Pochodzi z Naddniestrza – państwa, którego nie znajdziesz na mapie, bo nie jest uznawane na arenie międzynarodowej. Przez kilka lat oprowadzał po nim turystów z Europy Zachodniej. Polskiego nauczył się sam, oglądając filmiki na YouTubie. Półtora roku temu przeprowadził się do Warszawy, „bo miał już dosyć ruskiego świata”. Jeździ po całej Polsce, nagrywa vlogi, porównuje świat wschodni z kulturą zachodnioeuropejską. I denerwuje się, gdy Polacy mówią mu: „Roman, u nas to samo”.
Moim rozmówcą jest Roman Maximov (ur. w 1993 roku), twórca internetowy znany w sieci jako Roman FanPolszy.

Zbliża się maj, nasz wywiad najprawdopodobniej zostanie opublikowany tuż po Dniu Zwycięstwa [rozmowa została nagrana 27.04.2022]. Jak wygląda ten dzień w Naddniestrzu? W jaki sposób świętują go jego mieszkańcy?
To święto jest nam trochę narzucone. Zwłaszcza w ostatnich latach stało się ono głośne i bardziej spektakularne. Po II wojnie światowej w Związku Radzieckim ten dzień nie był aż tak hucznie obchodzony. Wszystko zaczęło się za rządów Putina, który chciał wywołać tęsknotę za ZSRR. Najlepszym symbolem tamtego zjednoczenia jest właśnie Dzień Zwycięstwa, dlatego że świętują go wszystkie kraje poradzieckie. A jak jest obchodzony? Mamy czołgi na ulicach, mamy paradę wojskową. W jednym z odcinków na moim kanale zrelacjonowałem, jak to wygląda. Co istotne, w tym roku Dzień Zwycięstwa w Naddniestrzu został odwołany.
Dlaczego? Kto go odwołał?
Odwołano go, ponieważ doszło do ataku terrorystycznego. Ostrzelano budynek MGB (Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego) w Tyraspolu. Nie wiadomo, kto tego dokonał. Ktoś tam podjechał, ostrzelał budynek rakietą ręczną i uciekł. Rząd w Naddniestrzu oficjalnie mówi, że ten, kto to zrobił, przyjechał z Ukrainy, ale wszyscy domyślają się, że to Rosja ucieka się do prowokacji, żeby mieć wymówkę, jeśli coś zaraz będzie się działo ze strony naddniestrzańskiej w stronę Ukrainy. Tak naprawdę nic do końca nie wiadomo.
Wróćmy jeszcze do Dnia Zwycięstwa. Skoro jest to święto narzucone, to w jaki sposób świętują je mieszkańcy? Rozumiem, że oglądają te defilady, ale czy są przewidziane dla nich jakieś inne, dodatkowe atrakcje?
Jest to dzień wolny od pracy. W pierwszej połowie dnia jest parada wojskowa z czołgami, w trakcie której prezydent Naddniestrza stoi, witając każdego po kolei. Potem robią pokazówę z bronią, oczywiście nie tak spektakularną jak w Moskwie. A w drugiej połowie dnia wzdłuż centralnej ulicy w Tyraspolu pojawia się mnóstwo punktów gastronomicznych, gdzie piecze się szaszłyki. Ludzie wychodzą całymi rodzinami, przebierają dzieci za żołnierzy [śmiech]. Byłem nawet świadkiem sytuacji, w której ktoś wózek dla dziecka przerobił na czołg.
Czyli jak rozumiem są ludzie, którzy z tym świętem mocno sympatyzują. Czy wiek Naddniestrzan ma tutaj znaczenie? Na przykład czy osoby w Twoim wieku mają do tego inne podejście niż starsi mieszkańcy? Młodzież czuje mniejszą nostalgię za Związkiem Radzieckim?
Naddniestrze jest dziwne. Na pewno nie da się powiedzieć, że wszyscy pochodzący stamtąd są prorosyjscy. Bardzo dużo osób pozostaje neutralnych, po prostu obojętnych, nie interesuje się polityką i uważa, że to ich w ogóle nie dotyczy. Sporo osób wyrabia sobie mołdawskie, a potem rumuńskie paszporty, co pozwala im zostać obywatelami Unii Europejskiej. Naddniestrze jest takim filtrem dla inteligencji albo ludzi, którzy są prozachodni. Zazwyczaj tęsknotę za Związkiem Radzieckim przejawiają osoby starsze. Ale nie jest to zasada – np. mój tata tak nie ma.
