Tegoroczna wyprawa na (historyczne) Podlasie była czwartą, i na pewno nie ostatnią w moim życiu. W poprzednich latach eksplorowałam Białystok, Krainę Otwartych Okiennic, Puszczę Białowieską, Bohoniki, Kruszyniany i Siedlce. Do tej pory Podlasiu poświęciłam trzy teksty: relację z zachwytów towarzyszących pierwszej podróży, wywiad z Tatarką Dżennetą Bogdanowicz oraz recenzję książki „Wojna mocarstw. Podlasie 1914-1915” Marcina Tomkiela.
Tym razem centrum i bazą startową wyprawy uczyniłam Drohiczyn – historyczną stolicę Podlasia. W promieniu do 40 kilometrów od miasta, w cieniu zabytkowych cerkwi i sztuki ludowej, można natrafić na pozostałości z czasów panowania wielkiego księcia litewskiego Witolda, ślady powstania styczniowego, wielkiej wojny czy II wojny światowej. Warto otworzyć się na eklektyzm i zróżnicowanie kulturowe tego regionu – dla warszawiaka z samochodem dostępne tanim kosztem i na wyciągnięcie ręki.
Zacznijmy jednak od rzeczy przyziemnych – czyli noclegu, czasu i ceny takiej wyprawy. Wyjechaliśmy z Warszawy we trójkę w piątek wieczorem i po około dwóch godzinach byliśmy na miejscu. Do stolicy wróciliśmy w niedzielę po południu. Wynajęliśmy domek w obiekcie Barszczówka w malowniczej wsi Kłyżówka, 5 km od Drohiczyna. Za dwie noce w tym miejscu, gdzie do dyspozycji mieliśmy odkryty basen, jacuzzi, saunę i miejsce na grilla, zapłaciliśmy łącznie niewiele ponad 500 zł. Na terenie posesji znajdują się także dwa inne domki, jednak obecność pozostałych gości nie stanowiła problemu. Brzmi bajecznie i rzeczywiście tak było, aczkolwiek wynajmując domek w tym miejscu trzeba zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze opis na booking.com sugerował, że nasz domek jest przeznaczony dla pięciu osób. Biorąc jednak pod uwagę przestrzeń, optymalna liczba to trzy osoby dorosłe albo dwójka dorosłych + dwójka dzieci. Po drugie miejsce nie nadaje się do organizowania głośnych imprez i nocnych libacji. Właściciel preferuje spokój. 2 kilometry od obiektu znajduje się też Biedronka, gdzie można zaopatrzyć się we wszystkie niezbędne rzeczy na śniadania i kolacje. Ta weekendowa wycieczka na Podlasie, po podzieleniu kosztów noclegu i paliwa na trzy osoby, uwzględniając także pamiątki, kosztowała mnie łącznie 550 zł.
Pierwszym i najdalszym punktem naszej wyprawy była oddalona o 38 kilometrów od Drohiczyna cerkiew w Koterce. Jej błękitna kopuła wystaje ponad owianą mgłą puszczę, a do wejścia prowadzi drewniany pomost przez bagna. Cerkiew znajduje się pośrodku uroczyska, a otaczają ją zbutwiałe krzyże wotywne ozdobione kolorowymi wstążkami. Kilkadziesiąt metrów dalej jest już Białoruś. Mistycyzm tego miejsca, zakłócany jedynie przez wyjątkowo nieznośne chmary komarów, nie wynika jedynie z oryginalnego położenia, ale także z miejscowych legend. To tutaj w dniu Trójcy Świętej w 1852 roku chłopce Eufrozynie Iwaszczuk miała objawić się Matka Boska. Kiedy dziewczyna zbierała szczaw, ukazała się przed nią postać kobiety, która powiedziała, że w dniu świętym ludzie powinni odpoczywać, a nie pracować. W miejscu tego widzenia postawiono krzyż, do którego zaczęto pielgrzymować. Po wyjęciu go, z zagłębienia w ziemi wybiło cudowne źródełko. Obecnie na tej krynicy stoi studnia. Cerkiew powstała pół wieku później. Niestety niedługo cieszyła oczy lokalnych wiernych. W 1915 roku miejscowa ludność została zmuszona do uchodźstwa.
