Niniejszy tekst to kontynuacja podjętej przeze mnie tematyki systemowej przemocy wobec kobiet w Kościele i najprawdopodobniej ostatni artykuł, jaki w ogóle napiszę na temat Kościoła (polecam dbać o zdrowie psychiczne). Traktuję go również jako ostateczne zamknięcie pewnego rozdziału w moim życiu i mój osobisty rachunek sumienia. Nie przedłużając, bo tekst jest najdłuższy w karierze Paryżewa, dziś będzie o szkodliwości facebookowych profili dla kobiet “z wartościami”, a także poradników, kursów, rekolekcji i wydarzeń organizowanych przez ich autorki. Oraz co nieco o katolickich influencerach. Zapraszam.
Mniej więcej pięć lat temu na Facebooku pojawiły się profile o zabarwieniu katolickim skierowane do dziewcząt. Tworzą je inne kobiety - zazwyczaj studentki, młode żony i matki. Takie strony można łatwo rozpoznać po nazwach: Piękna, Urzekająca, UBOGAcona czy Umiłowana. Łączą je również bardzo podobne treści i niemal identyczna szata graficzna. Feed tych profili opiera się na fragmentach z Pisma Świętego dotyczących kobiecości i roli/misji kobiet w Kościele, a także na cytatach postaci powszechnie znanych i szanowanych w kręgach katolickich (dominują kardynał Stefan Wyszyński, św. Joanna Beretta Molla, św. Faustyna, św. Jan Paweł II, św. Teresa od Dzieciątka Jezus). Autorki wszystkie cytaty umieszczają na stockowych zdjęciach (stylistyka romantyczna - eteryczne dziewczęta w kwiecistych sukienkach w stylu domku na prerii, bukiety kwiatów, górskie zachody słońca), które okraszają pastelowymi ramkami i uzupełniają krótkimi tekstami własnych rozważań. Te cytaty (koniecznie z powywijaną czcionką) przeplatają się z informacjami o katolickich konferencjach dla kobiet, reklamami autorskich webinarów, kalendarzami czy innymi gadżetami. Na tego typu stronach pojawiają się także zdjęcia i live’y autorek projektu - promiennych, zawsze uśmiechniętych młodych kobiet, wyglądających podobnie do modelek z wyżej wymienionych stockowych zdjęć.
DLACZEGO POWSTAŁY?
Przyczyn było wiele. Natomiast ja skupię się na jednym z głównych czynników - sprzeciwie wobec bylejakości w Kościele. Otóż, jeszcze dziesięć lat temu szata graficzna większości internetowych stron parafialnych wołała o pomstę do nieba, a grafiki wydarzeń katolickich, delikatnie mówiąc, odstawały jakościowo od reklam eventów niezwiązanych z Kościołem. Z kolei dziewczyny z oazy kojarzone były z nieśmiałymi, zaniedbanymi nastolatkami w tłustych włosach, w staroświeckich spódnicach, noszącymi rzemienie na szyi i gitary na plecach. W okolicach 2015 roku w internecie masowo zaczęły powstawać miejsca sprzeciwiające się takiej estetyce i próbujące udowodnić, że katolik potrafi. Na kanwie tego ruchu powstała znana w kręgach katolickich strona Dayenu - design for God (swoją drogą nie mogę pojąć, jakim cudem osoby lubiące ten fanpage oburzyła niechlubna koszulka z Reserved - wytłumaczcie mi to, please). Wówczas na rynku zaczęły pojawiać się też marki modowe kierujące się wartościami katolickimi - nieistniejąca już Dla Dam, Marie Zelie (choć mam wrażenie, że ona wraz z rozwojem zmieniła nieco profil klientek) czy streetwearowa Bóg wie co. Owocem tego wiatru odnowy w Kościele były również facebookowe strony dla kobiet “z wartościami”, którym poświęcam ten tekst. Mimo że samo zjawisko pro-estetycznego ruchu w środowiskach kościelnych oceniam pozytywnie, działalność większości tego typu profili dla kobiet uważam za bardzo szkodliwą, żeby nie powiedzieć wręcz - niebezpieczną. Zwłaszcza dla psychiki młodych dziewczyn.
CÓRKI I NIE-CÓRKI KRÓLA
Sformułowanie “Córka Króla” pojawia się na tych pastelowych profilach nad wyraz często. Bycie Córką Króla to przywilej, który daje poczucie elitarności, wyjątkowości i podnosi samoocenę (nie mylić z poczuciem wartości). Ale bycie Córką Króla nie składa się z samych przyjemności. To przede wszystkim obowiązki! “Jako Córki KRÓLA jesteśmy zobowiązane do świadczenia o tym także naszym strojem. Na Urzekającej sporo miejsca poświęcamy na wizerunek Córki KRÓLA. Zgodzicie się chyba, że dziś potrzeba nam dobrych wzorców kobiecych (patrząc na to, co dzieje się na ulicach [emoji facepalm]) i trzeba nam pokazywać PIĘKNO KOBIECE.” - pisze Ewelina Chełstowska, autorka projektu “Urzekająca” zrzeszającego na Facebooku ponad 71 tysięcy osób.
Do wymogów wizerunkowych szerzej odniosę się za moment. Na razie chcę zwrócić uwagę na zestawienie “my” i “one”. Świat Córek Króla jest bowiem jasny i klarowny. W tym świecie istnieją tylko dwa rodzaje kobiet. Jesteśmy “my” - kobiety wierzące, szlachetne, zadbane, w kwiecistych sukienkach za kolano, z wartościami, łagodne i o wielkim sercu, które mają być lekiem na zło całego świata i które swoją postawą winny świadczyć o przynależności do Kościoła. Natomiast naszym przeciwieństwem są “one” - ateistki, feministki, kobiety bez wartości, wulgarnie ubrane morderczynie dzieci, w dodatku wyrażające złość. Tak, złość jest zła - w większości środowisk katolickich wyrażanie złości jest traktowane jako coś niestosownego. Jeśli kiedykolwiek widzieliście rozgniewaną Monikę - topową katolicką influencerkę prowadzącą stronę Początek Wieczności, to dajcie znać. Wracając jednak do Córek Króla - w ich świecie nie ma miejsca na żadne odcienie szarości - ani w obrębie zaimka “my”, ani w obrębie zaimka “one”. “Kobieta. Szacunek. Wartości. - brzmi nudnie? A dla mnie to FUNDAMENT.” - przekonuje Ewelina z Urzekającej. Dla niej nie istnieje coś takiego jak “inne wartości”. Są tylko jej “wartości” i “brak wartości”. Myślenie takimi kategoriami niezwykle szybko uruchamia pasywno-agresywne nastawienie w stosunku do osób mających odmienne zdanie i sprawia, że automatycznie się od nich odcinamy. Jednak największym problemem dla Córek Króla nie są ubrane na czarno “Julki” w kolorowych włosach, które w trakcie Strajku Kobiet na pierwszej linii krzyczą “wypierdalać”. Najgorszym sortem są “letni” katolicy; ci, którzy zastanawiają się, pytają, wątpią, nie zgadzają się. Najgorszym sortem są dziewczyny z nakładką błyskawicy na zdjęciu w pastelowej spódnicy w stylu retro. Albo, cytując Jacka Pulikowskiego, “miło wyglądająca Młoda Kobieta” - instagramerka Natalia Białobrzeska. Najgorszy typ ludzi to ci, którzy sieją zamęt, bo nie da się ich tak łatwo zaklasyfikować ani do kategorii “my”, ani do kategorii “oni”. Dlatego takich ludzi się zawstydza, deprecjonuje, określa mianem manipulantów, kłamców. Sugeruje, że coś im się “pomyliło”, że używają słów “wyrwanych z kontekstu”. A jeśli nadal należą do Kościoła, ucisza się ich biblijnym frazesem “trzeba być gorącym lub zimnym” i nazywa “wilkami w owczej skórze”. Tak jest łatwiej, tak jest bezpiecznie.
