrumencie. Ma świetny słuch i niesamowity zmysł muzyczny, mimo że nie ma wykształcenia muzycznego. Jest osobą, której zawdzięczam moją karierę muzyczną. Oczywiście nie zapominam również o moich wspaniałych nauczycielkach, do których również miałam wielkie szczęście. Uczyłam się u prof. Olgi Łazarskiej, a później u prof. Ewy Bukojemskiej. Bardzo wiele im zawdzięczam.

Byłam na kilku Twoich koncertach, zawsze widziałam ją gdzieś w tle, na widowni. Czyli nadal na nie jeździ.

Jeździ. To znaczy teraz już troszkę mniej. Wiadomo, od jakiegoś czasu jestem już dorosła. Ale z jej strony podróżowanie ze mną na koncerty nigdy nie było traktowane jako obowiązek czy wyrzeczenie. Wręcz przeciwnie, zawsze mnie w tym wspierała. Gdyby nie jej wsparcie, myślę, że nie nabyłabym takich umiejętności pianistycznych jakie posiadam, a przede wszystkim nie miałabym możliwości brania udziału w konkursach. Nie chcę jednak przy tym pomijać roli całej mojej rodziny. Tak naprawdę każda z bliskich mi osób brała w tym udział, może mniejszy, może cichszy, ale każdorazowo niezwykle istotny. Ogromne wsparcie rodziny, jakie otrzymałam, jest dla mnie czymś niesamowitym.

Ile miałaś lat, kiedy zaczęłaś naukę w pierwszej szkole muzycznej?

Jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole miałam prywatne lekcje przez rok, w wieku 6 lat. A potem od 7. roku życia poszłam do szkoły muzycznej.

Pamiętasz swój pierwszy koncert?

Niestety nie. Pierwsze publiczne granie jakie pamiętam to koncert z orkiestrą, jeszcze w szkole muzycznej I stopnia. Grałam wtedy koncert Mozarta, A-dur lub C-dur. Tego już nie jestem pewna.

Nie liczyłaś nigdy, ile ich było?

Nie, i bardzo tego żałuję. Znam osoby, które prowadzą sobie zeszyty na temat ich życia koncertowego, od samego początku. To jest świetne, że mogą sobie po latach zobaczyć, gdzie i kiedy co grali. Od jakiegoś czasu to robię. Ale wiadomo, tych koncertów sprzed 10 lat siłą rzeczy nie pamiętam.

Wspominasz, że pochodzisz z małej wioski, tymczasem udało Ci się tyle osiągnąć. Czy miałaś jakieś nieprzyjemności z tego tytułu? Ludzie z Twojej miejscowości czy koleżanki z klasy zazdrościły Ci tych sukcesów? Czułaś się osamotniona w związku z tym, że zajmujesz się tak poważną dziedziną, będąc dzieckiem?

Byłam osamotniona, choć jako dziecko nigdy tak tego nie postrzegałam. Bardzo istotne było dla mnie zrozumienie i sympatia kolegów i koleżanek ze szkół muzycznych. Jeżeli chodzi o zwykłą szkołę, to pomimo tego że koledzy z klasy nigdy nie byli do mnie wrogo nastawieni, nie mam silnych więzi z ludźmi z liceum, gimnazjum czy szkoły podstawowej. Mam jedną przyjaciółkę z tego okresu. Głębszych relacji nie nawiązałam ze względu na brak czasu, dojazdy i ćwiczenia. Natomiast koledzy ze szkół muzycznych zawsze przyjmowali mnie dobrze. Kiedy ktoś obraca się w swoim kręgu, jest trochę inaczej.

Czyli masz głównie znajomych ze środowiska muzycznego.

Tak, głównie tak. Jest to też w pewien sposób trudne, bo o pewnych rzeczach nie można porozmawiać.

O jakich rzeczach?

To temat rzeka. Jak się ma dużo wspólnych znajomych, to pewnych tematów nie można podejmować.

