15 grudnia, 2021

Kultura Estonii i wierzenia Estończyków – wywiad z Karoliną Zając

Karolina Zając (ur. w 1996 r.) to absolwentka kognitywistyki i języka polskiego w komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także utalentowana fotografka i moja była współlokatorka. W zeszłym roku spędziła cztery miesiące na Erasmusie w Estonii. W rozmowie ze mną opowiada o tym stosunkowo słabo znanym w Polsce, fascynującym kraju. O jego przyrodzie, obyczajowości, wierzeniach, o mitologii nordyckiej i tych jej elementach, które przetrwały w kulturze współczesnych Estończyków. A wszystko to okraszone jej autorskimi zdjęciami estońskiej natury i magicznego jarmarku świątecznego w Tartu.

Dlaczego akurat Estonia?

Estonia jest na północy, a mnie zdecydowanie bardziej ciągnie tam, gdzie jest zimno i surowo. Zaciekawiła mnie, bo była niestandardowym kierunkiem. Kiedy zaczęłam czytać o Estończykach, dowiedziałam się, że to bardzo rozśpiewany naród, który ma bliski kontakt z naturą. Brzmiało dobrze! Po powrocie zwykłam mówić, że to taka Skandynawia, tylko tańsza. Na wybór wpłynęła też oferta uniwersytetu w Tartu. Obawiałam się, że studiując kierunek związany z językiem polskim, będę miała problemy ze znalezieniem przedmiotów zastępczych na Erasmusie. Przeczytałam, że uniwersytet w Tartu jest, o ile dobrze pamiętam, jednym z dwóch na świecie, które oferują studia z semiotyki. To było dla mnie sygnałem, że mogę spodziewać się szerokiej oferty kursów związanych z językiem. Nie zawiodłam się!

Co najbardziej zaskoczyło Cię w trakcie pobytu w tym kraju?

To, jacy Estończycy są niekontaktowi! Jeśli o Polakach mówi się, że są zamknięci w sobie, to wiedz, że to nic w porównaniu z Estończykami. Mój kolega z Kuby, który mieszkał w Tartu dłużej niż ja, w pierwszych dniach swojej pracy wylądował biurko w biurko z Estonką. Zapytał, jak się nazywa, jak się ma, ale na tym rozmowa się skończyła, bo dziewczyna nie była nastawiona entuzjastycznie. W kolejnych dniach mój kumpel codziennie mówił tylko „hi”, a jego współpracowniczka nawet nie zawsze mu odpowiadała. Był przekonany, że go nienawidzi, ale nie miał pojęcia dlaczego. Kilka tygodni później zorganizowano imprezę integracyjną. Cały zespół wyszedł na pizzę, po kilku piwach zaczęli ze sobą rozmawiać. Obecnie to jego najlepsza koleżanka. Po jakimś czasie zapytał ją, dlaczego go ignorowała, nie odpowiadała, nie chciała z nim rozmawiać:

– Po co miałam z tobą rozmawiać, skoro cię nie znałam – odparła.

Estończycy są mocnymi introwertykami. Moją współlokatorkę spotkałam chyba tylko pięć razy. Wiem jedynie, jak miała na imię, chociaż proponowałam jej wspólną kawę, herbatę, cokolwiek. Tak jak mój kolega z Kuby byłam przekonana, że coś jest ze mną nie tak albo że ona mnie nie lubi. Jednak po kilku takich historiach załapałam, że oni po prostu tacy są. Mówiła o tym nawet prowadząca zajęcia z analizy dyskursu, która sama jest Estonką. Niejednokrotnie wspominała, że np. w estońskim jest mniej zwrotów grzecznościowych niż w języku angielskim albo że zagadywanie do obcych ludzi to dla Estończyków bariera nie do przeskoczenia. I że lepiej prowadzi się jej zajęcia z angielskiego z grupami z zagranicy, bo z estońskimi uczniami nie da się złapać kontaktu.