NOWY STYL KOBIECOŚCI
“Stwórzmy nowy styl kobiecości” - apeluje Urzekająca. Temu zagadnieniu poświęca kilka postów oraz autorski webinar. Co ma charakteryzować ten styl? Powinien być “piękny, godny, czysty, atrakcyjny, skromny, współczesny” - wymienia od pauz. Słowo “godność” używane w odniesieniu do kobiet, to w Kościele słowo-klucz (patrz: ostatnie wypowiedzi arcybiskupa Jędraszewskiego). Toteż na stronie Piękna na Facebooku (50 tysięcy fanów) wita nas ono już na zdjęciu w tle. Wspomniany “nowy styl kobiecości” nie jest jednak pomysłem Eweliny z Urzekającej, a cenionego przez nią kardynała Stefana Wyszyńskiego. Autorka projektu chętnie sięga po jego cytaty, wśród których ten pojawia się najczęściej: “Stać Was na to - jesteście trudne do zdobycia. Stwórzcie nowy styl pełen godności i skromności”. Ewelina zapewnia, że całe przemówienie kardynała trafi w formie darmowego upominku do wszystkich klubowiczek. Sądząc po liczbie lajków, dziewczyny są zachwycone. Tymczasem mnie już pierwsze zdanie Wyszyńskiego o byciu trudną do zdobycia napawa niepokojem (o tym w następnym podrozdziale).
Lakoniczne wyrażenia “piękny”, “godny”, “czysty” w niektórych postach Urzekającej przybierają konkretną postać. W skrócie - chodzi o noszenie sukienek i spódnic. Eleganckich, kolorowych, w kropki, w kwiatki - nevermind. Byle zakrywały ramiona i kolana. Pod jednym z takich postów, w których Urzekająca pyta czytelniczki, co zakładają w niedzielę, pojawia się komentarz Edyty. “Spodnie, spódnice od wielkiego dzwonu. Chodzę zwyczajnie, byle szybko się ubrać, nie lubię się stroić zbyt. Oczywiście czysto i schludnie. :)” - pisze kobieta. “Zachęcam mimo wszystko do jak najczęstszego noszenia spódnic czy sukienek #jesieńwsukience” - odpowiada Urzekająca. I tutaj zapala mi się czerwona lampka: bo jak można nauczać innych o skromności i pokorze, a jednocześnie wciskać zupełnie obcą ci osobę, o której życiu i doświadczeniach nie masz pojęcia, w określony schemat i styl ubioru? Tak nie postąpiłaby żadna profesjonalna stylistka. Jak można sugerować nieznajomej kobiecie (oczywiście pod przykrywką troski), że coś jest z nią nie tak, tylko dlatego, że preferuje spodnie? Tym bardziej, jeśli w innym poście wypisuje się capslockiem takie słowa: “NIE MIERZ INNYCH SWOJĄ MIARĄ. (...) Jesteśmy inne i TO JEST PIĘKNE! (...) I to właśnie na Urzekającej nieustannie powtarzam, żebyśmy PRZESTAŁY ŻYĆ ŻYCIEM INNYCH. Po co się wtrącać? Po co mówić komuś jak ma żyć? Lepiej samemu poszukać sposobów na własny piękny styl życia.” Gdzie tu jest jakakolwiek spójność i jakim cudem kobiety poszukujące swojego stylu, które oczekują od autorki wskazówek i merytorycznej wiedzy (a mają prawo ich oczekiwać, bo za nie płacą), mogą odnaleźć się w tak sprzecznych komunikatach?
Wspomniana troska o inne kobiety, zwłaszcza nastolatki, stanowi priorytet wielu takich profili. To także misja Pure Fashion. Jak informuje ich strona internetowa, “Pure Fashion to program formacyjny, który zachęca nastoletnie dziewczęta do życia, zachowywania się i ubierania zgodnie z godnością córek Bożych. Godność kobiety nie zależy od tego, jak doskonała jest jej skóra, jaką posiada figurę, ale od jej charakteru - jak potrafi kochać innych, wiedząc, że jest kochana przez Boga.” Jak to działa? “Młode kobiety Pure Fashion spędzają 8 miesięcy ucząc się, jak stać się przykładem wewnętrznej godności i piękna, które opierają się na ich pragnieniu życia wypełnionego Bożą Miłością. Nauka płynie z comiesięcznych spotkań prowadzonych przez specjalistów i liderów różnych dziedzin. W czasie tych 8 miesięcy będziemy skupiać się zarówno na formacji duchowej, jak i ludzkiej. Program obejmuje sztukę publicznego przemawiania, savoir-vivre, sztukę makijażu, osobistą prezentację i wiele innych”. Czytając to mam wrażenie, że autorkom projektu mylą się pojęcia poczucia własnej wartości i kształtowania charakteru z samooceną i umiejętnością autoprezentacji. Chcą uczyć dziewczyny WEWNĘTRZNEJ godności, kochania innych, życia wypełnionego Bożą miłością za pomocą rzeczy, które są totalnie ZEWNĘTRZNE - publicznego przemawiania, savoir vivre’u, makijażu, prezentacji osobistej. Mam nadzieję, że zapraszani goście rzeczywiście stają na wysokości zadania, a ci mówiący o relacjach mają wykształcenie psychologiczne. Bo zachęcanie do wsparcia tegoż dzieła poprzez dokonywanie wpłat na konto Zgromadzenia Księży Legionistów Chrystusa bynajmniej nie pomaga im budować zaufania.
KULTURA GWAŁTU
Ostatni miesiąc w katosferze pokazał, że większość katolików (w tym katolickich youtuberów i publicystów) nie zna definicji “kultury gwałtu”, a jednocześnie ochoczo wypowiada się na ten temat. Toteż za portalem “Więź” pozwałam sobie wyjaśnić, że kultura gwałtu to “miliony codziennych słów, myśli, gestów, przez które budujemy klimat sprzyjający nadużyciom”. Oznacza to, że można potępiać gwałt i brzydzić się nim, a jednocześnie swoją postawą, pozornie niewinnymi słowami, lajkiem na Facebooku, a nawet milczeniem sprawiać, że ofiary czują się winne, a przestępcy seksualni bezkarni.