Hermetyczne środowisko, w którym plotki rozchodzą się szybko?

Tak. Miałam kilka takich sytuacji, że coś powiedziałam i zostało to totalnie przeinaczone.

Czy nie jest Ci trudno unieść swój własny sukces? Postawiłaś sobie tak wysoko poprzeczkę. Nie masz czasami tego dość?

Ja tego co osiągnęłam nie postrzegam w kategoriach sukcesu. Wiem, że moje dotychczasowe osiągnięcia mogą być dla wielu osób sukcesem, rozumiem to. Natomiast gdzieś tam mam swoje plany wybiegające w przyszłość. Myślę, że gdybym sobie mówiła, że już osiągnęłam sukces, nie byłoby to dla mnie motywujące do dalszej pracy.

Nie masz problemu z presją, którą sama sobie narzucasz?

Chyba każdy ma. Tak uważam.

Gorsza jest ta presja, którą sama sobie narzucasz czy ta, którą narzucają inni? Na przykład nauczyciele, profesorowie? Albo oczekiwania Twoich fanów, krytyków muzycznych na koncertach, konkursach?

Z tym zawodem jest związana duża presja, już od samego początku. Zarówno ze strony innych osób, jak i mojej. Jest to jego naturalny element, na który trzeba się zgodzić, jeżeli chce się ten zawód wykonywać.

Trzy lata temu ukończyłam studia magisterskie. Zauważyłam, że zrobiło mi to dobrze. Lepiej się czuję, kiedy nie muszę spełniać wymagań akademickich. W tym momencie przeszłam na etap koncertowania. Kiedy idę grać na scenę, wiem, że ludzie, którzy tam przychodzą, po prostu chcą na tych koncertach być. Wychodzę grać dla ludzi, którzy autentycznie chcą się na tym koncercie znaleźć. I to jest cel mojej pracy.

Aktualnie sama jesteś nauczycielką. Masz jakąś uniwersalną poradę pedagogiczną, która zawsze Ci się sprawdza? Czy za tą pracą kryje się jakaś szczególna misja?

Nie, chyba nie mam żadnej misji. Staram się do każdego podchodzić indywidualnie, tak jak podchodzono do mnie. Aktualnie współpracuję z Akademią Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, gdzie mam przyjemność współdzielić nauczanie studentów w klasach dwóch Profesorów, oraz w Państwowej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Krakowie, gdzie mam własną klasę.

Czyli Twoi uczniowie są niewiele młodsi od Ciebie.

Tak, ale nie jest to przeszkodą. Staram się nawiązać z nimi przyjacielską relację. Widzę, że to się sprawdza. Współpraca fajnie nam się układa, biorą z tych lekcji to, co uważają, że powinni wziąć, często dyskutujemy. Uważam, że właśnie tak powinna wyglądać wzajemna praca w relacji student - nauczyciel. Choć jak na razie jestem świeża w tym temacie.

Jak wygląda Twój tydzień pracy? Masz ściśle ustalone dni i godziny, kiedy ćwiczysz? Czy są takie dni, w których robisz sobie przerwę od muzyki poważnej, w ogóle o niej nie myślisz, chcesz się od tego tematu odciąć? Masz jakąś rutynę, którą sobie wypracowałaś przez te wszystkie lata?

O rutynę teraz trudno, ze względu na rozpoczęcie pracy na uczelni i koncertowanie. Nie mam ustalonego planu tygodnia i właściwie ćwiczę, kiedy mogę. Tak jak wspominałam, często jeżdżę na uczelnię poćwiczyć na godz. 7:00, a o 10:00 rozpoczynam zajęcia ze studentami. Gdybym nie poćwiczyła rano, to przez resztę dnia nie miałabym już na to czasu. Kiedyś tę rutynę miałam, podczas studiów. Brakuje mi tego teraz. Jakoś muszę to wszystko pogodzić i nauczyć się jej od nowa.