Eksplorując okolice Drohiczyna, nie sposób pominąć cmentarzyska krzyży wotywnych na Świętej Górze Grabarce – najważniejszym miejscu kultu prawosławnych w Polsce. Mimo że znajdujące się na Świętej Górze obiekty sakralne zostały wzniesione w II połowie XX wieku, a ich wnętrz nie można fotografować – okalające cerkiew Przemienienia Pańskiego krzyże przynoszone co roku przez pielgrzymów robią ogromne wrażenie. Są to krzyże zarówno drewniane, jak i metalowe, na części z nich można też przeczytać intencje modlitewne. Wierni wieszają na nich także różańce, medaliki oraz obrazki ze świętymi. Na jednym z krzyży natrafiłam na wiszący na nim rosyjski hełm – najprawdopodobniej z okresu II wojny światowej. W tej osobliwej lecznicy dusz ludzkich można także odnaleźć coś dla ciała. Sklepik na Świętej Górze kusi ikonami świętych, chustami, świecami, książkami, herbatami, a nawet zakładkami z suszonymi kwiatami zebranymi przez monasterskie mniszki.
10 kilometrów na południe od Świętej Góry Grabarki leży inna wyjątkowa góra, na której w XIV wieku wzniesiono zamek obronny. Mowa o zamku w Mielniku, gdzie gościł między innymi Kazimierz Jagiellończyk, a Zygmunt I Stary oczekiwał tam swojej koronacji. Dziś na górze zamkowej w towarzystwie budynku starej plebanii można zobaczyć jedynie ruiny późnogotyckiego kościoła ufundowanego w 1420 roku przez księcia litewskiego Witolda. Zamek został doszczętnie zniszczony podczas potopu szwedzkiego, natomiast odbudowany kościół spłonął w trakcie I wojny światowej. Miejsce przyciąga nie tylko pasjonatów historii; ze szczytu góry zamkowej rozciąga się wspaniały widok na dolinę Bugu.
W samym Mielniku znajduje się także punkt widokowy na odkrywkową kopalnię kredy, a przejeżdżając przez miejscowość największą uwagę zwraca kompleks budynków, który na pierwszy rzut oka można pomylić z wyremontowanymi PGR-ami. W rzeczywistości jest to tzw. tysiąclatka – szkoła wzniesiona w latach 60. w ramach programu oświatowego „tysiąca szkół na Tysiąclecie Państwa Polskiego” zapoczątkowanego przez Władysława Gomułkę. Projekt wybudowania blisko 1,5 tysiąca szkół-pomników był odpowiedzią na problemy związane z powojennym wyżem demograficznym.
Odkrywając ten obszar Podlasia i przejeżdżając przez miejscowości, w których nie zawsze można natknąć się na sklepy spożywcze, warto uczynić Drohiczyn nie tylko punktem startowym wyprawy, ale również jej centrum kulinarnym. O ile kartacze czy babka ziemniaczana to specjały kuchni podlaskiej znane nawet laikom, o tyle w drohiczyńskich restauracjach warto zamówić zaguby nadbużańskie – potrawę, która została wpisana na listę Produktów Tradycyjnych Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Są to roladki z gotowanego lub pieczonego ciasta pierogowego nadziewanego farszem z cebuli i ziemniaków. Smakują wyśmienicie zarówno z kwasem chlebowym nazywanym tu „podlaską colą”, jak i regionalnym Piwem Nadbużańskim z Browaru Koneser.
Miłośnicy słodkości i eleganckich kawiarni w prowincjonalnych miasteczkach również nie będą zawiedzeni. Za bramą pofranciszkańskiego kościoła znajduje się kawiarnia „Za Bramą” z szerokim wyborem kaw, ciast i deserów w rozsądnych cenach. Jej wnętrze zdobią liczne stare zdjęcia mieszkańców Drohiczyna. Natomiast w samym kościele można kupić miód św. Antoniego, z którego dochód przeznaczany jest na remont kaplicy Matki Bożej Loretańskiej.
W 2021 roku w Drohiczynie otwarto Ośrodek Promocji Produkty Lokalnego „Zagubek”, gdzie poza obejrzeniem wystawy etnograficznej można kupić rękodzieło lokalnych artystów, a także regionalne przetwory, miody, zioła, oranżadę, kwas chlebowy, sękacze i mrowisko – kopiec z ciasta faworkowego polany miodem, posypany rodzynkami i makiem.
