14 maja, 2024

Posełki, endeczki, narodowczynie, obozowczynie. Kim były prawicowe feministki? Wywiad z Agnieszką Bejnar-Bejnarowicz i Michałem Gniadkiem-Zielińskim

Historii polskiego feminizmu nie tworzyły wyłącznie kobiety o poglądach lewicowych. Największą organizacją kobiecą w międzywojniu była Narodowa Organizacja Kobiet (NOK) sympatyzująca z ruchem narodowym. W szczytowym momencie zrzeszała ok. 100 tys. członkiń. Mimo że narodowczynie, czyli kobiety związane z Narodową Demokracją, miały ogromny wkład w równouprawnienie Polek, dziś są zapomniane zarówno przez narodowców, jak i przez działaczki feministyczne. NOK nadal nie doczekała się opracowania naukowego.

W Instytucie Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego J. Paradowskiego powstała wystawa czasowa „Narodowczynie – prawicowe feministki” czynna do 9 lipca 2024 roku. Miałam przyjemność porozmawiać z jej kuratorami – Agnieszką Bejnar-Bejnarowicz i Michałem Gnadkiem-Zielińskim.

A - Agnieszka Bejnar-Bejnarowicz

M - Michał Gniadek-Zieliński

Feminatyw „narodowczynie”, który pojawia się w tytule Państwa wystawy, budzi żywe zainteresowanie. Skąd pomysł na wykorzystanie tego określenia?

A: Słowo „narodowczynie” zostało zaczerpnięte ze „Wskazań narodowczyni”, czyli dekalogu zawierającego najważniejsze hasła, które przyświecały członkiniom Narodowej Organizacji Kobiet (NOK). Ten dekalog opublikowano w 1937 roku w czasopiśmie „Hasło Polki”. Słowo „narodowczynie” niektórych burzy, ale jest słowem tych kobiet, a nie żadną naszą interpretacją czy narzucaniem określonego słownictwa. 

Na wystawie zamieściliście tablicę szkolną z definicją feminizmu: „Feminizm to ruch na rzecz równouprawnienia kobiet – prawnego i społecznego. Nie jest ani lewicowy, ani prawicowy”. Dlaczego ludzie automatycznie uważają feminizm za ruch lewicowy? Przecież to NOK była największą przedwojenną organizacją zrzeszającą kobiety głoszące poglądy emancypacyjne. Dlaczego ten temat jest tak bardzo zaniedbany w debacie publicznej?

M: Dlatego, że większość środowiska prawicowego to mężczyźni i większość tych mężczyzn to mizogini. Z zasady wszystko, co jest ukierunkowane na równouprawnienie kobiet, jest kojarzone jako lewicowe – niesłusznie. Przed II wojną światową ruch emancypacyjny był apolityczny. Kobiety działające na rzecz emancypacji funkcjonowały w różnych środowiskach politycznych. Niekiedy w takich, które w ogóle trudno zidentyfikować pod kątem przynależności politycznej. I te kobiety potrafiły ze sobą współpracować na rzecz poprawy życia codziennego przedstawicielek swojej płci bez względu na swoje poglądy polityczne. Wszystkie ruchy emancypacyjne wykonywane na łamach polskiego parlamentu są inicjowane przez kobiety, ale zawsze są to wszystkie kobiety – zarówno prawicowe, jak i lewicowe posłanki. 

Co narodowczynie rozumiały jako „równouprawnienie”? 

A: Przede wszystkim kwestie wyborcze. To, że prawa kobiet będą mogły być realizowane, jeżeli kobiety będą miały prawa wyborcze. Po uzyskaniu tych praw w 1918 roku narodowczynie kładą duży nacisk na to, żeby budzić świadomość w kobietach, że dzięki prawom wyborczym będzie można zdobyć kolejne prawa. A kolejna ważna sprawa, wspólna dla kobiet wszystkich ugrupowań, to kwestie edukacyjne. Wiara w to, że gruntowne wykształcenie zmieni ich sytuację.  

M: Narodowczynie w swoich tekstach często odnoszą się do rozmaitych teorii formułowanych przez mężczyzn z różnych środowisk (acz głównie z prawicy), którzy dążyli do tego, żeby zamknąć kobiety w domach, ograniczyć ich aktywność społeczno-polityczną i zawodową. Walczą one z takim stawianiem sprawy i pokazują, że pójście kobiety do pracy często nie jest jej wyborem, ale koniecznością ekonomiczną. W związku z tym nie można doprowadzać do sytuacji, żeby zarabiała ona mniej niż mężczyzna. Równy dostęp do edukacji, równy dostęp do wykonywania wszystkich zawodów, równy dostęp do aktywności publicznej, walka o równe płace i inne prawa pracownicze to były główne zadania, jakie przed sobą stawiały i o które walczyły. 

A: Poza tym świeciły przykładem świetnej samoorganizacji. Owszem, kobieta pracuje zawodowo i ma obowiązki domowe, ale przecież mężczyźni, oprócz pracy zawodowej, także mają różne inne zadania. Pokazywały, że jeśli kobieta jest dobrze zorganizowana, to poradzi sobie z tymi dwoma rolami. 