A jeśli chodzi o dni, w których nie ma muzyki, to na ten moment ich po prostu nie ma. Nawet jeśli próbuję zrobić sobie przerwę, to i tak w głowie muzyka sama mi gra. Coś w rodzaju choroby zawodowej [śmiech]. Nawet jeśli rano jestem w stanie sobie odpuścić, to wieczorem na nowo myślę o następnych koncertach. Koncertowanie zrobiło się szczególnie intensywne tuż po Konkursie Chopinowskim i szczęśliwie ten stan utrzymuje się do tej pory.

Czyli udział w Konkursie Chopinowskim, poza oczywistym prestiżem, zapewnia Ci więcej koncertów, a co za tym idzie, lepsze zarobki. Po konkursie nie zapomina się o uczestnikach?

Tak, i w moim przypadku spełniło to swoją rolę. Startując w konkursie, ma się wielkie nadzieje na wygraną. Właściwie trudno wystartować w konkursie, nie mając tej nadziei. Jednak pomimo zakończenia zmagań po pierwszym etapie, ostatecznie jestem zadowolona z udziału w konkursie. Otrzymałam wiele propozycji koncertowych, i to uważam za mój największy sukces. Jednak muszę przyznać, że odpadnięcie z konkursu nie jest rzeczą przyjemną i uważam, że warto o tym mówić. Co prawda zaraz po ogłoszeniu wyników trzymałam wysoko gardę. Nie dałam sobie taryfy ulgowej. Jednak przez długi czas bardzo głęboko to we mnie siedziało, i być może nadal siedzi. Przypuszczam, że tak jak w każdym z uczestników, którzy poodpadali na różnych etapach. Bardzo łatwo mówi się w wywiadach, że nic się nie stało, nie zrobiło to na mnie wrażenia czy nie jest mi przykro z tego powodu, że nie zagram w dalszych etapach. Ale to nieprawda. Przyznanie się do tego przed samym sobą jest dosyć trudne.

Niedawno odbył się Konkurs Wieniawskiego, którego dosyć intensywnie słuchałam. Byłam bardzo zaskoczona rezultatami pierwszego etapu. Osoby, które uważałam za fenomenalne, nie przeszły. A te, które nie zrobiły na mnie wrażenia, grały w dalszych etapach. Dzięki temu uświadomiłam sobie, że koniec końców każdy człowiek ma własny słuch. I to, że jury wydało taki, a nie inny werdykt, nie oznacza, że dana osoba nie zrobi kariery, i nie będzie koncertowała.

Są takie przypadki, kiedy pomimo wygranego konkursu, kariera zwycięzcy nie została rozwinięta tak, jak można by tego oczekiwać. A są przypadki osób, których w ogóle na konkursach nie było, a koncertują na całym świecie. Nie ma reguły. Myślę, że najważniejszą rzeczą jest trafić na dobrego menadżera. Na którego ja jeszcze nie trafiłam, ale mam nadzieję kiedyś trafić.

Czyli na razie nie masz menadżera?

Na razie sama sobie jestem menadżerem.

Jak to wygląda? Skoro to jest tak hermetyczne środowisko, pewnie wszyscy znają Twój numer telefonu.

Zazwyczaj jest to kontakt telefoniczny lub mailowy.

Jak wspominasz noc przed Konkursem Chopinowskim? Spałaś w ogóle?

Byłam wtedy z mamą, przyjechałyśmy do Warszawy. Jako uczestnicy konkursu, mieliśmy mieć zapewnione instrumenty w pokoju hotelowym. Zapytałam pana na recepcji, czy pokój który dostanę, jest od strony ulicy. Odpowiedział, że tak. W związku z tym zapytałam, czy może dać mi inny, w którym będzie cicho. Kiedy do niego weszłam okazało się, że nie ma w nim instrumentu. Szczerze mówiąc, myślę, że to mnie wtedy psychicznie uratowało. Obstawiam, że gdyby ten instrument tam był, grałabym całą noc.

Pozostali uczestnicy grali po nocach przed konkursem?