Kilkanaście kilometrów na wschód od Drohiczyna leżą Siemiatycze – miasto, które na pierwszy rzut oka mogłoby zainteresować jedynie pasjonatów duchologii. Siemiatycze zostały ograbione i spalone przez Moskali w odwecie za powstanie styczniowe. To tu 6-7 lutego 1863 roku na miejscowym cmentarzu i w jego najbliższych okolicach rozegrała się największa bitwa tego patriotycznego zrywu. Cmentarz okala XIX-wieczny mur, za którym chronili się powstańcy. Zaś tuż za bramą cmentarną znajduje się mogiła zbiorowa, w której spoczywają. Jednym z nielicznych zachowanych zabytków sprzed II połowy XIX wieku jest późnobarokowy Klasztor Misjonarzy, gdzie obozowali uczestnicy powstania styczniowego.
Ziemia drohiczyńska na przestrzeni wieków została naznaczona śladami wielu walk, w okolicy można znaleźć też liczne pozostałości po II wojnie światowej. Zarówno w samym Drohiczynie, jak i w szczerych polach pobliskich wiosek znajdują się sowieckie bunkry, które ciągną się wzdłuż Linii Mołotowa – linii demarkacyjnej z III Rzeszą.
24 kilometry na południowy-wschód od Drohiczyna leży wioska Sarnaki, gdzie w latach 90. na wiejskim rynku odsłonięto pomnik wraz z makietą tylnej części pocisku V2. Hitlerowcy wykorzystywali rakiety tego typu do bombardowania Londynu. Był to także pierwszy pocisk rakietowy w historii zdolny osiągnąć przestrzeń kosmiczną. Czołowym konstruktorem rakiety był Werhner von Braun – oficer SS, który urodził się w Wyrzysku – miasteczku obecnie położonym w województwie wielkopolskim. Po wojnie zamieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował dla NASA i pełnił kluczową rolę w „wyścigu kosmicznym”.
Pierwszy nazistowski ośrodek badań nad rakietą V2 znajdował się na wyspie Uznam. Po zbombardowaniu go przez aliantów Niemcy przenieśli ośrodek do wsi Blizna na Podkarpaciu. Stamtąd rakiety startowały, natomiast hitlerowcy stacjonujący w Sarnakach mieli obserwować lot, wybuch oraz zbierać ich szczątki. Lej po wybuchu V2 w trakcie tych testów można zobaczyć w lesie na trasie Sarnaki-Siemiatycze – miejsce jest oznaczone przydrożnym znakiem (niestety, pomimo tego oznaczenia i spaceru w głąb lasu wytyczoną ścieżką – leja nie znalazłam).
W 1944 roku jedna z wystrzelonych rakiet wbiła się w miękki grunt mokradeł Bugu tuż nieopodal Sarnaków, dzięki czemu nie eksplodowała. Żołnierzom AK z obwodu siedleckiego udało się ją przejąć. Przez jakiś czas była przechowywana w stodole, do jej demontażu zaangażowano miejscową ludność. Zdemontowane części pocisku zostały przetransportowane na zaprzęgach do wsi Hołowczyce-Kolonia, a następnie przekazane aliantom. Dzięki temu mieli oni możliwość zbadać niemiecką technologię. Wbrew temu co głosi napis „Oni ocalili Londyn” na pomniku w Sarnakach, wydarzenie to nie uchroniło Londynu przed bombardowaniami. Pomogło jednak zaplanować bardziej skuteczne działania obronne.
Trudno uwierzyć, że podlaskie wioski i łąki, o tej porze roku wybuchające kolorami maków, chabrów, zieleniejących zbóż, kwitnących w ogródkach malw i róż, były kiedykolwiek świadkami tak wielu wojen, takiego ogromu cierpienia i krzywdy ludzkiej. Trudno uwierzyć, że głusza i puszcza, która dla jednych jest obecnie wakacyjnym ukojeniem, dla innych jest drogą męki.
Tydzień po tej wyprawie nadal towarzyszą mi słowa piosenki Osieckiej:
Chleby upieką się w piecach nam
I spójrz, tam gdzie tylko był dym
Kwiatem zabliźni się wojny ślad
Barwą róż
(...) Za dzień, za dwa
Za noc, za trzy
Choć nie dziś
Za noc, za dzień
Doczekasz się
Wstanie świt