Jednak nie wszystkie kobiety ze środowiska prawicowego podzielały te dążenia emancypacyjne. W ONR działała Maria Rzętkowska, która postulowała ograniczanie działalności kobiet do pracy na rzecz domu i rodziny. 

M: Maria Rzętkowska była członkinią Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego. Według mojej wiedzy nigdy nie była ona członkinią Narodowej Organizacji Kobiet. Rzeczywiście, miała reakcyjne poglądy na pozycję kobiet w społeczeństwie. Napisała broszurę „Kobieta w Obozie Wielkiej Polski”, która stanowiła suplement do serii broszur programowych OWP wydanych w 1927 roku. Nie ma wątpliwości, że w tej broszurze reprezentowała stanowisko bardzo zachowawcze. 

W 1934 roku została kierowniczką Sekcji Kobiecej w Obozie Narodowo-Radykalnym. Po rozwiązaniu ONR-u przez władze sanacyjne trafiła do części ugrupowania związanej z postacią Bolesława Piaseckiego. Tam jej pozycja spadła. Wkrótce przestała być główną organizatorką terenu kobiecego na rzecz Jadwigi Kunstetter, która później wyszła za mąż za Jerzego Rutkowskiego i przyjęła jego nazwisko. Jerzy Rutkowski pełnił funkcję zastępcy wodza Falangi. A Jadwiga Kunstetter była radykalną feministką. Co więcej, ona i jej środowisko Falangi głosiło najbardziej rewolucyjną emancypację w międzywojniu. Jako równą edukację rozumiała ona nie tylko równy dostęp do szkół, ale także wprowadzenie koedukacyjnych klas i koedukacyjnych toalet. Wszystko miało być wspólne i wszystko miało być równe.

A: Wcześniej raczej walczy się z koedukacją. Pomysły rządowe o koedukacji spotykają się ze sprzeciwem. Większość polityków i publicystów twierdzi, że to będzie źle działało. 

Na wystawie prezentujecie artykuł „Skończyć z ghettem kobiet” opublikowany w piśmie „Falanga”. 

M: To jest właśnie artykuł Jadwigi Rutkowskiej z domu Kunstetter. Dla niej gettem kobiet była wszelka aktywność własna kobiet. Według niej nie miała prawa istnieć żadna przestrzeń kobieca.

A: Narodowa Organizacja Kobiet nie miała dla niej racji bytu, bo powodowała, że kobiety działały same, podczas gdy powinny działać wspólnie z mężczyznami. 

M: Na łamach „Falangi” opublikowano także artykuł „Starsze panie muszą odejść”, w którym postuluje się zerwanie z tą starą metodą aktywności publicznej kobiet, ponieważ jest już anachroniczna i nie pozwala na pełne równouprawnienie. 

Roman Dmowski był przeciwnikiem emancypacji kobiet, w tym zdobywania przez kobiety wyższego wykształcenia. Jakie relacje z nim miały narodowczynie, które zapewne znały go osobiście? 

M: Niewątpliwie znały go osobiście i te relacje były niejednoznaczne. Roman Dmowski tak jak większość starych endeków był potwornym mizoginem. Przeciwnikiem emancypacji kobiet był również Zygmunt Balicki, mąż Gabrieli. Nie przeszkadzało mu to być utrzymankiem swojej żony – tylko ona pracowała na całe gospodarstwo domowe. Była także organizatorką sieci konspiracyjnego przerzutu czasopism przez granicę Galicji i Królestwa Polskiego. 

W domu Balickich organizowano tajne zebrania Ligi Narodowej, podczas których pani Gabriela nie miała dostępu do stołu. Zajmowała się podawaniem ciasta. Które, jak pisał Roman Dmowski, było niesmaczne, ponieważ Gabriela Balicka zamiast uczyć się piec ciasta, wolała studiować biologię i interesować się polityką. Taki był stosunek Romana Dmowskiego i jego bliskich współpracowników do endeczek, mimo że one się nim opiekowały. A on ich nigdy nie doceniał. Nigdy. 

Kim dla Romana Dmowskiego była Maria Niklewiczowa?

A: Zajmowała się nim. Maria pochodziła z domu Lutosławskich. Dmowski został w pewnym sensie „adoptowany” przez tę rodzinę. Mieszkał w ich domu w Warszawie, pomieszkiwał też w ich dworku w Drozdowie. 

M: W tym domu, a w zasadzie w pałacu mieszkał sam i nie był w stanie zorganizować sobie życia. W związku z tym siostry Lutosławskie, w tym Maria przyjeżdżały do niego i pomagały mu w różnych pracach.