Ta cecha narodowa Estończyków była fenomenem gorąco omawianym przez studentów Erasmusa i generalnie obcokrajowców. Mieliśmy teorię, że Estończycy, którzy są bardziej otwarci, to ludzie trochę podróżujący po świecie. Było wśród nas jeszcze takie przekonanie, że aby pogadać z Estończykiem, należy iść z nim do baru. Po kilku piwach w końcu jest gotowy do rozmowy. Co ciekawe, Estończycy sami śmieją się ze swojej szorstkości. Na ścianie Settle in Estonia widziałam plakat: „pewien Estończyk tak bardzo kochał swoją żonę, że PRAWIE jej to powiedział”.

Kolejna wyjątkowa rzecz to estoński chleb! Nie jestem fanką chleba, ale w tym zakochałam się od pierwszego posmakowania. Jest ciemny jak kakao, gęsty, ciężki, ale nie tak jak nasze żytnie pieczywo. Przypomina bardziej piernik, tylko bez przyprawy do piernika. Lekko słodki, lekko gorzkawy, jak przypalony cukier. Sycący. Najtańszy chleb w sklepie.

Zaskoczył mnie również ich dystans do ciała. A może właśnie brak dystansu? Estończycy nie mają problemu z nagością. Słyszałam, że dla niektórych rodzin wspólna sauna to bożonarodzeniowa tradycja. Moje jednorazowe doświadczenie: kiedy poszliśmy ze znajomymi morsować na Annelin Kanal (zalew w Tartu, blisko centrum miasta), spotkaliśmy kobietę, która wpuściła nas do budynku Klubu Morsa, żebyśmy mogli się tam przebrać. To była starsza, około 60-letnia pani, bardzo energiczna i pozytywna. Poszła morsować jako pierwsza i po powrocie ściągała przy nas strój bez żadnego zażenowania, jednocześnie z nami rozmawiając i opowiadając o tym, że jest wykładowczynią akademicką.

Kolejna sprawa: książki. Czytanie jest dla Estończyków szalenie ważne. Szczycą się tym, że wiedzą, kiedy została wydana pierwsza książka po estońsku (i że było to wyjątkowo wcześnie w porównaniu z innymi krajami). Nawet ci, którzy nie czytają zbyt wiele, gromadzą w domach biblioteczki.

I ostatnie, czyli noc. Nie spodziewałam się, że kilka godzin naświetlenia mniej to aż taka różnica. A jednak. W listopadzie słońce zaczyna wschodzić o 8:00, tymczasem w Polsce najpóźniejszy świt następuje około 7:30. W Estonii nieraz dopiero około 10:00 robiło się jasno. Najkrótszy dzień w Estonii (21 grudnia) trwa tylko 6 godzin, z czego większość to i tak szarówka, bo niebo często jest zachmurzone. Wraz ze zbliżającą się zimą Estończycy przygotowują się na nadejście długiej, niekończącej się nocy. Być może jest to trochę na wyrost (w rzeczywistości tego światła jest nieco więcej niż w ich opowieściach), dlatego myślę, że to wynika z ich przekonania, że zimą na chwilę kończy się świat i wszędzie nastaje ciemność.

Dobra, w takim razie przejdźmy do Twojej listy najpiękniejszych miejsc w Estonii.

Mokradła w rezerwacie przyrody Endla. Dotychczas bagna kojarzyły mi się tylko ze sceną topiącego się konia w „Niekończącej się opowieści”. Nie sądziłam, że w rzeczywistości są tak piękne – wyglądają jak zatopiona sawanna. Można spacerować po nich dzięki długim, drewnianym pomostom. W tym konkretnym rezerwacie na środku ścieżki ustawiona jest wieża, dająca widok z lotu ptaka.

Otepää – byłam tam na zimowym spacerze dookoła jeziora. Tylko tyle i aż tyle.