Tego nie wiem, trudno zweryfikować. Z perspektywy zagranicznych uczestników instrumenty w pokojach hotelowych to był świetny pomysł, bo w filharmonii mieliśmy zapewnione tylko dwie godziny dziennie na ćwiczenia. To bardzo mało. Znając mnie, gdybym miała instrument do dyspozycji, siedziałabym cały czas w pokoju i ćwiczyła. Fakt, że tego pianina w nim nie było, dał mi głęboki wdech. Dobrze to na mnie podziałało.

Poznałaś osobiście zwycięzcę konkursu?

Tak, zanim został ogłoszony zwycięzcą. Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy pomiędzy etapami. Poznałam wtedy bardzo dużo osób. Niektórych będzie się pamiętać, innych nie. Wielu z nas kojarzyło się wcześniej z internetu. Wiedzieliśmy o sobie nawzajem, ale personalnie nigdy się nie poznaliśmy. Podczas konkursu mogliśmy przysłowiowo podać sobie rękę.

Mówisz o hotelu, tymczasem zastanawiam się, jak to jest z wynajmem mieszkań? Mieszkasz sama, w domu musisz zmieścić pianino. Czy pianiście trudno jest znaleźć mieszkanie w Krakowie? Nie miałaś nigdy problemów z sąsiadami z uwagi na hałas?

Nie. Miałam szczęście, że przez okres studiów mieszkałam w bloku, w którym sąsiedzi mnie uwielbiali. Zero problemów. Teraz, po mojej przeprowadzce, również. W mieszkaniu mam nawet fortepian. Jak na razie nikt nie narzeka.

Dostają darmowe koncerty.

Tak. Choć mam świadomość, że to może być dla nich mocno uciążliwe. Nawet dla mnie jako muzyka słuchanie czyjegoś ćwiczenia po kilka godzin dziennie jest wyzwaniem. Dlatego ważny jest balans i umiejętne znalezienie swojego sposobu ćwiczenia. Ja swój wypracowałam i staram się grać 3-4 h z rana, a jeżeli mam taką możliwość również popołudniu, ale nie więcej niż 2 godziny.

Czyli po 5-6 godzin dziennie.

Sześć zdarza się rzadko, np. wtedy, gdy mam nowy program. Albo trzy różne programy czy blisko położone obok siebie koncerty. Natomiast znam przypadki osób, które miały ogromne problemy z lokum. Ale wiem, że one rzeczywiście ćwiczyły po 8-10 godzin dziennie. Może to źle brzmi z ust muzyka, ale wcale się ich sąsiadom nie dziwię. Chyba mało kto jest w stanie coś takiego wytrzymać. Trzeba mieć szacunek do sąsiadów i nie zaczynać gry o 7:00 albo nie grać do 23:00. Teoretycznie cisza nocna jest między 6:00 a 22:00, ale chyba nikt nie kocha sąsiada, który wierci wiertarką o 6:30.

Czy tak długa gra boli fizycznie, zwłaszcza palce i nadgarstki?

Nie, dłonie mnie nie bolą. Chyba nigdy mnie nie bolały, nie przypominam sobie. Najbardziej bolą mnie plecy. Ale to jest po prostu kwestia siedzenia. Chociaż fakt faktem, zdarzają się przeciążenia. Jeżeli coś boli w okolicy przedramienia, może to wskazywać na jakiś problem techniczny. Natomiast jeżeli ktoś ćwiczy czwartą czy piątą godzinę i bolą go plecy, to jest to po prostu kwestia zbyt długiego siedzenia bez przerwy.

Czy poza muzyką poważną masz jakieś „niepoważne” hobby? Poza zdjęciami z koncertów na Twoim Instagramie widzę głównie kota i ciasta.

Swego czasu bardzo mocno interesowałam się filozofią, nawet ją studiowałam, jednak ze względu na brak czasu nie udało mi się tych studiów ukończyć. A z rzeczy jeszcze bardziej „niepoważnych” to pieczenie ciast i mój kot Berlioz.