A: Działalność endeczek w kampaniach wyborczych miała znaczenie i była dużym wkładem w sukcesy wyborcze ruchu narodowego. Za późno zorientowali się, że praca kobiet jest…

M: Moim zdaniem oni nigdy się nie zorientowali. To było po prostu cyniczne wykorzystywanie kobiet, nic więcej. Fakt, że Roman Dmowski nigdy nie pojawił się na zjeździe centralnym Narodowej Organizacji Kobiet, choć wielokrotnie był zapraszany, świadczy o tym, że do końca życia nie zmienił zdania. Na te zjazdy przyjeżdżały różne wybitne osobowości męskiego obozu narodowego z wykładami i odczytami. Jeździli też do Kalisza na prowadzony przez narodowczynie Uniwersytet Ludowy im. Henryka Sienkiewicza. Dmowski ani razu nie wziął w tym udziału. Przez całe życie był do tego nastawiony bardzo negatywnie. Cynicznie wykorzystywał kobiety na różne sposoby. Bycie endeczką to była generalnie trudna sprawa. 

W 2019 roku powstała pierwsza i jak dotąd jedyna w Polsce żeńska korporacja akademicka Plateria Varsoviensis. Czy w międzywojniu kobiety miały swoją korporację akademicką bądź dążyły do tego, żeby ją stworzyć? 

M: Według mojej wiedzy w międzywojniu nie było żadnej żeńskiej korporacji akademickiej. Nie mogło jej być, bo korporanci bardzo strzegli swoich tradycji. W ogóle powoływanie nowych korporacji było raczej niewskazane. Przenoszono stare korporacje, np. z Rygi i Dorpatu. Ściągano je do kraju i implementowano na nowe uniwersytety, chociażby na Uniwersytet Poznański. 

Jednak kiedy żyje się w jednym środowisku, to siłą rzeczy powstają z tego rozmaite związki. Tych związków endeków i endeczek było bez liku. Związków ludzi, którzy poznawali się głównie na studiach, a potem zaczynali dodatkową aktywność – mężczyźni w korporacjach, a kobiety zakładając własne grupy akademickie. Wspomniana wcześniej Maria Rzętkowska kierowała taką tajną grupą narodowczyń młodego pokolenia na Uniwersytecie Warszawskim. Kobiety tworzyły różne organizacje, ale nie były to organizacje oficjalne. Brały też udział w wyborach samorządowych na uczelniach, np. w wyborach do Rady Samopomocy Studentek,  organizowały też własne komitety wyborcze. Samorządy na uniwersytetach były osobne – męskie i żeńskie. Jednak w korporacjach akademickich kobiety oficjalnie nie uczestniczyły. 

Z informacji zamieszczonych na wystawie można wywnioskować, że przedwojenny ONR pod względem gospodarczym miał o wiele więcej wspólnego ze współczesną partią Razem niż z Konfederacją. Zresztą, ostatnio na portalu X oficjalny profil ONR-u zarzucał Krzysztofowi Bosakowi skręt w stronę libertarianizmu. Stąd moje pytanie o to, na jakich polach narodowczynie współpracowały z socjalistkami? Co je łączyło, jakie poglądy wszystkie te panie podzielały?

A: Najbardziej znaną kwestią jest praca nad ustawą o trzeźwości i prohibicji, czyli zakazie sprzedaży alkoholu. Projekt tej ustawy wprowadziła Maria Moczydłowska i został on zapamiętany jako lex Moczydłowska. Paniom udało się pozyskać głosy wszystkich kobiet zasiadających w sejmie oraz głosy wielu mężczyzn. Projekt nie przeszedł jednym głosem w sejmie ustawodawczym. Ale wprowadzono jego złagodzoną wersję. 

Kolejna wspólna rzecz, przy której pracowały, to były zapisy poprawiające sytuację kobiet na rynku pracy. Chociażby powołanie żłobków przyfabrycznych. 

M: Różniło je wszystko poza tym, że były kobietami. Dlatego o tę kobiecość zawsze walczyły tak samo. Ich wspólna krucjata antyalkoholowa nie wzięła się z nienawiści do picia, ale z przekonania, że alkohol jest źródłem przemocy, a przemoc najczęściej dotyka kobiety i dzieci. Uważały, że państwo nie może zarabiać na czymś, co jest źródłem zła, czyli na tej przemocy.

Bez reszty poświęcały się też takiemu zagadnieniu jak prawo majątkowe kobiet.

Socjalistki i narodowczynie próbowały też wprowadzić ustawę karzącą mężczyzn opuszczających swoje rodziny. 

A: To jest projekt Wandy Ładziny, obejmujący też kwestię nazwisk i praw dziedziczenia. Wprowadzenie kar za porzucenie swojej rodziny łączyły z odpowiedzialnością, z tym, że trzeba ponosić odpowiedzialność za swoją rodzinę. 

W jaki konkretnie sposób mieliby zostać karani mężczyźni, którzy opuścili rodzinę? 

M: Wanda Ładzina w swoim artykule pisze o tym, że te kary muszą być współmierne do szkód społecznych, jakie wywołuje opuszczenie rodziny. Wymienia kary pieniężne, a w drastycznych przypadkach postuluje karę pozbawienia wolności. Nie wspomina o żadnym konkretnym okresie, na jaki ci mężczyźni mieliby być zamykani w więzieniach.