Jeżeli:
1. bronisz działalności Jacka Pulikowskiego,
2. podobał ci się film Tomasza Samołyka w tym temacie,
3. zostawiłeś/aś serduszko pod oświadczeniem Dominica z Top Model,
4. mówisz kumplom przy browarze rzeczy w stylu: “to po co poszła na taką imprezę w wieku 15 lat”,
5. na co dzień publicznie wypowiadasz się w sieci w tematach katolicyzmu, a za każdym razem, gdy cała Polska huczy na temat pedofilii w Kościele, to magicznie znikasz tudzież jak gdyby nigdy nic dalej wstawiasz fotki jesiennych stylówek
- wspierasz kulturę gwałtu.
Punkt piąty poraża mnie najbardziej. Poraża mnie zachowanie katolickich influencerek parentingowych i instagramowych tradikatoliczek. Bo tu nie chodzi o całodobowe babranie się w ciężkich tematach i wykańczających psychicznie dyskusjach. Tu chodzi o JEDNĄ relację w stylu: “Obejrzałam Sekielskiego. Jestem wstrząśnięta. Nie ma we mnie zgody na krzywdzenie dzieci.” Opublikowanie takiej relacji zajmuje trzydzieści sekund. Obserwowałam mnóstwo katolickich influencerek i jeszcze NIGDY nie widziałam u żadnej z nich bodaj jednego story na temat pedofilii w Kościele. Zamiast tego były rozważania o poezji, liście w parku, niedzielne zdjęcia szczęśliwej gromadki swoich pociech i przepisy na ciasto marchewkowe. Tak, u tych młodych matek, które we wszystkie pozostałe dni tygodnia publikują wpisy o Bogu, Maryi, prawdach wiary i macierzyństwie. I to nie jest tak, że nie wiedzą, o czym mówi cała Polska. I że nie mają na to czasu. Jakoś potrafią jednocześnie monitorować wpisy Dominiki Frydrych, Drużyny B, Samołyka i Kramera. Ochoczo zostawiają pod nimi serduszka albo reakcje “wrr”. Rozmowy o aborcji mieszczą się w granicach ich wrażliwości. Natomiast w momencie, gdy wjeżdża temat osób skrzywdzonych przez duchownych (nie tylko w sferze seksualnej), “empatyczne” katoinfluencerki rozpływają się w powietrzu. Być może na priv o tym dyskutują, ale publicznie nie zostawią żadnej reakcji. Ich staranne przemilczanie tematu pedofilii i cierpienia ofiar jest odrażające, wynika z czystej wygody i karmi kulturę gwałtu. A te tłumaczenia w stylu: “ojej, ale ja jestem taka wrażliwa” irytują mnie najbardziej. Skoro obserwuje cię kilka/kilkanaście tysięcy ludzi, którzy regularnie zasypują cię serduszkami i komplementami, to może choć raz w życiu publicznie zadbaj o wrażliwość inną niż swoją i tego, co znajduje się w twoim domku dla lalek? Trzydzieści sekund. Tylko tyle. Gwarantuję, że zejdzie szybciej, niż zostawienie “haha” pod tym postem i przy wszystkich komentarzach, które pod nim zamieszczę.
Wróćmy jednak do autorek pastelowych profili. Otóż, mają one tendencje do myślenia kategoriami “kiedyś to było, teraz ni ma”. Według wielu z nich, kilkadziesiąt lat temu kobiety się szanowały, stąd ubierały się skromnie, a współcześnie na ulicach, głównie za sprawą nastolatek, panuje zgorszenie. Takie myślenie, wynikające z romantyzowania historii, odbija się na nieszczęsnych licealistkach. W końcu to one intensywnie weryfikują swoje estetyczne upodobania, eksperymentują w poszukiwaniu swojego stylu i pozwalają sobie zakładać rzeczy niezgodne z dziaderskimi konwenansami. Dobrze pamiętam moją kusą sukienkę w kolorową panterkę, czerwone wysokie koturny, szorty z wszytą koronką z firanki, zakolanówki do glanów i makijaż w stylu Tarji Turunen. Te wszystkie dziwaczne stylizacje ukształtowały mój obecny, bardzo świadomy, acz dość zachowawczy styl, z którego jestem zadowolona. Kiedy osiem lat temu nosiłam panterki i glany, również byłam przekonana, że są ładne i najlepiej mnie określają. Cieszyło mnie również to, że podobają się facetom i nie widziałam w tym niczego złego. Nie mieściło mi się to w głowie, że jakiś mężczyzna z powodu mojego wyglądu miałby zrobić mi krzywdę, i że moje ubrania dają mu na to przyzwolenie. O tym dowiedziałam się od starszych koleżanek ze środowisk kościelnych.
A teraz wracamy do Urzekającej i kardynała Wyszyńskiego. Ewelina pisze: “Przeczytałam kiedyś słowa <<Tylko od ciebie zależy, czy ktoś przed tobą uklęknie, czy cię upodli>> - wiecie, kto to powiedział? Mężczyzna, z którym mocno ostatnio się zaprzyjaźniłam.” Po tych słowach padła informacja, że cytat Wyszyńskiego wywołał falę komentarzy i że część dziewczyn się z nim nie zgodziła. Jednak Ewelina nie odnosi się we wpisie do tych komentarzy. Zamiast tego, kontynuuje: “(...) Mężczyzna, o którym pisałam wyżej to kardynał Stefan Wyszyński. Jego spojrzenie na kobietę zachwyciło mnie! Jego przesłanie do nas kobiet jest niesamowicie aktualne dziś, w XXI wieku. Wiecie, że kiedy wchodziła do pokoju kobieta - on z szacunku do niej wstawał. Zawsze? Poświęcił wiele miejsca w swoich pracach, przemówieniach właśnie nam - kobietom. ZAWSZE podkreślając naszą godność.”
Nie czuję złości w stosunku do Eweliny i jej podobnych autorek różowych stron “z wartościami”. Mam świadomość, że podobnie jak mi, im również starsze koleżanki wpoiły, że są odpowiedzialne za seksualność mężczyzn. Wierzę, że chcą dobrze i że są przekonane, że przekazują młodym dziewczynom prawdę objawioną, która uchroni je przed krzywdą i złem tego świata. Nie mają pojęcia, że same wspierają i karmią kulturę gwałtu. Czytając ich wpisy, czuję raczej litość i trwogę. A całą nienawiść kieruję na chory system, który wmawia dziewczynom, że można ich nie szanować za zbyt krótką spódniczkę. System spłycający szacunek do kobiet do całowania ich w rękę, wstawania na ich widok i odsuwania krzesła w knajpie. System, który najpierw krzywdzi kobiety, a potem robi z nich narzędzia opresji innych kobiet.
A teraz wrzucam capslockiem najważniejsze zdanie mojego tekstu. ŻADNA KOBIETA NIE JEST ODPOWIEDZIALNA ZA NICZYJĄ SEKSUALNOŚĆ. Jeśli uważasz inaczej - wspierasz kulturę gwałtu. Jeśli szacunek do drugiego człowieka warunkujesz na podstawie jego ubioru - zastanów się, czy kierujesz się postawą chrześcijańską. A jeśli na widok szesnastolatki w szortach nie potrafisz powstrzymać kosmatych myśli, po odejściu od konfesjonału w ramach zadośćuczynienia koniecznie udaj się do seksuologa. Niniejszy akapit nie podlega żadnej dyskusji. Informuję, że jeśli napiszesz komentarz odnoszący się do niego, w którym uważasz inaczej - zostanie on niezwłocznie usunięty, a Ty zbanowany/a.