Mieszka z Tobą?

Tak. Kiedy jadę na koncerty, podrzucam go do rodziców i do dziadków. Ale tak, mieszka ze mną. Przyzwyczaił się do fortepianu, nie bolą go uszy. Wręcz przeciwnie, sam przychodzi. Chociaż zdarzyła się kilka razy taka sytuacja, że jednego utworu po prostu nie tolerował. Wychodził. Ostentacyjnie wychodził.

Cóż to za utwór?

Sonata Prokofiewa, czwarta albo piąta. To był mój utwór na ukończenie studiów magisterskich i na etapie rozczytywania poza mną nikt tego w domu nie mógł wytrzymać.

Odnośnie pieczenia: kiedy rozmawiam z ludźmi i mówię im, że piekę ciasta, to jest to odbierane w sposób dosyć lekceważący. Jakby to było coś niegodnego, niewartego uwagi. A ja znalazłam w tym sposób na odprężenie. Lubię się tym zajmować.

Czyli sama robisz te wszystkie piękne torty, których zdjęcia są na Twoim Instagramie?

Tak. Sama wszystkie robię, dla znajomych i dla rodziny. Nie zarobkowo.

Wróćmy jeszcze do tematu koncertów. Który z nich najbardziej zapadł Ci w pamięć?

Zdecydowanie w Carnegie Hall. To jest marzenie chyba każdego muzyka, żeby w ciągu swojego życia tam zagrać.

Grałaś tam w 2016 roku?

Tak. Co prawda nie grałam w największej sali koncertowej, tylko w sali kameralnej. Ale i tak sama możliwość znalezienia się tam to było coś niesamowitego. A drugi taki niezapomniany koncert odbył się w ogrodzie botanicznym w Singapurze. Scena była otoczona jeziorkiem, w którym pływały żółwie. Coś fenomenalnego! A było to już 12 lat temu.

W zeszłym roku koncertowałaś także w Dubaju.

A: W Dubaju było cudownie. To było Expo przeniesione z 2020 roku. Dość intensywny czas, zagrałam aż 21 koncertów w ciągu tygodnia. Po trzy dziennie. Świetna inicjatywa. Znalazłam się tam z ramienia Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina. To było niesamowite doświadczenie.

Masz jakieś miejsce w Polsce, niekoniecznie prestiżowe, w którym gra Ci się najprzyjemniej? W którym spotykasz się z najlepszą atmosferą?

Zdecydowanie w Żelazowej Woli, czyli w domu urodzenia Fryderyka Chopina. W Żelazowej Woli istnieje też możliwość noclegu dzień przed i dzień po koncercie.

W tym dworku?

W samym dworku nie, ale tuż przy wejściu znajdują się budynki do tego przeznaczone. Tam są tylko dwa pokoje, cztery łóżka. W dodatku mam właściwie cały park dla siebie, bo jest on zamykany dla zwiedzających o godzinie 18:00. Mam to szczęście, że gram tam cyklicznie już od 7 lat, od 2015 roku.

To są letnie koncerty?

Zaczynają się w maju, a kończą się we wrześniu. Ale ja zawsze koncertowałam tam na przełomie lipca i sierpnia.

W takim razie letnimi wieczorami ten park rzeczywiście musi niesamowicie wyglądać.

Tak, jest to niesamowity widok. Generalnie wszystkie koncerty są przyjemne i zawsze z uśmiechem na twarzy je wspominam. Mam szczęście trafiać na bardzo przyjemnych i otwartych ludzi. Zwłaszcza gdy są to koncerty w mniejszych ośrodkach. Ostatnio grałam w Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie. Nie spodziewałam się, że osoby, które są odpowiedzialne za organizację tego wydarzenia, wykreują aż tak życzliwy klimat dla pianisty.

A kim są Twoi fani? Często wracają na Twoje koncerty? Dostajesz od nich prezenty, listy?