Ale mówiłeś, że w latach 90. walczył o niepodległość Naddniestrza.
Tak, miał wtedy 29 albo 30 lat. Teraz sporo się pozmieniało. Przejrzał na oczy, zobaczył, jak to wygląda. Ale wracając do poprzedniego pytania: tak, można dostrzec coś takiego, że starsi ludzie są bardziej prorosyjscy, a jeśli chodzi o młodzież – to zależy. Istnieje wśród nich warstwa osób, które są mocno prorosyjskie. Nie da się określić tego zero-jedynkowo. Bardzo często ktoś podchodzi do mnie w Polsce i mówi: „no, wasi to są za Putinem”. Tymczasem miałem tam mnóstwo znajomych, którzy wcale tacy nie byli.
W wielu swoich wypowiedziach mówiłeś, że Naddniestrze to kraj, w którym niczego nie można planować. Co miałeś na myśli?
W sumie cała Mołdawia taka jest, bo to Południe. Chodzi o taki południowy luz [śmiech], mentalność w stylu „będzie, co będzie”. Właśnie przez to nie mogę dogadać się z moim kolegą Wasylem. On powinien już przyjechać do Polski, sytuacja w Mołdawii robi się coraz bardziej napięta. Pytałem go codziennie przez cały tydzień, kiedy w końcu zadzwoni zapytać o połączenia autobusowe do Polski. Chłopak wyrobił sobie wizę, ma wsparcie od moich widzów, bo zrobiłem niedawno zrzutkę na ściągnięcie go tutaj, ale żeby zrobił ten ostatni krok i zarezerwował miejsce w autobusie – o to musiałem dopytywać go codziennie. „Zrobiłeś to już, zrobiłeś to?”. „No zaraz, za niedługo”.
Czyli chodzi o takie zwlekanie ze wszystkim?
Tak. Nie ma konkretów. Zauważyłem, że w Polsce ludzie oczekują konkretów, podczas gdy ludzie w Naddniestrzu żyją według filozofii „może kiedyś”. Jeśli zapytasz ludzi stamtąd o to, kiedy coś zrobią, otrzymasz odpowiedź „może kiedyś”. Być może dlatego, że tam dużo rzeczy zwyczajnie nie działa. Ludzie nie mają poczucia, że to od nich wszystko zależy. Raczej myślą, że od nich zależy jakiś mały procent, a reszta od innych osób, od otoczenia.
W co wierzą Naddniestrzanie? Czy Ty i Twoja rodzina jesteście osobami wierzącymi?
Naddniestrze jest prawosławne, ja jednak pochodzę z rodziny, która jest raczej obojętna religijnie. Nie jestem osobą wierzącą, ale też nie jestem walczącym ateistą. Oprowadzając turystów po cerkwiach, nigdy zresztą nie zauważyłem tam tłumów wierzących. Tylko w większe święta.
A jakieś inne wyznania poza prawosławiem?
Mamy też Kościół katolicki, który jest mocno związany z polską kulturą. Obok kościoła w moim mieście znajduje się Stowarzyszenie Polskie. Duchowni odprawiają mszę po rosyjsku, ale w ich głosie słychać polski akcent. Mamy wiele różnych religii i wyznań, ale te, które zostały zakazane w Rosji, zostały zakazane także w Naddniestrzu.
Zakazane religie?
Świadkowie Jehowy byli w Rosji mocno prześladowani. Niby nie zakazano im praktyk religijnych, ale zabroniono czytania i dystrybucji ich książek. Robiono im z tego powodu ogromne problemy.
Kto w grudniu przynosi więc prezenty dzieciom z Naddniestrza?
Dziad Mróz [śmiech]. No właśnie dziad, nawet nie dziadek. Sama tradycja jest bardzo podobna. Słowiańska edycja zachodniego Santa Claus. Przychodzi przebrany sąsiad i wkręcają te biedne dzieciaki, że to prawdziwy Dziad Mróz.
A jak wygląda sprawa z zachodnimi produktami w Naddniestrzu? Czy możliwe jest np. kupienie coca-coli?
