Na warszawskiej Pradze znajduje się wyjątkowe miejsce dla historii polskiego sportu – to założone w 1958 roku Ognisko Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „Błyskawica” (TKKF Błyskawica). Ćwiczyłam w tej duchologicznej siłowni jesienią 2019 roku, tuż po przeprowadzce do Warszawy. W tym samym czasie założyłam Paryżewo. Już wtedy byłam zafascynowana sylwetką dobrego ducha „Błyskawicy” i marzyłam o przeprowadzeniu z nim wywiadu, ale nie miałam wówczas śmiałości go o to poprosić. Mowa tu o Krzysztofie Górnickim (ur. w 1957 roku), zawodniku doskonale znanym w środowisku warszawskich kulturystów lat 80. i wielokrotnie nagradzanym, który pracował w kilkunastu siłowniach, a obecnie pełni funkcję instruktora w „Błyskawicy”. Późnym sierpniowym popołudniem rozmawialiśmy nie tylko o sporcie, ale również o muzyce, Warszawie, używkach i Juliuszu Słowackim. Zapraszam!
Według informacji podanych na stronie internetowej TKKF „Błyskawicy” trenuje Pan od 1975 roku. Ile miał Pan lat, gdy zaczął trenować, i jak wyglądały te początki?
Zacząłem trenować w wieku siedemnastu lat. Na początku chałupniczo, prymitywnym sprzętem. Osie do wozu, kamienie, złom, ciężary… Od początku miałem zamiłowanie do treningu siły. Od 1975 roku trenowałem w Ognisku TKKF „Syrenka”, które zostało już zlikwidowane. Na szczęście „Błyskawica” nadal istnieje i oby jak najdłużej błyszczała na tej warszawskiej Pradze!
„Błyskawica” jest obecnie najstarszym klubem w Warszawie?
„Błyskawica” jest najstarszą siłownią w Polsce. Wcześniej funkcjonowała wspomniana „Syrenka”, ale została zlikwidowana w trakcie pandemii.
A dlaczego akurat sport pojawił się w Pana życiu?
Od zawsze pasjonowały mnie wyczyny sportowe. Na przykład wyścigi kolarskie, w których startował wtedy Ryszard Szurkowski. Moimi idolami byli także sztangista Waldemar Baszanowski, lekkoatletka Irena Szewińska oraz bokserzy, zwłaszcza Jerzy Kulej, dwukrotny mistrz olimpijski. W latach 60. polski sport był na wyższym poziomie niż obecnie. W boksie mieliśmy wówczas bardzo dużo medali, w ciężarach również. Najbardziej podziwiałem Baszanowskiego. Idealny człowiek, mój wzór do naśladowania. Niezwykle uprzejmy i sympatyczny. Nawet raz go spotkałem, dał mi autograf. Odnosił sukcesy w sporcie, ale w życiu prywatnym miał pecha. Jego żona zginęła w wypadku samochodowym, który on przeżył. Pod koniec życia spadł z drzewa, uszkodził sobie kręgosłup. Przez kilka lat leżał unieruchomiony i niestety zmarł. Podobnie było z Szurkowskim. Jego syn zginął w zamachu terrorystycznym w Nowym Jorku. Drugi syn również umarł. Szurkowski miał kraksę na rowerze. Od czasu tego wypadku jeździł na wózku inwalidzkim. Zmarł w tym roku, 1 lutego.
Czyją karierę sportową obecnie pan śledzi? Ma Pan swoich ulubionych sportowców młodego pokolenia?
Głównie olimpijczyków. Właśnie zakończyła się olimpiada w Tokio, na której nasza Włodarczyk zdobyła trzy złote medale. To duży sukces.
Wspominał Pan, że kilkadziesiąt lat temu polski sport stał na wyższym poziomie niż obecnie. Stąd moje pytanie o zawody kulturystyczne w latach 70. i 80., kiedy zaczynał Pan swoją karierę. Jakie różnice dostrzega Pan między tego typu imprezami, jeśli zestawimy je z tymi organizowanymi w czasach współczesnych?