Nie, w przeciwieństwie do Ciebie nie dostaję prezentów ani listów [śmiech]. Chociaż prezenty w sumie dostaję: bo jeżeli ludzie przychodzą na koncert, to jest to dla mnie swego rodzaju prezent. Zwłaszcza, gdy później wielu z nich podchodzi ze mną porozmawiać. Zawsze jest mi z tego powodu bardzo miło.

Kim są moi fani… Nie wiem. Nie wiem, czy można o nich w ogóle myśleć w takiej kategorii. Na pewno są to osoby, którym podoba się ta moja gra. Starają się być na kilku koncertach w roku. Jest też dużo osób z zagranicy, które na koncertach w ogóle nie były, ale słuchają moich różnych nagrań. Osoby, z którymi mam kontakt głównie przez Instagrama, znają mnie tylko z nagrań, z transmisji koncertów online, czy z płyty. Jest to dla mnie niesamowite, że ktoś ma odwagę do mnie napisać i podzielić się swoją opinią. Osobiście również słucham wielu wykonawców, ale nie mam odwagi napisać takich prostych słów jak: „cześć, bardzo mi się to nagranie podobało”. Ja to w nich podziwiam.

Wspomniałaś o swojej płycie. To debiutancka płyta z 2018 roku, którą widzę w każdym Empiku.

Tak?

Tak, to moim zdaniem bardzo duży sukces: trafić do Empików z muzyką klasyczną. Jak to się stało, że zaproponowano Ci nagranie jej?

Pomysł na tę płytę kiełkował już od jakiegoś czasu. W końcu zapadła decyzja: dobrze, robimy ją. Po rozmowach z wytwórnią DUX, znaleźliśmy miejsce na nagrania. Odbyły się one w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusłowicach. Kiedy nagrywaliśmy płytę, Krzysztof Penderecki jeszcze żył i przy pierwszych próbach do nagrania miałam okazję go poznać.

Jak wspominasz Pendereckiego?

Odebrałam jego postać bardzo pozytywnie. Pomimo krótkiej rozmowy bardzo miło tę chwilę wspominam.

Czy w tej branży nie jest tak, że atmosfera musi być miła z powodu kurtuazji, a dopiero później okazuje się, co tak naprawdę o Tobie sądzą?

Z tą kurtuazją bywa różnie. Niektórzy mówią co myślą prosto z mostu, niektórzy nie. W większej ilości nie. Ja bardzo sobie cenię, że ktoś ma odwagę mi powiedzieć pewne rzeczy od razu.

Studiowałaś też grę na fortepianie historycznym. Czym to się różni od gry na instrumentach współczesnych?

Fortepian historyczny to dosyć ogólnikowe pojęcie. Fortepian z czasów Mozarta jest diametralnie inny od tego z czasów Chopina. Różnią się między sobą konstrukcją. To pojęcie jest bardzo pojemne. Kończyłam studia na kopii instrumentu marki Walter, czyli na instrumencie mozartowskim, ale wielokrotnie grałam też na instrumentach z czasów Chopina, również na oryginałach. W zależności od konkretnego instrumentu zmieniam sposób dotyku klawisza, aby wydobyć jak najpiękniejszy dźwięk, ale koniec końców to wciąż jest fortepian. Jeżeli ktoś ma coś do powiedzenia, to może przekazać emocje zarówno na instrumencie historycznym, i na współczesnym.

Czy istnieje jakaś dokładna data, kiedy kończy się era fortepianów historycznych, a od której możemy mówić o instrumentach współczesnych?

Fortepiany historyczne w większości mają prostostrunny układ strun, tj. wszystkie struny są proste. Z kolei współczesny fortepian ma część strun pod skosem, co wpływa bezpośrednio na wolumen instrumentu. Ważną kwestię odgrywa też mechanika. Istnieje tzw. mechanika wiedeńska, charakterystyczna głównie dla fortepianów prostostrunnych, jednak obecnie tworzy się fortepiany głównie z mechaniką angielską,

Z którego roku pochodzi najstarszy oryginalny fortepian, na którym grałaś?