Muzeum w Tartu – Estońskie Muzeum Narodowe wcale nie jest w stolicy! Miałam okazję odwiedzić je podczas cyklu bezpłatnych spotkań na temat kultury Estonii, prowadzonych właśnie w tym miejscu. Sam budynek robi spore wrażenie – przeszklony, przestronny, smukły gigant. Już przebywanie tam jest estetyczną przyjemnością. To muzeum bardzo współczesne, interaktywne. Jest wiele map, można przechodzić tajemnymi przejściami, podnosić słuchawki z nagraniami, skanować kody QR. Moim największym hitem były pufy w kształcie kamieni, z kolei stoły przypominały ścięte pnie. To właśnie na wystawie muzealnej dowiedziałam się, jak wielką wartość w życiu Estończyków stanowią książki i wspólny śpiew. Jako miłośniczka języka zachwyciłam się częścią wystawy poświęconą językowi estońskiemu, gdzie można było posłuchać różnych dialektów albo, pompując powietrze w sztuczne gardło, usłyszeć brzmienie charakterystycznych estońskich głosek!

Tallin – stolica Estonii. Nie jestem fanką europejskich stolic; wydają mi się bardzo powtarzalne. Jednak tallińska starówka to zupełnie inna bajka – naprawdę ma klimat średniowiecznego miasta.

Wielokrotnie wcześniej wspomniane Tartu – miasto, w którym studiowałam przez kilka miesięcy i które szczerze polubiłam. Powinnam o nim raczej napisać: miasteczko. Mimo że jest drugą największą miejscowością Estonii, ma niecałe 40 km kw. powierzchni i zaledwie 100 tys. mieszkańców. Tartu ma rozgałęzioną starówkę z brukowanymi uliczkami, budynkami uniwersyteckimi i klubami studenckimi. Nad ulicami wiszą lampki, a gwar ulicy jest bardzo przyjemny i nienachalny, zwłaszcza w porównaniu z Krakowem. Przed ratuszem stoi fontanna Całujących się Studentów, wokół której zarówno podczas mojego pobytu, jak i w tym roku zbudowali lodowisko na czas świąt Bożego Narodzenia. W Tartu znajduje się także Toomemägi – rozległy park położony na kilku wzgórzach połączonych mostami tak, że można wędrować po nich w górę, w dół i w poprzek, za każdym razem gubiąc się w inny sposób. Z góry rozciąga się widok na ratusz, znajduje się tam również obserwatorium, budynek uniwersyteckiego wydziału sztuki i ruiny katedry. Wzgórza łączą owiane legendami mosty – Anielski i Diabelski. Przez Tartu płynie rzeka Emajõgi. Skuta zimowym lodem, staje się trasą spacerową. Tartu poznałam właśnie zimą; było całe udekorowane świątecznymi dekoracjami i zapamiętałam je jako senne, pocztówkowe miasteczko z innej epoki.

Alatskivi – niezwykły germański zamek na wschodnim wybrzeżu Estonii.

Narwa - miejscowość na północy Estonii, na granicy z Rosją. Rosja znajduje się na drugim brzegu rzeki, można tam przejść mostem. Tam też zwiedziłyśmy z koleżankami kościół prawosławny i rozmawiałyśmy ze starszą kobietą, Rosjanką, która nas zaczepiła. Moje koleżanki z Iranu i Indii myślały, że potrafię mówić po rosyjsku, tymczasem ja wyłapywałam tylko pojedyncze słowa i kontekst. To było ciekawe uczucie, imponować komuś taką „znajomością” rosyjskiego.

Park Haanja – znajduje się tam wzniesienie z najwyższą wysokością względną, Vällamägi Hill, które mierzy aż… 84 metry! Cóż, to jedyne miejsce, gdzie można doświadczyć nieco wzgórz w tym płaskim kraju, jako że wędrówka na tę górkę była iście „górska” – strome podejście, łańcuchy, wyślizgana ścieżka w śniegu. Do tego piękny, gęsty, ośnieżony las.