Różnice są ogromne. Wtedy obowiązywały inne regulaminy. W kulturystyce były trzy kategorie wzrostowe: do 168 cm, do 173 cm i powyżej 173 cm. Pierwsze oficjalne mistrzostwa Polski odbyły się w 1977 roku w Krakowie. Najniższą kategorię wzrostową wygrał Henryk Szczepański z Poznania, średnią – Andrzej Urbański z Warszawy, a najwyższą – Jerzy Furmanek z Krakowa, pilot, oficer. Już nie żyje, kiedy zmarł, miał 63 lata. Większość znanych mi kulturystów zmarło w wieku około 60 lat. Sport wyczynowy nie służy zdrowiu. Nie jestem jego przeciwnikiem w ogóle, ale uważam, że należy ćwiczyć przez krótki czas i cyklami. Cyklizacja treningu – wtedy nic się nie stanie. Część tych zawodników, z którymi startowałem, siedzi w więzieniach – mają dożywocie. Inni wyjechali za granicę.
A jak wygląda to obecnie?
Teraz jest więcej kategorii wagowych. Są mistrzostwa fitness, kulturystyka plażowa. W zawodach startują również kobiety. W TKKF „Błyskawica” kobiety trenują od lat 80. Podoba mi się to w kulturystyce, ale nie w boksie. Kobiety, które biją pięściami? Coś tu jest nie tak.
Kiedyś w „Błyskawicy” sprzęt na sali był prymitywny, ale panował większy porządek. Był podział na grupy i należało przyjść na wybraną godzinę. Na sali nie wolno było rozmawiać. Wówczas instruktorem na siłowni był Bolek – mistrz Polski w trójboju siłowym w wadze superciężkiej. Gdy ktoś rozmawiał na sali, Bolek zwracał mu uwagę: „proszę nie rozmawiać, tylko ćwiczyć”. Jeśli rozmawiał dalej, instruktor kazał mu wyjść z sali. Nie chciał wyjść? To mu pomógł (śmiech).
A muzyka? Teraz w każdej siłowni muzyka to norma.
Wtedy muzyki nie było. Panowała całkowita cisza. Każdy miał koncentrować się na ćwiczeniach, a nie na pogaduszkach. To nie był klub towarzyski, tylko trzeba było trenować. Teraz większość ludzi chodzi na siłownię w celach towarzysko-rozrywkowych. Ćwiczą lekko.
Czyli kiedyś ludzie nie przychodzili trenować rekreacyjnie?
Przychodzili – trenowali zarówno rekreacyjnie, jak i wyczynowo. Chociaż w latach 70. i 80. w „Błyskawicy” było więcej zawodników wyczynowych. Trenowali tutaj Jan Włodarek, Antoni Wojewoda, Paweł Przedlacki czy aktor Marian Glinka. „Błyskawica” była nawet drużynowym mistrzem Polski.
Kto obecnie przychodzi do „Błyskawicy”? Da się wyodrębnić jakiś charakterystyczny profil stałego klienta? W trakcie naszej rozmowy zauważyłam, że przychodzą tu głównie młodzi mężczyźni, przed trzydziestką.
Najróżniejsi ludzie tu przychodzą. Tu nawet ćwiczył ksiądz z pobliskiej parafii. Można ćwiczyć do późnej starości. W tej chwili najstarszy uczestnik „Błyskawicy” ma 81 lat. Kiedyś ćwiczył tu pan Lewandowski – miał wtedy 90 lat, a żył 96. Sport rekreacyjny służy zdrowiu.
W jednym z wywiadów osoba z zarządu „Błyskawicy” mówiła, że ta siłownia jest miejscem, w którym trudna młodzież z Pragi może odnaleźć swój cel, jakieś zajęcie.
Niektórym tłumaczę, że należy żyć uczciwie, jak Pan Bóg przykazał. Nie zawsze to do nich dociera. Przychodzą mocno wytatuowani. Kiedyś przyszedł tu jeden z takimi tatuażami i mówił, że ćwiczył w elitarnej siłowni. Wyrzucili go, bo miał za dużo tatuaży. Przyjęliśmy go i trenował sobie spokojnie.
Pan nie jest fanem tatuaży?
Nie. Nie mam żadnych tatuaży. Nie lubię też kolczykowania.
A panie? Często tutaj przychodzą?
Trochę ich przychodzi, ale jednak mniej.
Jak Pan myśli, z czego to wynika? Od kilku kobiet słyszałam, że boją się tutaj przychodzić. Są onieśmielone.
Być może dlatego, że to siłownia wyczynowa. Ćwiczy tutaj więcej mężczyzn. Są też siłownie lady fitness, w których trenują same kobiety. Kiedyś nawet krótko pracowałem w takiej siłowni.