Tak, jak najbardziej. Wszystko wygląda podobnie jak w Polsce – poza zachodnimi sieciówkami gastronomicznymi. Naddniestrze przypomina trochę obecną Rosję pod sankcjami. Na przykład w Naddniestrzu nie ma McDonald’s, ale granica jest otwarta, więc do Maka jeździliśmy albo do Mołdawii, albo do Ukrainy, to tylko pół godziny drogi. Poza tym Ukraina ma port – Odessa (oddalona o 100 km od mojego domu) jest miastem portowym, więc dużo ciuchów przyjeżdża tam np. z Turcji. Również mnóstwo podróbek zachodnich marek [śmiech]. Każdy znajdzie coś dla siebie. Teraz po zamknięciu granicy z Ukrainą do Naddniestrza jest importowanych mnóstwo polskich produktów. Mój kolega pokazywał mi nagrania z supermarketów w Naddniestrzu – wszystko polskie: Mlekovita, polskie sery…
Często wspominałeś we vlogach, że na Wschodzie urzędnicy są zdecydowanie mniej uprzejmi niż chociażby w Polsce. W takim razie jak wygląda u Was ochrona zdrowia? Załóżmy, że źle się czujesz – co robisz? Jak wygląda kontakt z lekarzem?
Niby wszystko jest publiczne i za darmo, ale jeśli chcesz, żeby dobrze cię traktowano, to lepiej od razu umówić się na odpowiednią kwotę w gotówce. Kiedy ostatnio byłem u lekarza i narzekałem na swoje dolegliwości, on spojrzał na mnie i mówi: „No dobra, Roman, powiedz mi, chcesz się leczyć, chcesz to w ogóle zacząć?”. Tym sposobem zapytał mnie wprost: „zapłacisz czy nie?” [śmiech]. Taki typowy cwaniak, ze złotym łańcuchem na szyi. Podobno znany w całym Naddniestrzu. Wszyscy go lubią, dlatego może być wybredny i wprost pytać o łapówki.
I co, dałeś mu tę kasę?
Nie, pojechałem do Mołdawii. Zapłaciłem prywatnie, ale legalnie. Podczas wypisywania recepty mówili mi, że obok mają swoją aptekę, gdzie są duże zniżki, i polecili mi tam to wszystko kupić. Połowa z tego, co mi przepisali, to była jakaś homeopatia. Dziwne rzeczy, jakieś suplementy, zupełnie niepotrzebne na moją dolegliwość, w dodatku bardzo drogie.
A jak wyglądały lekcje historii w szkole w Naddniestrzu? O czym uczyliście się najwięcej? Czy czegoś brakowało?
Wszystkiego brakowało. Gdy po raz pierwszy jechałem samochodem do Polski z Bartkiem z Bez Planu, dopiero dojeżdżając do Warszawy, zacząłem się zastanawiać, czy Polska była w ogóle kiedyś komunistyczna. Kompletnie tego nie wiedziałem. Wydaje mi się, że jesteśmy bardzo zamknięci na Zachód. Ostatnio moja koleżanka przyjęła uchodźczynię z Odessy. W trakcie wspólnego spaceru po Warszawie natrafiliśmy na fragmenty murów żydowskiego getta. Była w szoku. Nie miała pojęcia, że Auschwitz znajduje się w Polsce.
Za Auschwitz są odpowiedzialni Niemcy, Armia Czerwona ten obóz wyzwalała. To dziwne, że się o tym nie uczyliście.
Uczyliśmy się na pewno, ale pamiętam, że w programie mieliśmy zdecydowanie więcej starożytnego Rzymu. Nauka polegała na przeczytaniu czegoś, wkuciu tego na pamięć, zdaniu i zapomnieniu. Poza tym u nas ludzie zdecydowanie mniej rozmawiają o historii i o polityce niż Polacy. Jedna z pierwszych różnic, którą zauważyłem – wszyscy w Polsce są chętni do rozmowy na te tematy.
W takim razie o czym tam ze sobą rozmawiacie?
O codziennym życiu, dużo plotek.
A jak wyglądała nauka języków obcych w naddniestrzańskich szkołach, zwłaszcza angielskiego?