Kolkja – jedna z trzech miejscowości staroobrzędowców (Kolkja-Kasepaa-Varnja) nad brzegiem jeziora Pejpus. Jezioro jest tak rozległe, że bardziej przypomina morze. W pobliżu znajdują się miejscowości wypoczynkowe. Nadmorski klimat, sporo turystów, wędkarskie eldorado. Po spacerze nad brzegiem jeziora odwiedziliśmy punkt turystyczny w Kolkji, w którym pracuje Daniel – doktorant zajmujący się badaniem kobiecych społeczności staroobrzędowców w Estonii. W małym muzeum, które prowadzą w tym punkcie, można obejrzeć tradycyjne stroje barwione na niebiesko cykorią, kupić kawę z cykorii, która ma właściwości lecznicze, i inne lokalne wyroby. Maskotką tego miejsca jest ryba, będąca zarazem symbolem tego regionu. Drugi znak rozpoznawczy to cebula. Staroobrzędowcy z tych terenów do dziś słyną z jej upraw. Szlak łączący te trzy miejscowości z Alatskivi nazywa się Onion Route. Podobno latem przy drodze łączącej miejscowości stoi mnóstwo straganów z pętami cebuli.

A kim właściwie są staroobrzędowcy?

To odłam prawosławia, bardzo przywiązany do tradycji. Staroobrzędowcy nie podporządkowali się zmianom, przez co w XVII wieku zostali uznani za heretyków. Dlatego, uciekając z Rosji, osiedlili się m.in. w Estonii. Starowiercy zasłynęli tam z ortodoksyjnej, rygorystycznej wiary, uprawy cebuli i połowu ryb (ze względu na bliskie położenie jeziora). Odnoszę wrażenie, że prawosławni są bardziej przywiązani do symboli niż katolicy. Dla staroobrzędowców pewne wprowadzone podczas rozłamu w prawosławiu zmiany – chociażby to, żeby znak krzyża wykonywać trzema a nie dwoma palcami, liczba pokłonów podczas modlitwy czy pisownia imienia „Jezus” – były nie do przyjęcia.

Dlaczego Cię interesują?

O staroobrzędowcach usłyszałam po raz pierwszy, kiedy planowaliśmy z chłopakiem tygodniową objazdówkę po Suwałkach. Chciałam dowiedzieć się czegoś o lokalnej społeczności, ciekawych miejscach do odwiedzenia – i trafiłam na nich. Było to coś nowego, a więc egzotycznego, unikatowego, i charakterystycznego dla tych terenów. Bardzo chciałam odwiedzić choć kilka ich wiosek. Później, będąc w Estonii, przeżyłam mały szok słysząc o staroobrzędowcach w miejscu, do którego wybraliśmy się na wycieczkę, i poznając Daniela, który, tak jak wspominałam, bada współczesną rolę kobiet w ich społecznościach. Temat jest bardzo niszowy.

Estonia jest jednym z najbardziej zlaicyzowanych krajów w Europie. Nieliczni wyznają protestantyzm, prawosławie, katolicyzm. W co wierzą pozostali? To ateiści, agnostycy, a może mają jakiś rodzaj duchowości, z którego przebijają się wspólne elementy?

Estończycy nie mieli bóstw; oni czcili miejsca. Pozostałością tego są chociażby różne „święte” nazwy miejscowości. Są mocno intuicyjni; przedkładają nad wszystko naturę, czyste doświadczenie. Jeśli chodzi o katolicyzm, to w Estonii chodziłam na mszę po angielsku, w której uczestniczyło około 20 osób. Po mszy ksiądz wychodził do drzwi, żeby z każdym się pożegnać i zamienić dwa zdania. Ludzie stali jeszcze w środku z pół godziny. Rozmawiali o tym, co u nich słychać, umawiali się na jakieś spotkania w tygodniu. Co tydzień czytania czytała inna osoba. Kiedy zapytałam Daniela o religijność Estończyków, zaczął od pytania: co to właściwie znaczy być religijnym? I to pytanie wraca do mnie za każdym razem, kiedy przypominam sobie tamtą autentyczną estońską wspólnotę i porównuję ją do naszych realiów.