KOBIETA - NARZĘDZIE EWANGELIZACYJNE
Skupiłam się na skutkach wulgarnego ubioru, dlatego czas wziąć na tapet ubiór spełniający normy bycia Córką Króla. “Piękno pociąga ku niebu”, “piękna kobieta to najlepsze narzędzie ewangelizacyjne mężczyzny”, “żywy billboard Jezusa” - te frazesy czytałam i słyszałam setki razy. Jako byłej modelce szczególnie zapadły mi one w pamięć. Tym bardziej, że nierzadko kierowane były bezpośrednio do mnie w formie komplementu. Będąc “głęboko” wierzącą kobietą, w dodatku obracającą się w świecie mody, czułam się odpowiedzialna za ewangelizowanie innych moim strojem. W rezultacie, kiedy miałam gorszy dzień i wyglądałam nie najlepiej, czułam się kompletnie bezwartościową osobą i miałam wyrzuty sumienia. Nie wyobrażałam sobie wejść na spotkanie wspólnoty czy niedzielną kolację po mszy akademickiej ubrana po prostu wygodnie, schludnie i zwyczajnie. Do dziś pamiętam paraliżujący lęk, kiedy mój terapeuta zaproponował mi pojawienie się na którymś z duszpasterskich spotkań w dresie. Wszystko to miało miejsce jeszcze trzy lata temu i było pokłosiem bombardowania mnie cytatem o byciu “najlepszym narzędziem ewangelizacyjnym mężczyzny”. Do tego doszedł jeszcze jeden aspekt - syndrom samicy zagrożonej w stadzie. Podświadomie rywalizowałam z innymi dziewczynami o berło najpiękniejszej Córki Króla. Doskonale pamiętam te rzucane ukradkiem złowrogie spojrzenia. To były takie katolickie walki w kisielu o atencję kolesi ze wspólnot, ale tylko tych, którzy w świecie inceli zostaliby określeni mianem “Oskarów”. Patrząc na to wszystko z dystansu, wcale nie dziwię się sobie sprzed kilku lat ani moim ówczesnym konkurentkom. W końcu przez całe życie uczono nas, że na szacunek, uwagę i miłość trzeba sobie zasłużyć. Również wyglądem i strojem. A miarą tego, czy zasługujemy, było porównywanie nas do naszych koleżanek.
Wspomniane frazesy wpłynęły także na moja całkowitą nieasertywność, nieumiejętność stawiania mężczyznom granic i brak odporności na ich manipulacje. Autorki stron dla kobiet “z wartościami” cytują Wyszyńskiego apelującego o bycie kobietą trudną do zdobycia, którego przeplatają opowieściami o pociąganiu pięknem ku niebu. Kompletnie nie dostrzegają, że tym obsesyjnym skupianiem się na ubiorze kobiet, które mają ewangelizować swoim pięknem, sprawiają, że czytelniczki uzależniają swoją samoocenę od wyglądu. Tymczasem psychopaci, socjopaci, narcyzi i wszelkiej maści przemocowcy uwielbiają prawić komplementy. Kobieta, której wystarczy powiedzieć, że jest piękna, żeby poczuła się dobrze i bezpiecznie, to dla nich najłatwiejszy cel. Z kolei przerzucanie na kobiety odpowiedzialności za zachowanie mężczyzn, w tym za ich seksualność, sprawia, że to one czują się winne temu, że ktoś je skrzywdził. Wzniosłe cytaty o miłości w stylu “Prawdziwą miłość mierzy się termometrem cierpień” (ze strony Piękna), czy “Pokorne posłuszeństwo staje się ofiarą miłości (ze strony Cała Piękna) tylko utwierdzą je w tym przekonaniu. Z moich obserwacji i osobistych doświadczeń wynika, że pastelowe strony o zabarwieniu katolickim nie tylko nie czynią kobiet “trudnymi do zdobycia”, a sprawiają, że są one szczególnie podatne na manipulacje przemocowców.
GDZIE CI MĘŻCZYŹNI?
W wielu środowiskach kościelnych kobietom powtarza się, że to na ich barkach ciąży odpowiedzialność za wiarę, seksualność czy nałogi mężczyzn. Nie dziwi zatem, że mężczyźni nie poczuwają się do tworzenia stron, inicjatyw i wydarzeń dla siebie. O wiele chętniej wolą wspierać te kobiece - zwyczajnie jest im to na rękę. Btw, do dziś z ciarkami żenady wspominam jedną z konferencji, na którą w roli prelegentów zostali zaproszeni wyłącznie mężczyźni. Uznałyśmy z koleżankami, że rewelacyjnym pomysłem będzie wysłuchanie tego, co na temat kobiecości mają nam do powiedzenia panowie. Toteż z notatnikami w ręku uważnie zapisywałyśmy uwagi facetów objaśniającym nam, jaka powinna być prawdziwa kobieta. xD Wracając jednak do głównego wątku: oczywiście, nie oznacza to, że profile dla mężczyzn “z wartościami” się nie pojawiają - warto tu wspomnieć chociażby o stronie “Mężczyzna z nieba rodem” czy “Bóg, honor & rock ‘n’ roll”. Nie mam zamiaru poddawać ich analizie - wspominam o nich po to, żeby zwrócić uwagę na ogromne dysproporcje liczbowe między takimi inicjatywami o zabarwieniu katolickim dla kobiet a profilami dla mężczyzn. Istnieje wiele czynników, dlaczego tak się dzieje - obarczanie kobiet odpowiedzialnością za wiarę, charakter i seksualność mężczyzn jest jednym z nich.
RÓWNE I RÓWNIEJSZE
Od organizatorek katolickich inicjatyw płynie przekaz, że w Kościele jest miejsce dla wszystkich kobiet bez względu na wiek, status społeczny, profesję czy zainteresowania. Teoretycznie wszystkie kobiety są tak samo potrzebne i wartościowe, a ich siła tkwi w różnorodności. W praktyce największy nacisk kładzie się na status związku i liczbę dzieci. “Nieważne, czy jesteś mężatką, matką czy singielką” - ten frazes pojawia się w niemal każdym opisie wydarzenia. Tym samym organizatorki kato-eventów sugerują, że posiadanie/nieposiadanie partnera i dzieci to kwestie najbardziej determinujące kobiety. Mimo że byłam zapraszana na takie konferencje w roli gościa i stawiano mnie za wzór “zadbanej katoliczki”, to jako młoda, niezamężna dziewczyna zajmująca się modą, nigdy nie czułam się w pełni akceptowana i wystarczająca, a już na pewno nie byłam traktowana na równi z żonami i matkami (siostrami zakonnymi oczywiście też). W środowiskach kościelnych uważano mnie za ciekawostkę; kogoś, kto odstaje od normy i nie pasuje do wizji pokornej żony, oddanej matki i pani domowego ogniska. Dopóki potrzebowano mojej twarzy do ewangelizacji i robienia efektu “wow” (nie bez powodu moje prelekcje zostawiano na koniec), wynoszono mnie na piedestał. Tymczasem za kulisami nieraz kazano mi kasować w prezentacji zdjęcia odsłaniające kolana i brano na bok, tłumacząc szeptem, że ksiądz może źle odebrać moją czerwoną szminkę.