Porzucanie rodziny w tamtym okresie było związane z kwestiami ekonomicznymi. Apogeum tego problemu to był przełom lat 20. i 30., czyli środek wielkiego kryzysu. Mężczyźni porzucali rodziny i szukali sobie nowego życia w lepszych warunkach. Czyli były to osoby, które miałyby problem z płaceniem alimentów i jakichś innych kar pieniężnych.

A jaki stosunek do aborcji miały narodowczynie i socjalistki?

A: To bardzo ciekawe zagadnienie, ponieważ kwestię aborcji postrzegały zupełnie inaczej niż współczesne feministki. Wszystkie były przeciwniczkami aborcji; uważały, że to aborcja jest tym złem, które wyrządza się kobietom. Myślę, że nie odnalazłyby się w dzisiejszym świecie, ze współczesnymi hasłami. 

M: Było kilka bardzo radykalnych przedstawicielek lewicy, które były zwolenniczkami aborcji, chociażby Irena Krzywicka. Są takie postaci, ale one były na marginesie nawet własnego ruchu politycznego. Większość socjalistek podzielała wrogość wobec aborcji. Aborcję traktowały jako przykład tego, jak mężczyźni zrzucają odpowiedzialność na kobiety za swoje postępowanie. 

Ostatnio Karina Bosak w swoim głośnym przemówieniu na mównicy sejmowej akcentowała w kontekście aborcji właśnie tę kwestię – zrzucania odpowiedzialności. 

M: Nie znam tego wystąpienia. Natomiast takie argumenty w międzywojniu się pojawiały. W ogóle w tekstach z okresu dwudziestolecia międzywojennego aborcja zawsze występuje w dwóch kontekstach. Pierwszym jest prostytucja, z którą te kobiety walczą. A walczą z nią programowo, walcząc z analfabetyzmem i brakiem edukacji, które pchają młode dziewczyny na ścieżkę prostytucji. Wątek aborcji pojawia się w kontekście walki z prostytucją jako element szerszego problemu.

A drugim kontekstem, w którym aborcja pojawia się w tle, jest przemocowa relacja między mężem i żoną. Relacja, w której mąż wyznacza wszelkie granice i dostosowuje je do siebie, łącznie z porzuceniem w kryzysowym momencie swojej rodziny.

A: Warto też zwrócić uwagę na to, że narodowczynie miały bardzo ciekawy program pomocy, który znamy ze sprawozdania działalności NOK-u w Łodzi. Opiekowały się rodzinami, które dziś nazwalibyśmy dysfunkcyjnymi. Uważały, że trzeba zrobić wszystko, żeby dzieci zostały w rodzinach. Czyli zaopiekować się całą rodziną, a nie zabierać dziecko z tej rodziny. Powoływały specjalne opiekunki domowe, które odwiedzały takie rodziny i się nimi zajmowały. Np. pomagały znaleźć kobietom pracę albo zostawały matkami chrzestnymi ich dzieci, co było ważne w rzeczywistości dwudziestolecia międzywojennego. Za postulatami narodowczyń szła konkretna, namacalna działalność.

Kobiety, których sylwetki są prezentowane na Państwa wystawie, były ziemiankami. Jednocześnie ich działalność była ponadklasowa. Mam tu na myśli chociażby Anielę Zdanowską, która propagowała koła gospodyń wiejskich. 

A: Zadaniem narodowczyń była praca w środowiskach robotniczych, co jest przedłużeniem zjawiska pracy u podstaw z XIX wieku. Prekursorką tego podejścia w środowisku narodowym była Melania Parczewska. Narodowczynie często we własnych domach prowadziły tajne nauczanie i różnego rodzaju kółka kształceniowe. Działalność Anieli Zdanowskiej była związana z tym, o czym powiedzieliśmy wcześniej – z budzeniem świadomości wśród kobiet wiejskich, które z powodu przeludnienia wsi wysyłały córki do miasta, nie wiedząc, na co mogą być narażone te młode dziewczyny i jak bardzo opresyjne może być miasto. 

M: Ja bym zwrócił uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza sprawa: żeby nie iść kluczem tylko tych pań, które najlepiej znamy. Znamy je, bo są najbogatsze, najlepiej wykształcone i najbardziej aktywne publicznie. Ale Narodowa Organizacja Kobiet w szczytowym momencie zrzeszała 100 tys. pań. To nie było 100 tysięcy ziemianek. Większość z nich to były chłopki, robotnice i drobnomieszczanki. Tylko niewielka część tej grupy była pochodzenia ziemiańskiego bądź inteligenckiego. Oczywiście to ziemianki zwykle zasiadały we władzach naczelnych, ale w oddziałach prowincjonalnych niekoniecznie tak było. Kierowniczką równie dobrze mogła być chłopka czy robotnica. Dlatego przestrzegałbym przed takim jednoznacznym podejściem w ujęciu prozopografii tej organizacji. Organizacji, która nigdy nie została opracowana i dopiero czeka na swojego badacza lub badaczkę, która pokaże, skąd te kobiety się rekrutowały i jak działały w obrębie tego środowiska.