Jak mówił Daniel, bycie religijnym w Estonii oznacza przynależność do którejś z ustanowionych instytucji religijnych, jak np. Kościół luterański w Estonii, albo przynajmniej do jakiegoś rodzaju religijnego wyznania, jak grupy neopogańskie. Ale jeśli przyjrzymy się bliżej faktycznym zwyczajom religijnym i codziennej rutynie ludzi, którzy określają się jako religijni, definicja może być znacznie szersza. Daniel opowiedział mi o swoim przyjacielu badającym zwyczaje i wierzenia Estończyków skupione wokół magicznych kryształów. W Estonii jest to zjawisko bardzo popularne, a niekoniecznie korelujące z jakąkolwiek dostępną statystyką. Ludzie szukają różnego rodzaju praktyk, uciekają się do magii. Poza tym ktoś może odpowiedzieć na pytanie w ankiecie, że nie jest żadnego konkretnego wyznania, a jednocześnie może praktykować pewne rytuały czy chodzić na ceremonie. Problem w tym, że ta osoba może nie definiować tego jako wiary albo myśleć, że ankieterzy są zainteresowani wyłącznie tym, czy uczęszcza do kościoła.

Oficjalny kościół w Estonii nie ma wpływu na tożsamość ludzi. Być może dlatego, że historycznie to była część narzuconego przez bałtyckich Germanów systemu społecznego. Narodowy kościół pojawił się w Estonii lata po uzyskaniu niepodległości, ale większości wydaje się on dziwny, obcy. Oczywiście ta sprawa wymaga dopiero przedyskutowania przez badaczy, choć niewątpliwie jest to jedno z możliwych wyjaśnień.

Czy jakieś elementy mitologii nordyckiej są wciąż silnie zakorzenione we współczesnej kulturze Estonii?

Estończycy są ciekawą mieszanką kulturową. Trudno powiedzieć, czy bliżej im do narodów z krajów bałtyckich, do Rosjan czy do Finów. Po czasach sowieckich mają bardzo na pieńku z Rosjanami (nazywają ich „cebulami”) i czują się bliżej związani z krajami nordyckimi. Ich poemat narodowy opiera się głównie na mitologii nordyckiej, ale tak naprawdę narodowa legenda powstała stosunkowo późno. Jest trochę sztucznie stworzoną mitologią, w moim odczuciu zestandaryzowaną, wpakowaną w ramy. Mam wrażenie, że Estończycy byli (i nadal są) wolni od definiowania, intuicyjni, mocno pierwotni. Tym, co ich pięknie łączy, jest muzyka i chyba nie potrzebują wspólnych bogów.

No właśnie, Kalevipoeg – czym jest i jaką rolę odegrał w historii Estonii?

Kalevipoeg to estoński epos narodowy opierający się o ich folklor i mitologię ugrofińską (oczywiście to duże uproszczenie, ale ta mitologia ma na nich największy wpływ). Powstał w 1861 roku, w okresie romantyzmu. Do tego czasu Estończycy nie mieli spójnej opowieści o swoich wierzeniach i tradycjach. Romantyzm, charakteryzujący się powrotem do korzeni, był bodźcem, żeby się tym tematem zainteresować. Jeśli dobrze pamiętam, autor poematu zebrał całkiem pokaźny materiał – legendy, opowieści z całego kraju, wymieszał je z opowieściami o bogach fińskich i na tej podstawie zbudował epos. Ciekawe, że to sztuczny twór. To nie jest panteon bogów, w który Estończycy wierzyli z pokolenia na pokolenie.

Z jakimi zwyczajami wyrosłymi z obrzędowości religijnej zetknęłaś się w Estonii?

Przytulanie drzew – o tym zwyczaju opowiedziała mi wspomniana już nauczycielka akademicka z Klubu Morsa. Powiedziała, że nie robią tego w jakiś rytualny sposób, ale takie gesty się zdarzają, bo drzewa są dla nich czymś szczególnym i bardzo je cenią. Generalnie wielu Estończyków lubi mieć drzewa blisko siebie; muszą mieć je posadzone obok domu, uwielbiają wypoczywać w lesie. To taka ich wewnętrzna potrzeba.