A jak długo jest Pan związany z „Błyskawicą”?
W „Błyskawicy” trenuję od 1977 roku. Tak jak wspominałem, zaczynałem ćwiczyć w „Syrence”. Trenowałem jeszcze podnoszenie ciężarów w Legii Warszawa. A jestem tutaj zatrudniony od 2007 roku, czyli od czternastu lat.
Czym Pan się tutaj zajmuje?
W tym momencie wszystkim. Prowadzę zapisy, wypisuję karnety. Udzielam porad treningowych, dietetycznych, suplementacyjnych – oczywiście o ile ktoś sobie tego życzy. Wykonuję też prace porządkowe zarówno na sali, jak i na parkingu. Kiedyś rozwieszałem plakaty i ulotki reklamowe. Do moich obowiązków należy także palenie w piecu w zimie, rąbanie i noszenie drewna.
Przestrzega Pan jakiegoś ścisłego planu dietetycznego? Jakie produkty goszczą na stałe w Pana jadłospisie?
Dieta ma ogromne znaczenie. Polecam wszystkim zdrową żywność, ale suplementację tylko starszym osobom, po czterdziestce. Dla młodzieży suplementacja nie jest wskazana. Mam swoje stałe nawyki żywieniowe. Rano, jak tylko wstaję, wypijam wodę z miodem i cytryną. Do tego przeważnie jem owoce. W mojej diecie jest błonnik, mała ilość soli himalajskiej, makaron razowy, czosnek – nawet ten niedźwiedzi. A najgorsze, co może być, to ciasteczka i biały chleb.
Czy w Pana diecie jest miejsce na alkohol, choćby okazjonalnie?
Nigdy w życiu nie byłem pijany. Nigdy nie piłem żadnego alkoholu. Nieraz pytali się mnie, czy jestem w ogóle Polakiem. Nie wypije, nie zapali, nie przeklina. Jeżdżę do pracy na rowerze. Zdarza się, że zatrzymuje mnie policja. Pytają, czy piłem alkohol. Czasem wyciągają alkomat, ale zazwyczaj stoją na tyle blisko, że nic nie czują, więc dziękują i każą jechać.
Czyli nie zna Pan smaku piwa ani wódki?
No nie. Nigdy w życiu nie piłem, mnie to nie interesuje. Ja mam inne pasje.
No właśnie. Chciałam Pana zapytać o inne zainteresowania, niezwiązane ze sportem.
Interesuję się historią i antykami. Mam w domu bardzo dużo tych rupieci. Figurki żołnierzy, marynarzy, okręty, żaglowce. Ostatnio przeczytałem „Krótką historię świata” Ernsta Gombricha.
A klasyka literatury polskiej? Wczoraj, gdy przyszłam tutaj w bluzie ze Słowackim, wspominał Pan, że właśnie skończył czytać jego dzieła.
Czytam naszych wielkich poetów, zwłaszcza Juliusza Słowackiego. Krótko żył. A dlaczego tak krótko? Bo palił opium. Wielu artystów w tamtych czasach żyło krótko, często umierali na skutek chorób wenerycznych albo właśnie palili opium. Mieli swoje talenty, ale i słabości, ciągoty do nałogów. Ja nigdy nie dałem się na to namówić, choć trzeba przyznać, że sporty siłowe to też pewnego rodzaju uzależnienie. I tutaj może zdarzyć się coś złego, jeśli ktoś zacznie brać sterydy.
Kiedy sterydy pojawiły się w sporcie?
Wspomaganie w sporcie stosowano jeszcze w starożytnych igrzyskach. Po wojnie sterydów używali głównie zawodnicy radzieccy i bułgarscy. Wtedy nie było to jeszcze wykrywalne. Temat sterydów to temat rzeka.
Wróćmy zatem do pozasportowych zainteresowań. Czy ma Pan jakiś ulubiony gatunek muzyczny?
Nie cierpię muzyki nowoczesnej. Heavy metal to nie jest muzyka. Co innego muzyka ludowa… Polka, oberek, mazur, kujawiak. Słucham zespołów Śląsk i Mazowsze. Kiedyś ćwiczyłem też taniec towarzyski w klubie „Fan-Tan” w Warszawie. Mieli tam nawet sekcję tańca towarzyskiego – ćwiczyłem menuet, pawanę.
Jest Pan rodowitym warszawiakiem?
