28 czerwca, 2021

Ataki gazowe pod Bolimowem (1915) w powieści „Łazarz” Andre Malrauxa

Z okazji 107. rocznicy wydarzeń, które przyczyniły się do wybuchu I wojny światowej, dzielę się informacjami na temat bardzo ciekawej i mało znanej powieści „Łazarz” Andre Malrauxa - francuskiego pisarza, eseisty, lewicowca, pierwszego w historii Francji ministra kultury. Książkę tę odkryłam dzięki fanpejdżowi filmu OBŁOKI ŚMIERCI - Bolimów 1915. Filmu co prawda jeszcze nie obejrzałam, bo premiera kinowa została zaplanowana na jesień, ale uważnie śledzę każdy wpis na poświęconej mu stronie.

Biogram Malrauxa w polskiej Wikipedii jest bardzo szczątkowy. Wynika z niego, że pisarz nie posiadał wyższego wykształcenia, mimo że podawał się za archeologa. Dowiadujemy się także, że „był zbyt młody, by wziąć udział w walkach I wojny światowej”. Próżno szukać tam jakiejkolwiek wzmianki o powieści „Łazarz”, którą w Polsce w 1977 roku wydał Państwowy Instytut Wydawniczy. Sporo miejsca w tej książce zajmuje opis okrutnej masakry - wypuszczenia gazów trujących przez wojska pruskie na żołnierzy rosyjskich w Bolgako, miejscowości położonej nad Wisłą. Książkę przetłumaczył Julian Rogoziński i opatrzył ją krótkim wstępem, który kończy akapit: „W Les Noyers de l’Altenburg niemiecki major Walter Berger jest świadkiem ataku gazowego, którym Niemcy przełamali front nad Wisłą. Mamy tu do czynienia z czystą fikcją powieściową: Niemcy nigdy w Polsce gazów nie użyli. Podobnie zmyślony został pejzaż, w jakim rozgrywa się tragedia, z miejscowością o dość osobliwej nazwie „Bolgako”. Cała ta nierzeczywista dekoracja wspomaga jedynie autora w ukazywaniu rzeczywistych prawd moralnych”.

Sęk w tym, że nie była to fikcja literacka. Malraux opisał pierwszy atak gazowy, który rzeczywiście miał miejsce na przełomie maja i czerwca 1915 roku na terenie obecnego województwa łódzkiego. Bolgako to wieś Bolimów. W latach 1914-1915 zginęło tam prawie 80 tys. ludzi. Ani wydarzenia, ani pejzaż, ani „dekoracja”, ani nawet bohaterowie tej książki nie zostali zmyśleni. W książce pojawia się nawet mroczna postać profesora chemii - Fritza Habera, który opracował zastosowanie gazów bojowych w trakcie I wojny światowej i osobiście nadzorował ataki chemiczne - zarówno na Zachodzie, w Ypres, jak i na froncie wschodnim pod Bolimowem. Wspomnianego książkowego odkrycia dokonała ekipa filmowa „Obłoków śmierci” niemal pięćdziesiąt lat od wydania powieści. W poście na Facebooku filmowcy sprostowali nieprawdziwe informacje podane przez Juliana Rogozińskiego.

„Łazarza” niezwłocznie kupiłam i przeczytałam. Malraux opisał w nim przede wszystkim doświadczenie braterstwa w stanach bliskich agonii; oto żołnierze niemieccy zaczęli ratować zagazowanych Rosjan. Jak pisze Rogoziński, „[autor] z właściwą sobie dociekliwością intelektualną i szerokością horyzontów kulturowych konfrontuje w tej opowieści różne postawy wobec śmierci, by ostatecznie opowiedzieć się za rodzajem laickiego chrześcijaństwa, religią miłości i braterstwa”.