Co ciekawe, myślałam, że tylko ja z uwagi na wiek, status związku i profesję czułam się nieakceptowana i niewystarczająca. Jednak po moich ostatnich rozmowach z kilkoma żonami i matkami, które również były wkręcone w czytanie pastelowych profili, obserwowanie katolickich influencerów i udział w ich prelekcjach, okazało się, że wcale nie jestem w tym sama. No bo jak można czuć się wystarczająco dobrą młodą mamą, jeśli na Instagramie wyskakują ci zdjęcia wiecznie uśmiechniętych, pięknie ubranych katorodzinek w sterylnie czystym, nowym salonie? Absolutnie nie wyrażających złości? Zapewniających że wszystko w twoim życiu zależy od pozytywnego nastawienia i od zawierzenia się Jezusowi? Zachowujących harmonię i równowagę psychiczną nawet w momencie, gdy płonie cały świat? Konsekwentnie przemilczających trudne tematy, ewentualnie spłycających je do wyświechtanych sloganów (“jesteśmy za życiem”)? Dających gotową receptę na każdy złożony problem? Absolutnie nie dziwię się kobietom szukającym życiowych inspiracji wśród katolickich influencerek typu Karolina Baszak, że czują się niewystarczająco dobrymi żonami, mamami i niegodnymi katoliczkami. Tym bardziej, że cała seria pytań i cała gama emocji, które im towarzyszą podczas oglądania ich zdjęć, zawsze sprowadzane są do jednej - zazdrości. To czytelniczki dostają po głowie za swoje wątpliwości nazywane “hejtem”, podczas gdy zamknięci w swojej bańce nadawcy lukrowanych, zupełnie nieprzystających do rzeczywistości komunikatów, nigdy nie ponoszą odpowiedzialności za publikowane treści. Dlaczego tak się dzieje? Zapraszam do podrozdziału: DLACZEGO NIKT Z TYM NIC NIE ZROBI?.
JESUS HE KNOWS ME
Popularność pastelowych profili dla kobiet sprawiła, że część z nich uległa komercjalizacji. Niektóre autorki sprzedają planery czy kalendarze, inne przekształciły swoje strony w firmy eventowe. Organizują konferencje dla kobiet “z wartościami”, które stały się głównym źródłem ich utrzymania. Jako że znam temat również od drugiej strony i mam świadomość tego, ile kosztuje wynajęcie sali, sprowadzenie “ekspertów”, czy odprowadzenie składek do ZUS-u, nie będę czepiać się właścicielek takich biznesów. Co innego wspomniani “eksperci”. Za moich czasów (2015-2017) za godzinne wystąpienie “ekspertów”, które miało formę świadectwa, tj. opowiadali oni o swoich życiowych doświadczeniach, przy okazji dając innym uniwersalne rady, jak żyć, życzyli sobie honorarium w wysokości około 500 zł “na rękę”, a także pokrycie kosztów dojazdu. Jeśli ktoś myśli, że Jacek Pulikowski głosi swoje konferencje nieodpłatnie, to grubo się myli. Biorąc pod uwagę fakt, że niektóre takie katolickie gwiazdy prowadzą również kilkudniowe rekolekcje, ich miesięczne wynagrodzenie to niemała suma. Za każdym razem, gdy myślę o tym katobiznesie, automatycznie włącza mi się w głowie “Jesus he knows me” Genesis.
JERZY ZIĘBA NIEJEDNO MA IMIĘ
Dla jasności - nie chodzi mi tutaj o ekspertów takich jak certyfikowani dietetycy, makijażystki czy psycholodzy, bo udział w różnych eventach jest elementem ich pracy. Wynagrodzenie dla nich nie podlega dyskusji. Mam na myśli osoby głoszące “świadectwa”, które, jak słusznie zauważyła instagramerka Natalia Białobrzeska, niebezpiecznie wykraczają poza “ja”: skupiają się na dawaniu innym rad i przedstawianiu swoich racji jako prawd objawionych. Czynią to ludzie, którzy nie posiadają żadnych kwalifikacji w tematach, w których zabierają głos (z całym szacunkiem do branży mody - przypominam, że mówimy o tak poważnych dziedzinach jak psychologia i psychiatria, więc porównanie Coco Chanel z Jackiem Pulikowskim w wykonaniu Tomasza Samołyka to czysty absurd). W ostatnim czasie ogromna fala słusznej krytyki wylała się właśnie na Pulikowskiego (kolejna podpowiedź suflera: bycie mężem z wieloletnim stażem i prezesem katolickiego stowarzyszenia to żadne wykształcenie). Ja mu w tym tekście odpuszczę, bo nie on pierwszy i zapewne nie ostatni. W środowiskach kościelnych pojawia się masa “ekspertów” jadących na tytułach naukowych zupełnie niezwiązanych z tematami psychologicznymi, w których się wypowiadają. Pierwszy lepszy przykład: Beata i Marcin Mądrzy - inżynier projektujący drogi i gospodyni domowa, zapraszani na rekolekcje i piszący poradniki o relacjach dedykowane nastolatkom. Dopóki nie znajdzie się osoba, która głośno i odważnie powie “nie”, mają na to przyzwolenie. Niestety, ostatni miesiąc pokazał, że w warunkach polskiego Kościoła nawet ten heroiczny głos sprzeciwu nie wystarcza.
A co z Okuniewską? Przecież ona też robi podcasty o relacjach, a nie jest żadną terapeutką?. Oczywiście, istnieje niebezpieczeństwo, że sporo osób będzie traktować jej podcasty jako psychoterapię. Różnica polega na tym, że ich autorka, o ironio, ma w sobie trochę pokory. W lutowym wywiadzie dla “Zwierciadła” przyznaje: “Bardzo nie lubię tego określenia, bo uważam, że bycie terapeutą to jest ogromna odpowiedzialność, której ja nigdy nie chciałabym nieść. Nie mogę dawać rad, bo to przecież nie są moje kompetencje. Sama komuś płacę, żeby mnie terapeutyzował.” Co więcej, przy wydawaniu swojej książki Okuniewska współpracowała ze specjalistami: “I tutaj pomoże mi współpraca z psychologami, bo udało mi się zachęcić do współpracy przy tej książce dwie świetne osoby - psycholożkę i edukatorkę seksualną, które pomogą mi odpowiedzialnie ugryźć temat seksu i zgody na niego oraz tego, jak mądrze wspierać bliską osobę, mierzącą się z rozstaniem. Bardzo cieszy mnie fakt, że udało mi się zagospodarować przestrzeń na wiedzę ekspercką.” Czy Beata i Marcin Mądrzy podczas pisania swoich poradnikowych książek o relacjach również korzystali z pomocy specjalistów? Jeśli tak, to proszę o komentarz - nie znalazłam tej informacji w sieci.