Wiązanie wstążek w miejscach ze szczególną mocą – taki odpowiednik zapalania świeczki z intencją. W rezerwacie przyrody w Põlvamaa (Ahja jõe ürgoru MKA), będącym spacerową pętelką wokół jeziora, pięknych skał i kanionów, na szlaku ustawione są tablice informacyjne. Jedna z nich przedstawia ciekawą legendę o źródle, którego woda miała uzdrawiać wzrok. W tym miejscu powieszone jest wiele wstążek. To element estońskiego rytuału – sposób na zjednanie sobie bóstw.

Krzyżyki na drzewach – aczkolwiek u nich znak krzyża jest starszy, tzn. nie wziął się z obrzędów chrześcijańskich. Estończycy, odprowadzając ciało na pochówek, mieli w zwyczaju znaczyć mijane po drodze drzewa krzyżami. Niektóre drzewa były znaczone tak gęsto, że od tego umierały. Wydaje mi się, że to nie łączyło się tylko z samym obrzędem pogrzebu, ale te drzewa były postrzegane jako wyjątkowe. W muzeum w Tartu znajduje się takie drzewo – magiczne, nasycone mocą. Jest tak ważnym elementem estońskiej kultury, że gdy trzeba było je ściąć, skończyło jako element ekspozycji.

No dobrze, przejdźmy do tego magicznego bożonarodzeniowego jarmarku w Tartu.

Chociaż jarmarki bożonarodzeniowe w europejskich miastach nie są niczym nowym, ten w Tartu wykraczał daleko poza drewniane budki z grzańcem, smalcem i rękodziełem. Pod ratuszem, dookoła fontanny Całujących się Studentów, utworzono lodowisko – bezpłatne dla wszystkich. Na jarmarku spotkałam się z dziwną konstrukcją przypominającą ptasie gniazdo. Do tej ptasiej klatki chowało się życzenia/marzenia do spełnienia. W jednym z domków znajdowały się kury, w jeszcze innym – sianko do obrzucania się.

W innym miejscu był wystawiony Kratt – postać z estońskich wierzeń. Stare narzędzia, widły i inne sprzęty składało się w taką niby-ludzką postać. Następnie trzeba było wypowiedzieć specjalne słowa o odpowiedniej porze (obstawiam północ!) i zawrzeć pakt kroplą krwi. Od tego momentu Kratt jest na twoje rozkazy! Jest tylko jedno ale – ten stwór musi mieć ciągle zajęcie. W przeciwnym razie może zwrócić się przeciwko swojemu właścicielowi i być niebezpieczny.

I ostatnie niezwykłe miejsce – „magiczny las dobra i najlepszych życzeń”. To była niewielka przestrzeń – jak wszystkie „domki” – po której chodziło się wśród pni drzew, ale zamiast liści na gałęziach wisiały kartki. Niestety nie mam pojęcia, co było na nich napisane. Ale to kolejny dowód na to, jak wyjątkowe są dla Estończyków drzewa.

Co Estończycy wiedzą na temat Polski? Z jakimi opiniami na jej temat się zetknęłaś?

Ze względu na introwertyzm Estończyków nie udało mi się dowiedzieć zbyt wiele. Jednak wydaje mi się, że jako kraje postsowieckie dzielimy wiele wspólnych doświadczeń. Zwiedzając w ich muzeum część poświęconą najnowszej historii, miałam wrażenie, że mnóstwo rzeczy kojarzę z własnego dzieciństwa.

Przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz: polskie jabłka. Są tam bardzo popularne.

Paryżewo

Czytaj oraz wspieraj dziennikarstwo i publicystykę na wysokim poziomie.
Zobacz, kto mnie rekomenduje:
Więcej
paryzewo.pl 2023 - wszystkie prawa zastrzeżone