Druga rzecz: aktywność ziemianek na rzecz polepszenia bytu chłopek była trendem związanym z pozytywizmem, znacząco wykraczającym poza NOK. Mężowie zakładali kółka rolnicze, a żony zakładały koła gospodyń wiejskich. Jedni i drudzy czuli potrzebę powiększenia dobrobytu kulturowego chłopów, którzy żyli w ich okolicy. Często robili to z odruchu serca, ale nie należy też marginalizować kontekstu mody na filantropię. Pewnym osobom bardzo łatwo było niewielkim kosztem angażować „swoich” chłopów po to, żeby potem popisywać się swą wielkodusznością przed kumplami bądź koleżankami. 

Chciałbym, żeby to wybrzmiało: te wszystkie panie zrobiły wiele rzeczy ważnych i pozytywnych. Ale też nie traktujmy ich wszystkich jako heroin. Tak duże środowisko było zróżnicowane. Tę przestrzeń trzeba dobrze zbadać. 

Cały czas mówimy o punktach wspólnych dla narodowczyń i socjalistek. A co różniło panie z tych środowisk?

M: W numerze endeckiej „Gazety Warszawskiej” z grudnia 1918 roku po raz pierwszy na jej łamach wypowiada się kobieta w sprawie kobiecej. Podpisała się jako Z. Zal., więc ewidentnie jest to Zofia Zaleska – przyszła posłanka, wybitna dziennikarka II RP, podczas II wojny światowej reprezentantka kobiet w parlamencie wojennym na emigracji. Zaleska pisze tam o Związku Równouprawnienia Kobiet, który ze swoją delegacją odwiedza Belweder i prosi marszałka Piłsudskiego o to, żeby dał równe prawa kobietom i żeby w rządzie znalazły się także kobiety. Odbywa się to już po dekrecie wyborczym Piłsudskiego z października 1918 roku, z którego wynika, że wszyscy dorośli obywatele będą mogli głosować bez względu na płeć. Zaleska na łamach endeckiej gazety występuje w obronie marszałka i składa votum separatum. Bo stanowisko endeków brzmi mniej więcej tak: dziewczyny, dajcie sobie spokój, na te sprawy jeszcze przyjdzie czas. Teraz mamy inne, ważniejsze problemy na głowie – walczymy o Lwów, Cieszyn, Śląsk i Pomorze. Czy naprawdę tak palącym problemem jest to, żeby kobiety miały swoje reprezentantki w rządzie? 

Moim zdaniem najważniejszą różnicą między narodowczyniami a socjalistkami jest to, że narodowczynie nad wszelkie prawa kobiet stawiały prawa Boskie i prawa narodowe. Nawet podtytuł wydawanej przez nie gazetki brzmiał „Z Bogiem dla Ojczyzny”. Dopiero młode dziewczyny z Sekcji Młodych NOK zaczęły wydawać pismo, którego podtytuł był ukierunkowany na to, że jest to pismo o kobietach dla kobiet. 

Socjalistki w Boga nie wierzą albo się do tego nie przyznają. Na pewno nie obnoszą się z religijnością. W naród także niespecjalnie wierzą. Na pierwszym miejscu stawiają rewolucję – nie tylko polityczną, ale przede wszystkim społeczną. A jeśli społeczną, to także kobiecą. Dlatego dążą do tego, żeby błyskawicznie przyznać kobietom prawa. 

A: W latach 30. został opublikowany artykuł pt. „Nasza rola w najbliższej przyszłości”, w którym sformułowano ciekawy pogląd, że rok 1918 i przyznanie praw wyborczych kobietom zaskoczyło narodowczynie z ruchu lwowskiego. Zakładały one, że zmiany będą odbywać się bardziej ewolucyjnie. Wobec tego, nagle spadło na nie zadanie odnalezienia się w tej nowej rzeczywistości. Bo z przywilejów wynikają przecież jakieś obowiązki i konsekwencje. Trzeba umieć korzystać z praw i jakoś uporządkować sytuację. 

M: W związku z tym narodowczynie prowadziły ogromną pracę u podstaw w celu uobywatelnienia kobiet. Ich ideałem nie była kobieta, która siedzi w domu, ale kobieta aktywna, kobieta-obywatelka. Dla socjalistek także ideałem była kobieta-obywatelka. Tylko że socjalistkom zależało na tym, aby najpierw wprowadzać zmiany ustawami, a dopiero potem działać. A narodowczynie postępowały odwrotnie: najpierw mobilizowały kobiety po to, żeby one same wywalczyły swoją pozycję. Socjalistki nie miały własnej organizacji. Miały jedynie Sekcję Kobiecą PPS-u. Tymczasem NOK była niezależną organizacją, nigdy nie była częścią żadnej nacjonalistycznej partii politycznej. 