W mojej wyglądała bardzo dobrze, ze względu na ambicje mojej mamy. Myślała, że jestem mądry, i oddała mnie do lepszej szkoły, gdzie wytrzymałem cztery lata. W tej lepszej szkole w centrum miasta naukę angielskiego zaczynało się w pierwszej klasie podstawówki, 3 godziny lekcyjne w tygodniu. W pozostałych szkołach od piątej klasy, i tylko jedna lekcja w tygodniu. Kiedy po czterech latach poszedłem do osiedlowej szkoły, angielski był tam bardzo słaby. Nauczycielka bardzo się czepiała i największy nacisk kładła na to, żeby każdy z nas miał poprawną brytyjską wymowę. Kompletnie tego nie rozumiem, uważam, że akcent jest w ogóle nieistotny. Albo uczyliśmy się tekstów poetów staroangielskich, z których zrozumieniem często mają problem sami Anglicy. Czasem mam wrażenie, że to wszystko było zrobione specjalnie po to, żeby uczniów odstraszyć od tego języka.
Może to wina tej konkretnej nauczycielki?
Nie, taki był program. Ogólnie jakiś poziom mamy, część osób mówi po angielsku. Ale bardzo dużo ludzi boi się wypowiadać ze względu na akcent i tak dalej.
Wspominałeś o tym, że polskiego nauczyłeś się z YouTuba.
Gdy po raz pierwszy przyjechałem do Polski, nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje jakiś słowiański język zapisany alfabetem łacińskim. Do tamtej pory słowiańskość kojarzyła mi się z prawosławiem, z cyrylicą. W Polsce odkryłem, że istnieje jeszcze zachodniosłowiańska grupa językowa. Już na granicy dostrzegłem różnicę w wymowie między polskimi pogranicznikami a osobami rosyjskojęzycznymi i ukraińskojęzycznymi. Pogranicznik miał piękną wymowę, oddzielał starannie każdą sylabę. To było dla mnie ciekawe, bo w rosyjskim albo „zaciągamy”, albo nie wymawiamy wyraźnie niektórych sylab. W polskim języku wszystko się wymawia, jest w nim więcej porządku. To taki eurojęzyk [śmiech].
Więc jak wyglądała Twoja nauka, od czego się zaczęło? Znałeś angielski, więc alfabet nie był dla Ciebie problemem.
Nie, poza tym mam dobry słuch. Od razu zacząłem oglądać polskie vlogi podróżnicze, słuchałem dużo polskiego rapu. Znalazłem jeszcze na Wikipedii taką tabelkę, gdzie jest napisane, jak się wymawia „rz”, „sz”, „ź”, „ą”, „ę”, te wszystkie połączenia. Przepisałem to sobie i w sumie z teorii tylko tyle wystarczyło mi, żeby nauczyć się czytać.
Ile czasu zajęła Ci nauka języka polskiego do momentu, w którym zupełnie przestałeś się stresować?
Półtora roku. Na początku było ciężko, dlatego że wszyscy Polacy, których poznałem i z którymi wcześniej rozmawiałem po angielsku, gdy próbowałem pisać do nich po polsku, nadal odpowiadali mi po angielsku. To było dla mnie bardzo dziwne, że każdy Polak chciał rozmawiać ze mną po angielsku. Frustrowało mnie to. Może to wynikało z jakiejś ich grzeczności? Teraz już nie mam z tym problemów.
Przez dwa lata oprowadzałeś polskich turystów po Naddniestrzu, wcześniej przez 6 lat byłeś przewodnikiem dla osób z innych krajów zachodnich. Jakie miejsca w Naddniestrzu robiły największe wrażenie na Polakach?
Sporo Polaków mówi: „nam to jeszcze daleko do Zachodu, nam nadal jest bliżej do was”. Tymczasem reakcje Polaków i reakcje turystów chociażby z Niemiec po przyjeździe do Naddniestrza kompletnie niczym się nie różniły. Takie samo zaskoczenie, takie same pytania. Najbardziej zaskakiwało ich to, że Naddniestrze jest krajem, w którym panuje monopol, rządzi szeryf, czyli jedna osoba, posiadająca wszystkie stacje paliw, wszystkie supermarkety itd. Dziwiło ich też to, że nadal mamy pomniki Lenina i wiele radzieckich symboli. Polacy byli jedynie bardziej pewni siebie niż turyści z innych krajów. Holender, który przyjeżdżał do Naddniestrza, o wiele częściej się bał, bo to była dla niego zupełnie obca kultura. A Polacy mieli poczucie, że to nadal jest słowiański świat.