To był instrument Chopina, z lat 40. XIX wieku. Jest w posiadaniu Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, ale nie wiem, gdzie znajduje się obecnie. Takie instrumenty czasami wyjeżdżają za granicę, są wypożyczane.

Chopin rzeczywiście na nim grał?

Tak. Wiem też, że w Collegium Maius w Krakowie znajduje się jeden z fortepianów Chopina, ale podobno na ten moment nie nadaje się do użytku.

Twój ulubiony utwór? Taki, który lubisz grać bądź taki, którego lubisz słuchać. Czy to ma jakieś znaczenie?

To specyficzna kwestia. Jako pianistka często słucham różnych nagrań. Głównie Krystiana Zimermana. Na jego interpretacjach muzyki fortepianowej wyrosłam. A jeśli chodzi o ulubione utwory, to nie potrafię wybrać jednego. Na pewno wśród nich jest ten, który wykonywałam dziś o 6:01, czyli Sonata b-moll Chopina. Towarzyszy mi właściwie od dziecka. Rozpoczynałam pracę nad nim, od trzeciej części, tj. „Marszu żałobnego”. Myślę, że wiele osób go kojarzy, to jeden z jego najbardziej znanych utworów. Dalej są Preludia op. 28. Oraz Passacaglia i Fuga c-moll Bacha. Oczywiście w transkrypcji, bo oryginalnie była napisana na organy. To są trzy najważniejsze dla mnie utwory.

Jakiej muzyki rozrywkowej słuchasz? Masz jakichś ulubionych wykonawców? Potrzebujesz czasem zrelaksować się przy Sanah?

Słucham głównie tego, co aktualnie jest puszczane w radiu, ale jestem również wielką fanką Harry’ego Styles’a.

Co było najbardziej stresującym doświadczeniem w Twojej karierze? Czy był taki moment, w którym stresowałaś się bardziej niż przed Konkursem Chopinowskim?

Nie. Zdecydowanie najbardziej stresujące doświadczenie to udział w Konkursie Chopinowskim. Wszyscy mi mówili, że im więcej będę koncertować, tym mniej będę się stresować. W moim przypadku to się nie sprawdza. Miałam jeden koncert, zaraz po Konkursie Chopinowskim, kiedy byłam już naprawdę zmęczona fizycznie i psychicznie. Wyszłam na scenę bez stresu. I uważam, że to był najgorszy koncert, jaki kiedykolwiek zagrałam. Myślami byłam zupełnie nie tam, gdzie powinnam być. Stres jest u mnie czynnikiem motywującym. Adrenalina pobudza do pewnego wysiłku.

Jakie są Twoje plany w najbliższym czasie? Takie, które możesz zdradzić.

Chyba nie mam takich, których nie mogę zdradzić. Takie najważniejsze, z nie koncertowych rzeczy: skończyć doktorat. Za półtora tygodnia mam koncert w Warszawie, następnie w Świebodzinie. A później będę pracować nad nowym repertuarem. Dla każdego muzyka praca nad nowym repertuarem to bardzo istotna kwestia, trzeba go ciągle poszerzać. To jest właściwie ciągła praca. Coś, do czego w tym zawodzie trzeba się przyzwyczaić. Często bywa tak, że odbieram telefon i słyszę konkretną prośbę dotyczącą repertuaru, który mam wykonać na koncercie. Miałam również już takie sytuacje, że w jednym tygodniu grałam trzy koncerty z różnymi repertuarami. A to są ponad trzy godziny muzyki. Dlatego budowanie tego repertuaru jest dla mnie najważniejszym celem.

Paryżewo

Czytaj oraz wspieraj dziennikarstwo i publicystykę na wysokim poziomie.
Zobacz, kto mnie rekomenduje:
Więcej
paryzewo.pl 2023 - wszystkie prawa zastrzeżone