Podsumowując: socjalistki chciały wprowadzać zmiany społeczne odgórnie, poprzez ustawy. A narodowczynie uważały, że zmiany społeczne najpierw powinny dokonać się oddolnie, jako zmiany w mentalności kobiet, a konsekwencją tych zmian społeczno-obyczajowych powinny być zmiany prawne?

M: To jest na pewno trochę bardziej skomplikowane, nie można doprowadzić do tak dużego uproszczenia. W każdym razie narodowczynie widziały większą korelację między tym, co kobietom się należy, a czemu są one w stanie sprostać. Podczas gdy socjalistki stawiały tylko na ten pierwszy aspekt: kobietom się coś należy, więc należy to robić. Narodowczynie powiedziałyby raczej, że owszem, należy im się, ale trzeba się zastanowić, czy zrobienie tego w tym momencie nie popsuje sytuacji państwa, a paradoksalnie przez to także sytuacji kobiet. 

A: Warto też zwrócić uwagę na to, jak bardzo kwestia uświadamiania kobiet jest obecna w statucie NOK. W każdym z jego punktów widać potrzebę organizowania spotkań i odczytów. Sprawa uobywatelnienia i edukacji dorosłych kobiet jest bardzo mocno wpisana w statut całej organizacji. 

Kto jest autorką cytatu „Nie marzyć nam, a działać” na ekspozycji wstępnej?

M: Maria Kleniewska. To cytat z jej wspomnień. Co prawda na pewno by się nie obraziła, gdybyśmy nazwali ją narodowczynią, ale nigdy nie była ona członkinią NOK. Należała do Zjednoczonych Ziemianek. Przyszła na pierwsze zebranie NOK, jeszcze jako organizacji do wyborów 1919 roku, i w jej opinii panie, które pojawiły się na tym spotkaniu, zostały przywiezione w teczce przez Dmowskiego. Sprzeciwiła się temu i opuściła to zebranie. To dość zaskakująca opinia, bo takie osoby jak Józefa Szebeko, Józefa Klawerowa czy Gabriela Balicka, które uczestniczyły w tym zebraniu, na pewno nie chodziły na pasku mężczyzn. Nie zmienia to faktu, że Kleniewska przez całe międzywojnie będzie współpracować z NOK.

Chciałabym porozmawiać jeszcze o podejściu narodowczyń do pracy zawodowej kobiet. Współcześnie w przestrzeniach feministycznych dominuje narracja o wolnym wyborze. Narodowczynie traktowały pracę zawodową jako obowiązek kobiety, konieczność czy wolny wybór?

A: Podejście było różne i zmieniało się na przestrzeni lat. Wielki kryzys pokazał, że kobiety nie mają żadnego wyboru – one po prostu muszą iść do pracy. W tym czasie w czasopiśmie „Hasło Polki” wydawanym w Bielsku pojawił się artykuł pt. „Praca kobiet”, w którym redaktorka wskazywała na problem protestujących mężczyzn obawiających się utraty zatrudnienia  w związku z wejściem na rynek pracy wielu kobiet. Autorka jednak wysunęła argument, że kobiety podejmują pracę w zawodach, w których mężczyźni i tak nie będą pracować – wymieniła m.in. tkactwo, konfekcję, koronczarstwo, a także pracę w biurze. „Ani jeden mężczyzna nie zechciałby być <<maszynistką>>, bo do tego trzeba szybkich i delikatnych rąk” - pisała. 

M: W międzywojniu nie ma żadnych dyskusji, czy kobieta powinna pracować. Wszystko zależało od tego, o jakiej kobiecie mówimy. Niezamężna? Jak najbardziej. Przecież każdy mężczyzna potrzebował w biurze sekretarki, kochanki i przyszłej żony.... Takie mniej więcej było ich nastawienie. Poza tym dobrze by było, żeby przyszła żona była obeznana w świecie, znała kilka języków, miała doświadczenie zawodowe, potrafiła w razie czego w trudnej sytuacji wziąć na siebie odpowiedzialność. Generalnie dobrze by było, gdyby ludzie byli zaradni, dlatego samotne kobiety jak najbardziej powinny pracować. Nawet Kościół, który zwykle jest najbardziej zachowawczy, nie miał nic przeciwko. 

Ten problem dotyczył kobiet zamężnych.

W II połowie lat 20. organizowano protesty przeciwko dyskryminacji mężatek na rynku pracy. Były masowo zwalniane bądź w ogóle nie chciano ich zatrudniać. 

M: Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny: mężatka musi opiekować się dzieckiem, może być karmiąca. Więc wychodzi na przerwę, za co fabrykant nie chce jej zapłacić. Posłankom zarówno lewicy, jak i prawicy udało się wywalczyć przerwę na karmienie.

A: Na Śląsku próbowały też wprowadzić ustawę o żłobkach przyfabrycznych. Kobiety wolały pracę w fabrykach bardziej oddalonych od swojego miejsca zamieszkania, jeśli miały gdzie zostawić dzieci na czas pracy.