W jednym z Twoich vlogów relacjonowałeś, że jesteś na stacji kolejowej, na której można kupić tylko herbatę i jajko na twardo. Bardzo mnie zaintrygowało to miejsce…
To było na Ukrainie w Czerniowcach. Zapamiętam tę przygodę do końca życia. To też poniekąd odpowiedź na Twoje wcześniejsze pytanie, dlaczego na Wschodzie nie można niczego planować. Zadzwoniliśmy do BlaBlaCar i umówiliśmy się, że jedziemy do Lwowa o pierwszej w nocy. A o pierwszej kierowca po prostu wyłączył telefon. Dlatego pojechaliśmy na dworzec, żeby posiedzieć tam w poczekalni w cieple, bo o tej godzinie nawet nie mogliśmy już nic wynająć. Poczułem się głodny. Wchodzę do sklepu, a pani mówi: „mamy albo herbatę, albo jajka na twardo”. I wskazała na taki regał, gdzie było z 50 jajek, już ugotowanych. Kupiliśmy te jajka i jedliśmy je.
Czerniowce to jakieś małe miasteczko?
To miasto na terenie byłej Rumunii. Po II wojnie światowej przyłączono je do Ukrainy. Bardzo ładne i przyjazne.
Nakręciłeś dwa vlogi z imprez organizowanych przez naddniestrzańską młodzież. Jeden z organizatorów mówił uczestnikom, żeby nie nagrywali żadnych relacji z imprezy i nie publikowali ich w mediach społecznościowych, bo zgarną Was służby. Czy służby mają jakiś specjalny sprzęt, który sprawdza lokalizację uczestników nielegalnych zgromadzeń, czy raczej chodzi o strach przed ewentualnymi konfidentami?
Moim zdaniem to była przesadna fiksacja. Można byłoby nagrywać, ale fakt faktem, że konfidentów u nas nie brakuje. We wschodnim świecie niemal każdy ma członka rodziny albo znajomego w milicji. W powietrzu wyczuwalny jest brak zaufania nawet do własnych kolegów.
Czy są takie sfery życia, w których czułeś brak zaufania względem znajomych? Strach, że ktoś cię wyda?
Jestem raczej pozytywnie zaskoczony, że przez ostatnie 8 lat spędzonych w Naddniestrzu absolutnie nikt nie robił mi żadnych problemów, że oprowadzam po nim zachodnich turystów. Co prawda milicja pytała mnie, co to za ludzie, co tutaj robię. Odpowiadałem, że uczę się z nimi angielskiego. I tyle.
To dość zaskakujące, że nikt nie robił Ci problemów, gdy przez kilka lat sprowadzałeś ludzi z Zachodu i pokazywałeś im Naddniestrze, ale przeszkadzało im, że zorganizowaliście dla 40 osób imprezę na odludziu, żeby sobie potańczyć. O co chodzi?
Nie mam pojęcia. Ale myślę, że właśnie wśród tych 40 osób była jedna, która nas wydała, że to była zaplanowana akcja. Wcześniej organizowaliśmy mnóstwo domówek i nic się nie działo, nikt nie interweniował. Poza tym w trakcie tej imprezy nie mieliśmy przy sobie żadnych narkotyków i nawet milicja potwierdziła, że nie mogła ich znaleźć. Dla mnie to było superdziwne.
A kim jest internetowe grono Twoich odbiorców? Kim są ludzie, którzy najbardziej lubią Cię oglądać, i kim są Twoi hejterzy?
Hejter jest anonimowy. W realnym życiu w ogóle takich ludzi nie spotykam. Najczęściej zadają pasywno-agresywne pytania, bije z nich zazdrość albo wyczuwalna jest w ich słowach pretensja, że wybrałem mieszkanie akurat w Warszawie. Nie wiem, z czego ten hejt na Warszawę wynika. A co do moich odbiorców – ostatnio patrzyłem na statystyki i okazuje się, że obserwują mnie widzowie w każdym przedziale wiekowym. Miałem kiedyś taką sytuację, że podszedł do mnie starszy pan i powiedział: „Dzień dobry, panie Romanie, chciałbym panu podziękować za filmiki”. Wow, niesamowite, że tak różnych ludzi przyciągam!