Nie. Urodziłem się w Miłomłynie na Mazurach. Mój ojciec był leśniczym, więc mieszkałem w leśniczówce nad jeziorem. W dzieciństwie moim głównym sportem było wspinanie się po drzewach.
W takim razie jak to się stało, że znalazł się Pan w Warszawie?
Babcia mieszkała w Warszawie. Do stolicy przyjechałem po ukończeniu podstawówki. Od 15. roku życia mieszkam na Rembertowie. Mam również dwóch synów, już dorosłych. Tadeusz ma 29 lat, a Franciszek 27. Sportem się nie zajmują. Starszy jest geniuszem. Skończył politechnikę, interesuje się astronomią, fizyką i techniką. Obydwaj mają duże zdolności manualne, potrafią robić ręcznie piękne rzeczy.
Rembertów znajduje się na obrzeżach Warszawy. Wspominał Pan, że codziennie dojeżdża do pracy rowerem. Na Pragę to kawał drogi.
Codziennie jeżdżę rowerem z Rembertowa na Pragę, czyli 15 kilometrów w jedną stronę. Na rowerze jeżdżę od 5. roku życia. Do szkoły na rowerze, do pracy na rowerze. Również zimą jeżdżę na rowerze. Najdłuższy odcinek przejechałem z Warszawy aż na Hel – w ciągu jednego dnia.
A Pana ulubione miejsca w Warszawie?
Lubię pojechać do Wilanowa, do Łazienek Królewskich. Jednak miastem nie jestem zachwycony. Bardziej podoba mi się wieś. Lasy, jeziora, kontakt z naturą… W sezonie letnim często wyjeżdżam gdzieś nad wodę. Bardzo lubię pływanie. Serce lepiej pracuje, gdy ruchy są wykonywane w pozycji poziomej, a nie pionowej – tak jest w przypadku leżenia na ławeczce i właśnie w trakcie pływania. A u mnie w hierarchii wartości na pierwszym miejscu jest dobre zdrowie i tężyzna fizyczna.
Ma Pan jakiś swój zbiór zasad, kodeks moralny, którym się kieruje?
Tak jak wspominałem, moim idolem był Baszanowski. Nigdy się nie denerwował, wszystkim ustępował. Wysoko kształcony; znał dobrze angielski. Moim idolem był jeszcze amerykański kulturysta Frank Zane. Bardzo dobra jakość mięśni, nie miał wielkich przerostów. No i genialny umysł. Miał cztery fakultety naukowe: z matematyki, fizyki, chemii i psychologii. Do zdjęć zawsze ustawiał się asymetrycznie. Był psychologiem, więc wiedział, jak się ustawić, żeby dobrze oddziaływać na sędziów. Między innymi dzięki temu wygrywał zawody. Raz nawet wygrał z Arnoldem Schwarzeneggerem.
Czyli rozwój duchowy jest dla Pana równie ważny jak fizyczny?
Tak. Całe życie trzeba się uczyć, dokształcać. Mam w domu może z tysiąc książek. Jak tylko mam czas, to czytam. Mam tu przy sobie notatnik, w którym zapisuję ulubione cytaty. „Co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas” – zaznaczyłem sobie na żółto. Czyli w rozwoju umysłowym liczy się nie tylko wiedza. Nie tylko mędrca szkiełko i oko.
Pan Krzysztof Górnicki zmarł w styczniu 2022 roku. Niniejsza rozmowa jest ostatnim wywiadem, którego udzielił.
Ognisko TKKF „Błyskawica” (TKKF Błyskawica) mieści się na warszawskiej Pradze-Północ przy ul. 11 Listopada 7. W ofercie Ogniska są sala do ćwiczeń siłowych, sala bokserska oraz sala fitness. Siłownia jest otwarta od poniedziałku do piątku w godz. 8.00–22.00, a także w sobotę w godz. 9.00–19.00.
Szczegółowe informacje i cennik siłowni znajdują się na stronie internetowej: http://www.tkkf-blyskawica.warszawa.pl
Wybierając „Błyskawicę”, nie tylko wspierasz kultowe miejsce na mapie Pragi, ale również żywą część historii polskiego sportu. Siłownia bardzo ucierpiała w trakcie pandemii i potrzebuje wsparcia finansowego.
Rachunek bankowy Ogniska: Bank Millenium S.A. 59 1160 2202 0000 0003 2308 1619