M: Jedynym poruszanym zagadnieniem była praca mężatek. Narodowczynie uważały, że dobrze by było, gdyby kobiety nie musiały pracować, ale w zasadzie nie jest to możliwe. Nie tylko w czasach wielkiego kryzysu. Zawsze będą istniały nierówności społeczne, wobec tego tylko niewielka część kobiet zamężnych może pozwolić sobie na to, żeby nie pracować. Z drugiej strony, narodowczynie starają się pokazać, że praca na rzecz gospodarstwa domowego i opieka nad dziećmi nie jest mniej wartościowa niż praca zawodowa. Jest to praca równie ważna dla społeczeństwa, na rzecz jego rozwoju i bezpieczeństwa. Wobec tego powinna być tak samo wartościowana.

Czy narodowczynie robiły cokolwiek w kierunku tego, żeby mężczyźni zajmowali się obowiązkami domowymi i opieką nad dziećmi w równym stopniu co kobiety? A może było jeszcze za wcześnie na takie rewolucje?

M: Nie spotkałem się z czymś takim. Być może nie wchodziły w takie szczegóły, być może to nie były jeszcze te czasy. Zwróćmy uwagę na jedną rzecz: „nie te czasy” to jest miecz obosieczny. Z jednej strony kobiety mogły nie dojrzeć, żeby pójść aż tak daleko w swoich postulatach emancypacyjnych. Z drugiej strony mężczyzna dzisiaj w porównaniu z mężczyzną sprzed stu lat to też są dwa różne światy. Wtedy ten mężczyzna miał kilka razy więcej obowiązków niż teraz, kiedy żyje w bloku, ma ciepłą wodę w kranie i centralne ogrzewanie. Sto lat temu podział obowiązków domowych, szczególnie na wsi był bardziej wyważony. Po pracy mężczyzna nie wracał do domu, gdzie czekał na niego obiad, a potem odpoczynek. Chłopi często pracowali dorywczo w fabrykach, a potem po powrocie do domu zajmowali się gospodarstwem. Być może ten postulat nie był wysuwany, bo sytuacja była inna. 

Niektóre narodowczynie, takie jak Zofia Sokolnicka czy Irena Puzynianka nie założyły rodziny. Czy były z tego powodu protekcjonalnie traktowane, wyśmiewane?

M: Nie ma żadnych materiałów świadczących o takiej dyskryminacji, ale wyobrażam sobie sytuację, w której koledzy partyjni natrząsali się z nich z tego powodu. Tak jak wspomniałem, aktywizacja publiczna kobiet niezamężnych nie budziła protestów. Te kobiety były usprawiedliwione, że muszą same na siebie zarabiać i jakoś funkcjonować w świecie. To mężatki starano się trzymać w domach. Co wcale nie oznaczało, że kobiety, które nie założyły rodziny, nie spotykały się z niesmacznymi żartami, że są niby takie zaradne, ale nie na tyle, żeby znaleźć sobie męża.

Na wystawie pojawiają się także hasła odnoszące się do Żydów. Na równi z komunistami i masonerią są oni traktowani jako obcy, wrogi żywioł, któremu należy się przeciwstawiać. Czy stosunek narodowczyń do Żydów był zgodny z linią programową endecji, a może miały coś nowego do dodania w tym temacie ze swojej kobiecej perspektywy?

A: Stosunek narodowczyń do Żydów wiąże się z kilkoma kwestiami, przede wszystkim ze sprawami ekonomicznymi. Na wystawie można usłyszeć wspomnienia Marii Mireckiej-Loryś, która mówi o bojkocie sklepów żydowskich. Mirecka-Loryś, będąc studentką na Uniwersytecie we Lwowie, należała do Związku Akademickiego Młodzieży Wszechpolskiej. W ramach działalności organizacji, wraz z koleżanką podjęła się pikietować żydowską kwiaciarnię we Lwowie. Tego typu działalność związana była z ekonomiczną przewagą czy dominacją sklepów żydowskich. Mirecka wspomina, jak w nieudolny sposób próbowała zachęcić do kupowania kwiatów w kwiaciarni prowadzonej przez Polkę. W „Falandze” również możemy przeczytać o bojkocie, tym razem kin żydowskich. Jest to wątek zgodny z linią programową endecji. 

Natomiast podczas okupacji Zofia Kossak pisze „Protest”, w którym pokazuje zupełnie inną rzeczywistość. Kossak mówi o tym, że w obliczu bestialskiej polityki niemieckiej wobec Żydów nie wolno być biernym. „Świat patrzy na tę zbrodnię, straszliwszą niż wszystko, co widziały dzieje i – milczy. Rzeź milionów bezbronnych ludzi dokonywa się wśród powszechnego, złowrogiego milczenia”. Zofia Kossak zauważa, że uczucia względem Żydów nie ulegają zmianie, nadal traktuje ich jako politycznych, gospodarczych i ideowych wrogów Polski. Ale to nie zwalnia katolików od potępiania niemieckich zbrodni oraz od działania. „Nie chcemy być Piłatami” – możemy przeczytać w tekście. 