EKSPERTKI OD WSZYSTKIEGO
Działalność Eweliny Chełstowskiej (Urzekająca) bywa porównywana do działalności Oli Budzyńskiej (Pani swojego czasu). Obie są w podobnym wieku, mają duże zasięgi i tworzą webinary dla kobiet. Subtelna różnica polega na tym, że Budzyńska zajmuje się planowaniem, organizacją, zarządzaniem czasem i tematyką budowania biznesu. Jak czytamy na jej stronie internetowej, zanim założyła bloga i firmę, była trenerką umiejętności miękkich i przez 10 lat prowadziła “szkolenia z zarządzania czasem i efektywności osobistej dla pracowników dużych korporacji”. Brzmi to dość spójnie i klarownie. Z kolei Urzekająca w opisie strony na Facebooku informuje, że w jej inicjatywie “rozwijamy się i pracujemy nad sobą dzięki kursom z rozwoju osobistego opartym na wartościach katolickich”. W filmie powitalnym Ewelina wymienia następujące kursy: “zarządzanie czasem”, “odkrywanie swojego prawdziwego piękna”, “kurs, gdzie możesz odkryć swoją prawdziwą wartość”, “kurs z autorytetami”. W jednym z ostatnich postów pisze także o kursie zdrowego odżywiania. W skrócie - Ewelina zajmuje się wszystkim po trochu. Niektóre kursy Urzekającej prowadzą specjaliści. Kim są? Próżno szukać takich informacji na stronie internetowej bez wykupionego dostępu do Klubu Urzekającej. Jednak na kilku miniaturkach można dostrzec siostrę Annę Marię Pudełko, jezuitę Remigiusza Recława, Igę Grzybowską czy na Facebooku Annę Powideł. Część tych osób rzeczywiście ma wykształcenie psychologiczne, część go nie posiada i bazuje na mówieniu świadectw. Pytanie, na ile rzeczywiście są to świadectwa, a na ile prelegenci dają innym uniwersalne rady “jak żyć”.
Co ciekawe, wiedza teologiczna przekazywana przez Urzekającą również budzi zastrzeżenia. 29 lipca 2020 roku na łamach portalu “Niedziela” opublikowano “Oświadczenie Delegata KEP ds. Duszpasterstwa Kobiet oraz Krajowej Rady ds. Duszpasterstwa Kobiet w sprawie tzw. projektu <<Urzekająca>>”. Do delegata wpłynęły skargi dotyczące działalności Eweliny Chełstowskiej i przekazywania wiedzy teologicznej przez firmę prowadzącą działalność komercyjną. “Na podstawie udzielonych nam przez panią Ewelinę Chełstowską wyjaśnień możemy jednoznacznie stwierdzić, że zamieszczone w aplikacjach lub na stronach internetowych projektu materiały, dotyczące treści religijnych i duchowych odnoszących się do nauczania Kościoła Katolickiego, nie były weryfikowane od strony teologicznej.” - pisze biskup Wiesław Szlachetka. “Krajowa Rada ds. Duszpasterstwa Kobiet oraz ja, jako Delegat ds. Duszpasterstwa Kobiet, jednoznacznie zalecamy niepopieranie działalności projektu Urzekająca” - tymi słowami kończy oświadczenie.
ZAMIAST PSYCHIATRY
Szerszą analizę kwestii teologicznych zostawię, bo to nie moja działka. Zamiast tego skupię się na kursie “5 KROKÓW Jak przestać się bać i przeżyć dobrze czas kwarantanny bez niszczenia siebie i relacji z innymi”. Kto go prowadzi? Ewelina Chełstowska. W poście z 20 października, opatrzonym grafiką z cytatem: “Życie zaczyna się tam, gdzie kończy się lęk”, Urzekająca pisze: “Temat LĘKU pojawia się coraz częściej w Waszych komentarzach. Na wczorajszej #kawazurzekającą dzieliłam się kilkoma prostymi krokami, które pomagają poradzić sobie z lękiem, który wprowadza nas w niepokój, jest początkiem stresu, a w konsekwencji zabija nas od środka. (...) 5 KROKÓW, które już dziś możesz wprowadzić w życie. Bez wychodzenia z domu. Bez czytania całej masy książek. Wystarczy TYLKO Twoja decyzja”. Dzień później Urzekająca publikuje kolejny post odnoszący się do tematu. Grafika - “Tylko Ty zezwalasz, aby Twój lęk zjadł na śniadanie Twój pokój serca”, opatrzona komentarzem: “Tylko od Ciebie zależy jak zaczniesz dzisiejszy dzień - z lękiem czy POKOJEM SERCA”. “Tylko od Ciebie zależy, czy powiesz TAK i wejdziesz w lęk i wszędzie będziesz widziała kłopoty, nawarstwianie się problemów. Czy powiesz NIE dla złych podszeptów i zaczniesz dbać o POKÓJ SERCA i skupiać swoje myśli na tym CO DOBRE. Cena jest OGROMNA i warto już od rana powalczyć o swoje myśli.” - radzi Ewelina.
Kiedy czytam posty Urzekającej, już po zakończeniu leczenia farmakologicznego zaburzeń lękowych, jestem zwyczajnie zmęczona. Zmęczona, bo niemal identycznymi tekstami karmiono mnie przez lata w środowiskach kościelnych. O ile nie dziwi mnie samo podejmowanie tematyki lęku (w Biblii pojawia się bardzo często), o tyle zastanawia mnie, dlaczego autorki pastelowych projektów dają sobie prawo do robienia poradników z zakresu psychologii i psychiatrii, o których nie mają bladego pojęcia? Jak to się ma do pokory, o której tyle trąbią? O lęku słyszałam na licznych kazaniach, rekolekcjach i spotkaniach grup we wspólnotach. Przez te wszystkie lata nikt nigdy nie zasugerował mi, żeby umówić się na wizytę do psychiatry. Zamiast tego dowiedziałam się, że muszę bardziej zaufać Jezusowi, więcej się modlić, wcześniej wstawać, posprzątać dom, moje zaburzenia lękowe to podszepty szatana i problemy duchowe. Pastelowe stronki nie tylko mi nie pomagały, a utwierdzały w tym przekonaniu i potęgowały poczucie winy.
Czytając niektóre anonimowe wyznania klubowiczek zamieszczane na Facebooku przez Urzekającą, jestem co najmniej zaniepokojona. Oto fragment jednego z takich świadectw: “(...) Mam dopiero 16 lat i wychowuję się w katolickiej rodzinie. Przyszedł jednak taki czas ciemności, miałam myśli samobójcze. Osobiście sama nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, zbyt byłam niedoświadczona. Wiedziałam tylko, że jest ze mną bardzo źle, a przez to jeszcze bardziej zamykałam się w sobie. (...) Przez ten czas błagałam Boga o ratunek, chodziłam na spotkania oazy, ale to nic nie pomagało, jak to mi się wtedy wydawało. (...) Po powrocie z rekolekcji natknęłam się na Urzekającą. (...) Urzekająca była odpowiedzią Boga na pragnienie mojego serca.” Takim tekstem Ewelina reklamuje swoją działalność, klubowiczki ochoczo zostawiają serduszka (ponad 300 reakcji), i oczywiście nikt nie napisał komentarza w stylu: “Czy na pewno wszystko jest już ok? Może skonsultuj twoje samopoczucie z lekarzem?”