Malraux zdecydowanie trafił w moją czytelniczą wrażliwość. W dodatku dawno nie spotkałam się z tak zatrważającymi, a zarazem pięknymi opisami konającej natury. Podzielę się wybranymi fragmentami, które nie tylko stanowią próbkę twórczości Malrauxa, ale także wiernie ilustrują przerażające wydarzenia sprzed 106 lat:

„Rozlewisko gazu prześlizguje się na szerokości kilometra ku wysuniętej do przodu pozycji Rosjan. Wsącza się w las, zasnuwa podnóża jodeł nie dosięgając wierzchołków, wyłania się na planie dalszym, a wtedy ich czuby podobne zębom piły przebijają się przez mgliste tło, jak na sztychach japońskich. Nie przerywając swojego miękkiego wstępowania, zakrywa pola, których wstęgi pną się ku wyżynom, fioletowe łąki koniczyny, ostatnie łany żyta i szerokie prostokąty naszpikowane stogami. Na koniec, w najwyższym punkcie, nieopodal okopów rosyjskich, zagarnia kępy drzew coraz gęstsze i spłacheć lasu, w którym artyleria powyrąbywała polany. Nic się tam nie porusza”.

„Kształt kwiatów pozostaje nietknięty. Kształt trupów również, na ogół. Jego dłoń cofa się z obrzydzeniem: życie nie cierpi padliny. Na przeszło trzysta metrów przed nim, na spustoszonej łące, gazy nie zostawiły ani centymetra życia. (...) Jabłonie zmaltretowane, w kilku rzędach, przypominają drzewa dotknięte liszajcem, ich liście barwy nawozu poprzyklejały się do sinawych gałęzi. Jabłonie, przycinane przez człowieka, zabite jak ludzie; umarłe bardziej niż inne drzewa, gdyż płodne… Trawa przed nimi jest czarna. Czarne są drzewa zamykające horyzont, glutowate, one również. Umarłe są lasy, a na ich tle przebiegają sylwetki żołnierzy niemieckich, chowają się w zaroślach, widząc, jak podnosi się Berger. (...) Berger nakłada maskę”.

„Wicher wydyma koszule dwóch niosących, których otępił wypoczynek. Za nimi zagazowany próbuje pełznąć ku liniom rosyjskim. Od lasu dzieli go ponad sto metrów. Za każdym wysiłkiem opada i znów pcha się ku swoim okopom, w wąski rów pełen gazu, gdzie zapewne rozpadają się już jego koledzy. Najbardziej nieludzki nie jest ów umierający, który pełznie z rękami unurzanymi w błocie powyżej łokci, pełznie prosto na dziewanny oblepione martwymi rojami. Najbardziej nieludzka jest cisza”.

„- Mam troje dzieci! - krzyczy Rosjanin po niemiecku. Drugą ręką próbuje rozerwać koszulę. “Mam troje dzieci, mam troje…” Słowa wyuczone na pamięć, zaklęcie, które miało go chronić na wojnie. Powtarza szybko te słowa przecinane świstem dziurawego miecha, jak gdyby płuca miał przebite. Podoficer rozgląda się, ale tak, żeby nigdzie go nie dojrzeć, mruga szybko oczami, jak w chwili kiedy natknął się na Bergera, ukradkiem cofa nogę, Rosjanin ją powstrzymuje.

- A ja mam dwadzieścia sześć lat! - wrzeszczy.

Zagazowany nie rozumie. Włosy szarawe, toporne rysy mużyka. Grube zsiniałe wargi poruszają się - mówią; oczy niebieskosine o czarnych tęczówkach patrzą. Palce nie puszczają spodni”.

„Bergera wciąż jeszcze nęka pamięć chwili, kiedy zarzucił sobie na grzbiet martwego Rosjanina. W ramionach utrwaliło się wspomnienie ześlizgującego się ciała: ręce Bergera drżą nadal, tkwi w nich owa sekunda, kiedy je rozwarł i kiedy pękła olbrzymia bransoleta słonecznika (w przelocie dostrzeżone dwa jeże tuż u jego stóp, dwa pomiotła o kolcach okrutnie skołtunionych gazem…). Litość?, myśli niejasno, jak w chwili kiedy pojął, że oddziały wracają. Chodzi o zryw bardziej tajemniczy, w którym dławiący lęk i braterstwo kojarzą swoje demencje. Aż do nieba migotliwego i błękitnego wznosi się pagór ze swoją odzyskaną wonią drzew, barwinku i jodeł po ulewie. (...) Osunąwszy się na trawę, zapala papierosa”.

Paryżewo

Czytaj oraz wspieraj dziennikarstwo i publicystykę na wysokim poziomie.
Zobacz, kto mnie rekomenduje:
Więcej
paryzewo.pl 2023 - wszystkie prawa zastrzeżone