W jakich miejscach i w jakich sytuacjach najczęściej do Ciebie podchodzą?
W piątek wieczorem [śmiech]. Polacy na co dzień są bardzo grzeczni i zdystansowani, szanują cudzą przestrzeń. I jak już podchodzą na trzeźwo, powiedzmy w poniedziałek, to robią to bardzo szybko, szybko coś do mnie powiedzą: „Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, chciałbym powiedzieć, że fajne filmiki, do widzenia”. I odchodzą. To takie zrobotyzowane, czasem zdążę jedynie odpowiedzieć „dziękuję” i zrobić sobie wspólną fotkę.
A chciałbyś z nimi dłużej porozmawiać?
Czasami tak. Jeśli mam czas, to czemu nie? Z kolei w piątek sytuacja zmienia się o 180°. Jakaś osoba może podejść i jeszcze będzie gadała z tobą godzinę. Dwa tryby Polaka – „weź mnie nie dotykaj” i „posłuchaj mojej opowieści” [śmiech].
Miałeś sytuację, w której ktoś z Twoich widzów, kogo wcześniej nie znałeś, zapraszał Cię na imprezę albo do siebie do domu?
Tak, często z tego korzystam. Poza tym wydaje mi się, że mam pewien filtr odbiorców. Osoby, które mnie oglądają, interesują się światem, zazwyczaj są to ludzie, którzy sami kiedyś też podróżowali albo planowali jakąś podróż, więc są bardzo otwarci.
Zamieściłeś ostatnio na Instagramie zdjęcie z Warszawy i podpis „miasto marzeń”. To było ironiczne, czy rzeczywiście tak uważasz?
Codziennie, gdy wychodzę na zewnątrz, zwłaszcza jak jest ładna pogoda, tak bardzo cieszę się, że tu mieszkam. Często ironizuję, mnóstwo ironicznych wypowiedzi wrzucam, ale tamten wpis był pół żartem, pół serio. Kiedyś siedząc w Naddniestrzu (a byłem w Warszawie już wcześniej), myślałem o tym, jak fajnie było w tej Warszawie ścieżką rowerową sobie pojeździć. I oglądałem różne vlogi z Warszawy, żeby zobaczyć, jak inni ludzie sobie nią jeżdżą [śmiech]. Zamieszkanie tu było moim marzeniem. Bardzo się z tego cieszę, nie chcę stąd wyjeżdżać, nie mam żadnych planów przeprowadzki do innej części Europy Zachodniej. Zarówno Warszawa, jak i cała Polska się rozwijają. Polska jest teraz cały czas w remoncie.
Mieszkasz w Polsce dopiero półtora roku, ale mam wrażenie, że w tym czasie zwiedziłeś więcej miejsc niż połowa moich rodaków przez całe swoje życie. Które najbardziej zapadły Ci w pamięć?
Każde ma swój klimat. Nie pamiętam miejsca, które by mi się nie spodobało. Może jakieś mijane przejazdem wioski, wszystkie wyglądające tak samo, w których nic nie ma. Mam do nich neutralne podejście. Północ Polski jest przepiękna. Nie widziałem nigdy morza, a zaraz obok niego lasu. Wow, to było dla mnie bardzo ciekawe! U siebie na południu mam morze, ale trzeba przejechać wiele kilometrów, żeby dotrzeć do lasu. Z kolei południe Polski jest bardzo fajne, bo ludzie są niesamowicie gościnni. Na Śląsku wszyscy mnie zapraszają, każdy ma jakąś nalewkę [śmiech]. A zachód Polski jest taki niemiecki. Już w Poznaniu inaczej podchodzą do życia, inaczej wszystko rozliczają, mają inną mentalność polityczną. Warszawa też jest takim wyjątkiem w całym województwie mazowieckim. A już 150 km na wschód znajduje się Podlasie, które troszeczkę przypomina moje rodzinne rejony.
Widziałam też u Ciebie zdjęcia z Beskidów. Jakie wrażenia?
Bardzo fajnie! Tym bardziej, że Tyraspol, w którym mieszkałem, to raczej nizinne tereny. Byłem już cztery razy w górach. Najlepiej wspominam Babią Górę.
A Legnica? To chyba ważne miejsce dla wielu mieszkańców Naddniestrza, biorąc pod uwagę fakt, że aż do 1993 roku stacjonowały tam wojska radzieckie.