IT’S A KIND OF MAGIC
Największą patologią, z jaką spotkałam się na katolickich konferencjach dla kobiet, było uzdrowienie ze zranień. Na końcu wydarzenia, po adoracji Najświętszego Sakramentu, dziewczęta ustawiały się w kolejce do księdza, który wyciągał nad nimi swoje dłonie. Pod wpływem tego gestu mdlały lub odchodziły do ławek ze szlochem. Były przekonane, że działająca przez ręce kapłana siła wyższa uleczyła je z trudnego dzieciństwa i uzdrowiła ze zranień. Co ciekawe, ta patola nie miała nic wspólnego z katolicyzmem i nosiła znamiona protestantyzmu. Ja to zjawisko po latach określam jako “it’s a kind of magic”. W tym kontekście polecam wiersz Philipa Larkina “Uzdrowienie ze zranień”, którego przekład zamieściłam kilka postów niżej. Doskonale oddaje klimat tamtych pamiętnych wydarzeń. W moim prywatnym rankingu mistrzami “it’s a kind of magic” są organizatorzy rekolekcji “Talitha Kum”. Uczestniczyłam w nich w listopadzie 2016 roku w Krakowie. Nigdzie wcześniej i później nie spotkałam się z większym levelem manipulowania emocjami.
KTO TEGO SŁUCHA?
Po opublikowaniu przez Maffashion fragmentu konferencji Jacka Pulikowskiego zszokowane celebrytki nie mogły uwierzyć, że ktoś tego pana słucha, nie przerywa mu, i że nikt nie wyszedł z sali. Tak jak wspominałam - nie chodzi tu stricte o osobę Pulikowskiego. Nie on pierwszy i nie ostatni, a reakcja słuchaczy jest zawsze taka sama. Dlaczego? Z moich obserwacji wynika, że uczestniczkami większości konferencji dla kobiet są studentki dopiero kształtujące swój światopogląd. Przychodzą na te wydarzenia, bo szukają wzorców i autorytetów, których z różnych powodów zabrakło im w domu. Nie zawsze wiedzą, jak wyglądają zdrowe relacje na linii mąż-żona czy ojciec-córka. Nigdy tego nie doświadczyły, nikt ich tego nie nauczył. W wielu przypadkach nigdy nie usłyszały, że są piękne, ważne i potrzebne, toteż bywają podatne na takie słowa. Wracają na kolejne edycje po to, żeby karmić się złudną akceptacją ze strony grupy i pozytywną energią rodem z eventów coachingowych. Czasem myślą, że takie konferencje zastąpią im terapię, na którą zwyczajnie ich nie stać.
Kiedy młode dziewczyny słuchają świadectwa uśmiechniętej, energicznej, zadbanej matki siedmiorga dzieci - chłoną jak gąbka wszystko, co od niej usłyszą i traktują jako prawdę objawioną. Oczywiście nie wszystkie są naiwne - niektórym zdarza się wewnętrznie buntować i nie zgadzać z danymi stwierdzeniami, ale nie okażą tego na zewnątrz z uwagi na strach przed brakiem akceptacji i odrzuceniem tych “bardziej wierzących” koleżanek. Chociaż po każdej konferencji prelegenci odpowiadają na pytania uczestniczek, ich odpowiedzi, jak to w Kościele, bywają niejasne, wymijające i lakoniczne. Po takiej prelekcji uczestniczki mają poczucie, że to z nimi jest coś nie tak - nie do końca zrozumiały albo coś im się pomyliło. Toteż wracają po większą dawkę “wiedzy”.
ŹLE ZROZUMIAŁAŚ
Jeśli kiedykolwiek będziecie świadkami internetowej dyskusji toczącej się w środowiskach kościelnych, zwróćcie uwagę na sformułowania, których używają gorliwi katolicy - zwłaszcza mężczyźni w stosunku do kobiet. Zwróćcie uwagę na to, że oni nie mówią i nie piszą rzeczy w stylu “nie zgadzam się”, “mam inne zdanie”. Zamiast tego przeczytacie: “źle zrozumiałaś”, “błędnie zinterpretowałaś”, “nie doczytałaś”, “pomyliło ci się”, “wyrwane z kontekstu”, “kłamiesz”, “to wstrętna manipulacja”, “oni nie mają racji - pozwól, że ci to wytłumaczę na priv”. Typowe paternalizowanie, noszące znamiona gaslightingu. Jeżeli nadal jesteś w Kościele, ale masz jakieś wątpliwości (normalna sprawa), dopiero kształtujesz swój światopogląd lub zderzasz dotychczasowy z czymś zupełnie nowym, takimi tekstami można cię bardzo łatwo zawstydzić i zniechęcić do dalszych poszukiwań. Zaczynasz wątpić w to, że masz prawo mieć inne zdanie, więc wpadasz w poczucie winy i nie kontynuujesz rozmowy. Koledzy spełnili swoje zadanie - stłamsili cię i uciszyli.
DLACZEGO NIKT Z TYM NIC NIE ZROBI?
Dlaczego w internecie próżno szukać krytyki katolickich influencerów? Po pierwsze dlatego, że są znani w środowiskach kościelnych. Lewicowe aktywistki, które zajmują się tematem przemocy wobec kobiet i tłumaczą nieoczywiste przemocowe mechanizmy, nie mają pojęcia o kościelnych patologiach wymagających większego wtajemniczenia. Nie mają też czasu się im przyglądać. A dlaczego katoliccy influencerzy nie są publicznie krytykowani przez innych katolików? Ponieważ wpędzanie w poczucie winy opanowali do perfekcji.
Urzekająca i inne pastelowe strony generujące ogromne zasięgi lubią powoływać się na cytat: “Bądź taką kobietą, która poprawia koronę innej kobiecie, nie mówiąc światu, że się osunęła”. Z kolei Gomułkowie z Początku Wieczności, którzy w 2017 roku dołączyli do akcji portalu “Aleteia” #JezusNieHejtował, apelują o niekrzywdzenie ludzi: “Jesteśmy bardzo wrażliwi i emocjonalni, więc bardzo dotyka nas każda krytyka. Dajcie nam też możliwość, żebyśmy na to odpowiedzieli, napiszcie maila, wiadomość prywatną. Chętnie na nie odpowiemy! Jeśli coś Ci się nie podoba, to możesz do tej osoby napisać, poza tą przestrzenią publiczną. (...) W internecie jest tyle treści, po co spalać się, marnować swoją energię na to, żeby komuś napisać, jakie beznadziejne jest to, co robi. Poszukajmy czegoś, co nas interesuje.” Ja się z tymi sformułowaniami zgadzam, pod warunkiem, że dotyczą osób prywatnych bądź ludzi, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę twórczą. I którzy robią to nieodpłatnie.