Mam we Wrocławiu kolegę pochodzącego z Legnicy, który już od dawna proponuje mi nagranie wspólnego odcinka w jego rodzinnym mieście. Na 100% chcę tam pojechać.
A czy Twoim znajomym z Naddniestrza zdarzało się coś wspominać o tym miejscu?
Legnica jest wiele razy wspominana przez niektórych starszych Naddniestrzan. Na przykład, gdy oprowadzałem wycieczkę Polaków, byliśmy na targu w centrum Naddniestrza i kilkakrotnie podchodził do nas jakiś starszy facet. Krzyczał cały czas: „Polacy! Legnica!” [śmiech]. I nic więcej. Bo on tam służył kiedyś i dla niego to były bardzo dobre wspomnienia.
Porozmawiajmy o kobietach. Kobiety ze Wschodu słyną z przywiązywania dużej wagi do swojego wyglądu. Wspominałeś też o rzeszowskich dziewczynach, które mają w sobie o wiele więcej luzu. To jedna z wielu istotnych różnic, które zauważyłeś po przekroczeniu granicy wschód-zachód. Jak myślisz, z czego wynika ich, czasem wręcz obsesyjna, dbałość o urodę?
Mam kilka teorii. Jedną z nich jest to, że u nas procentowo jest więcej kobiet. Może dlatego? Poza tym społeczeństwo jest bardziej konserwatywne. Rodzice narzucają to córkom. Na przykład często zdarza się, że matki im mówią: „jak ty wychodzisz na ulicę?!”, „jak ty wychodzisz na dwór?!”, „weź spójrz na siebie, jak ty wyglądasz?!”.
Każde wyjście na zewnątrz to okazja do szukania kandydata na męża?
Tak, każde. Nawet wyrzucanie śmieci. Rodzina wpędza je w bardzo dużo kompleksów. Zachodni turyści, którzy do nas przyjeżdżali, byli tym podjarani. „O, u was dziewczyny wyglądają tak pięknie, nie to co u nas”. Tymczasem z mojego doświadczenia wynika, że im bardziej wytapetowana dziewczyna, im dłuższe ma rzęsy, tym więcej ma w sobie kompleksów i agresji. To jest kobietom narzucone przez konserwatywne społeczeństwo.
A to nie jest poniekąd jakaś tęsknota za bogactwem Zachodu?
A, właśnie, poniekąd tak. To jest moja kolejna teoria. Ludzie cały czas oglądają jakieś teledyski ze Stanów, widzą tam swoje ideały piękna. Nie tylko zresztą amerykańskie, moskiewska kultura też to bardzo mocno narzuca.
No tak. Botoks i wyjazdy do Dubaju po dobra luksusowe.
Cały czas! Gdy ktoś leci do Dubaju, to ma taaakie stories. Już się nie mieszczą na ekranie. Wrzuca je co sekundę [śmiech].
Chciałabym jeszcze zapytać o mentalność Polaków. Często Ci mówią: „u nas to samo”. Czy nie odnosisz czasem wrażenia, że Polacy nie potrafią cieszyć się z tego, co mają?
Na 150% tak.
Jakie masz plany, cele i marzenia na najbliższe kilka miesięcy?
Próbuję ustabilizować swoją pracę i wrócić do regularnego nagrywania raz w tygodniu. Chcę, żeby odcinki były dobrze przygotowane. Mam bardzo dużo pomysłów, ale cały czas coś w moim życiu się dzieje, przeszkadza mi w tym nagrywaniu. Poza tym tak jak już mówiłem, przyjeżdża mój przyjaciel Wasyl i lecimy w podróż, co też będę nagrywał. Moi rodzice również przyjechali tutaj, więc czasem i ich nagrywam. I mam nadzieję, że zwiedzę jeszcze więcej świata, bo tak naprawdę na razie widziałem Polskę, Rumunię, Francję i Włochy.
Wiktor Coj i zespół KINO. Znasz, słuchasz?
Tak, oczywiście, że znam. Kiedyś słuchałem regularnie. Jego twórczość odegrała ogromną rolę w moim życiu. Kiedyś słuchałem tego tak po prostu, bo to było modne. Dopiero teraz rozumiem te teksty, rozumiem ich ukryty przekaz.