Jest takie słowo, niezwykle często używane w Kościele: odpowiedzialność. Jeśli masz 71 tysięcy fanów na Facebooku (Urzekająca) albo 85 tysięcy na Instagramie (Początek Wieczności), głosisz prelekcje, rekolekcje, organizujesz konferencje dla tysięcy ludzi, tworzysz poradnikowe webinary z dziedziny psychologii, utrzymujesz się ze wsparcia finansowego fanów - to może warto byłoby wziąć za to odpowiedzialność? Bycie influencerem czy osobą publiczną to nie tylko przywileje. To przede wszystkim ogromna odpowiedzialność. Mając 1400 stałych czytelników na Paryżewie, czuję tę odpowiedzialność każdego dnia. I mimo że również jestem bardzo wrażliwa i emocjonalna, ponoszę pełną odpowiedzialność za każdy trudny temat, za który się zabieram i za każde nietrafione sformułowanie. Również w tym tekście. Nie rozumiem, dlaczego miałabym wymagać od oponentów, żeby swoje uwagi przedstawiali mi w wiadomościach prywatnych, skoro ja publicznie podejmuję dany temat? Tym bardziej, że mówimy tu o zdroworozsądkowej krytyce z przedstawieniem racjonalnych argumentów, a nie o komentarzach, w których ktoś mnie obraża czy mi grozi (bo oczywiście istnieją zdrowe granice mitycznej “wolności słowa”). I tak, dalej będę “marnować energię” na pisanie krytycznych tekstów widząc, że niektóre postawy i zachowania osób publicznych z ogromnymi zasięgami mogą wyrządzać komuś krzywdę.
NIEPODWAŻALNE AUTORYTETY
Jest jeszcze jedna rzecz, która odróżnia twórców katolickich od tych niezwiązanych z Kościołem - zasłanianie się autorytetami i świętymi. “Nie zgadzam się” - napisała czytelniczka pod jednym z kontrowersyjnych cytatów, które zamieściła Urzekająca. “Z Matką Teresą?” - odpowiedziała Urzekająca. Na tym zakończyła się dyskusja. Nie polecam w ogóle zaczynać takich dyskusji - szkoda czasu. Każda krytyka kościelnego autorytetu, np. Wyszyńskiego (tak, zmusiłam się do przeczytania jego przemówienia do dziewcząt polskich) kończy się tak samo - pastelowe autorki wytkną ci brak pokory.
Ze wszystkich autorytetów afirmowanych przez katolików, największy problem od zawsze miałam z błogosławioną Karoliną Kózkówną - patronką m.in. Ruchu Czystych Serc i osób molestowanych. Karolina Kózka 17 listopada 1918 roku została zaatakowana przez rosyjskiego żołnierza usiłującego ją zgwałcić. Szesnastolatka wyrwała się z rąk przeciwnika. Śmiertelnie ranna zmarła na drugi dzień na skraju lasu. Przeraża mnie to, że Kościół wykorzystał tragedię tej dziewczynki i zbudował wokół niej narrację, jakoby poniosła męczeńską śmierć w obronie dziewictwa. Czy jeśli Karolina nie zdołałaby uciec, została brutalnie zgwałcona, ale przeżyła, to wyniesionoby ją na ołtarze? Czy jeśli, podobnie jak wiele ofiar gwałtów, ze strachu ogarnąłby ją paraliż, to “utrata dziewictwa” przekreśliłaby jej świętość? Czym ona miała się niby splamić - gwałtem? Skąd pewność, że wolałaby zginąć, niż stracić dziewictwo, skoro wszystko wskazuje na to, że po prostu dramatycznie walczyła o przetrwanie? Kto i w jaki sposób sprawdzał po śmierci jej dziewictwo? Co czują katoliczki - ofiary przemocy seksualnej, kiedy Kościół podsuwa im taki wzór? Dlaczego w środowiskach kościelnych w trakcie rozmów na temat bł. Karoliny na pierwszy plan wysuwa się jej cierpienie i śmierć, a nie pobożne życie i służbę innym? Swoją drogą, to ciekawe, że w Kościele podkreśla się wyłącznie dziewictwo kobiet. Dziewictwo świętych mężczyzn nikogo nie interesuje. Nieraz zadawałam powyższe pytania, ryzykując wrogie spojrzenia braci i sióstr w wierze. Do dziś nie uzyskałam odpowiedzi. To chyba kara za brak pokory.
KOSMATY NIE ŚPI
Jeśli autorkom pastelowych stron publiczna krytyka ich działalności wymknie się spod kontroli, czytelniczki próbują wytłumaczyć sobie tę niemiłą sytuację działaniem sił nadprzyrodzonych. Czy to przypadek, że mój tekst zostanie opublikowany kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia? Nie sądzę. Otóż, przez zgrabne palce Paryżewa wytrwale stukającego w klawiaturę z pewnością działa on - KOSMATY. “To przykre, ale nie dziwi mnie to, że ZŁY wdarł się do grupy kobiet Urzekających. Było lato, sierpień, kiedy pomyślałam sobie, czy w Urzekającej wszystkie kobiety są takie piękne i szczere (?). No i proszę. Ktoś gdzieś coś miesza. Tylko po co? Jeśli coś nie pasuje, to po prostu czas zająć się własnym życiem. Z PANEM Bogiem” - pisze jedna z fanek Urzekającej pod postem informującym o tym, że ktoś zgłosił zastrzeżenia co do projektu do instancji wyższej (bo nie był on weryfikowany od strony teologicznej). “Chodzi o to, że z Urzekającej płynie tak dużo dobra dla kobiet, że Szatan szuka różnych sposobów zamknięcia tego kanału kobiecej dobroci Ale Pan Bóg też ma swój Plan obrony.” - dodaje inna klubowiczka. “Ewelinko! Ogoniasty nie śpi. A jak się dzieje coś dobrego, to tym bardziej działa w ludziach, budząc swoje złe duchy!” - zgadza się Monika.
PRZEPRASZAM
Dlaczego zdecydowałam się to wszystko opisać? Bo tak jak napisała jedna z czytelniczek Urzekających - chciałabym po prostu zająć się własnym życiem. Ale nie mogę, bo czuję, że oficjalnie nie domknęłam pewnego rozdziału w moim życiu.
Byłam tam. Tworzyłam takie pastelowe treści, organizowałam katolickie konferencje dla kobiet, występowałam na nich w roli prelegentki. Stąd tak dobrze znam to środowisko. Jest mi z tym bardzo źle. Jest mi tak bardzo wstyd. Za to, że przykładałam rękę do tresowania setek obcych mi kobiet, zamiast spróbować pochylić się nad historią i zranieniami choć jednej z nich. Za to, że rościłam sobie prawo do mówienia dziewczynom, czy są Córkami Króla wyłącznie na podstawie ich ubioru i makijażu. Za to, że wspierałam kulturę gwałtu, bo myślałam, że odpowiedzialność za seksualność mężczyzn, a także postrzeganie szacunku do siebie poprzez “godny ubiór” i zachowywanie czystości przedmałżeńskiej, chroni przed krzywdą i przemocą. Za to, że występowałam w roli katolickiego coacha kobiet, a tak naprawdę traktowałam je jako konkurencję i czułam się przez nie zagrożona. Natomiast dziewczyny spoza mojej bańki postrzegałam jako puste, nieszanujące się laski pozbawione kręgosłupa moralnego.
Chciałabym publicznie przeprosić wszystkie kobiety, które wówczas skrzywdziłam. Napisałam ten tekst w ramach zadośćuczynienia, żeby zarówno mi, jak i Wam po tych doświadczeniach było trochę lżej.