We współczesnych narracjach feministycznych często pojawia się postulat siostrzeństwa. Aktywistki feministyczne głoszą, że „kobiety powinny się wspierać, zamiast ze sobą walczyć”. Tymczasem na wystawie można przeczytać o licznych sporach i kłótniach między kobietami w obrębie ruchu narodowego.

A: Oczywiście, powstawały różne rozłamy, tak jak w każdym środowisku. Szczególnie, gdy pojawiały się młode, radykalne działaczki jak wspomniana wcześniej Jadwiga Kunstetter sprzeciwiająca się „gettom kobiet”. 

Poza tym po przewrocie majowym pojawił się pomysł, aby NOK weszła w męskie struktury endecji. W tym przypadku także doszło do rozbieżności zdań. Irena Puzynianka była przeciwniczką. Uważała, że NOK powinna pozostać organizacją kobiecą i apolityczną, tj. niezależną od żadnej partii, mimo że usytuowaną po konkretnej stronie ideologicznej. Z kolei inne panie mówiły: „znajdujemy się w trudnej sytuacji, narodowcom odbierane są kolejne przestrzenie, wobec tego musimy szukać męskiego wsparcia”. 

Najbardziej intrygującą dla mnie osobą, która pojawia się na wystawie, jest Irena Iłłakowiczowa. Ciekawa postać; poliglotka, która znała biegle m.in. język fiński i perski. Podczas mojej pierwszej wizyty na wystawie opowiadała Pani o jej ucieczce na motocyklu od perskiego księcia. 

A: Irena Iłłakowiczowa urodziła się w Berlinie w polskiej rodzinie. Między innymi stąd wynika jej znajomość kilku języków, ale także działalność konspiracyjna podczas II wojny światowej na odcinku niemieckim. W trakcie studiów zagranicznych we Francji poznała perskiego księcia. Wyszła za niego za mąż i wyjechała do Persji. Dostała nawet przywilej jadania posiłków z mężczyznami. Po jej późniejszym życiu widać, że była kobietą bardzo aktywną, wobec tego życie w baśniowej przestrzeni po prostu ją znudziło. Po dwóch latach opuściła męża i wyjechała z pałacu na motocyklu. Dojechała do Teheranu do najbliższej polskiej placówki i za jej pośrednictwem wróciła do Polski. 

Zdjęcie przedstawiające Irenę Iłłakowiczową, które prezentujemy na wystawie, to jest tzw. „scena z motorem”. Fotografia nawiązuje do wspomnianej anegdoty z jej życia i została wykonana podczas Tygodnia Kobiety, który odbył się w bardzo modnej kawiarni Sztuka i Moda w Warszawie. Iłłakowiczowa występuje też w drugiej scenie, jako alpinistka, bo wspinała się po górach. Podczas jednej z wędrówek jej współtowarzysz spadł w głąb szczeliny. Zjechała po niego i podjęła się wydobycia ciała, za co dostała nawet szwajcarską złotą odznakę alpinistyczną.

Bardzo fotogeniczna postać, po prostu piękna kobieta. Ale też niezwykle odważna. Później w trakcie okupacji działała jako agentka. Trafiła na Pawiak, następnie została przewieziona na Majdanek. Jej biografia nadaje się na film szpiegowski albo komiks. 

Irena Iłłakowiczowa

6 czerwca w Instytucie odbędzie się pokaz filmu „Janina Omańkowska. Bezczelna i politykująca”. Kim była owa bezczelna i politykująca kobieta?

A: Była działaczką w Wielkopolsce, a następnie na Śląsku, gdzie pracowała na rzecz przyłączenia Śląska do Polski. Sama mieszkała w Bytomiu, jej mieszkanie znalazło się poza granicami. Dom został splądrowany, musiała stamtąd uciekać. Janina Omańkowska otworzyła pierwsze posiedzenie sejmu śląskiego jako marszałkini seniorka, miała wtedy 63 lata. Znamy jej mowę inauguracyjną. Omańkowska mówiła wtedy o Ojczyźnie „ciaśniejszej”, czyli Śląsku i szerszej, czyli Polsce. Swoje przemówienie zakończyła okrzykiem: „Niech żyje lud górnośląski, niech żyje Najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska!”. 

Politykujące narodowczynie określały się jako posełki czy posłanki?

A: Na początku nazywały się „posełkami”, potem ten termin ewoluował do znanej dziś formy „posłanka”.

Z jakim odzewem spotyka się wystawa o prawicowych feministkach?

A: Niestety, nie mamy dużo osób zwiedzających. Pojawiają się głosy krytyczne, że używamy feminatywów. Oczekuje się od nas, że nie powinniśmy ich używać, podczas gdy te kobiety same ich używały, nie jest to żadna nadinterpretacja z naszej strony. Idziemy trochę w poprzek. Tak naprawdę dopiero zaczynamy – wystawa trwa do 9 lipca. 

Kto na nią przychodzi?

A: Na pewno ludzie, którzy bardzo chcą tutaj dotrzeć i spojrzeć na historię mało znaną.

„Narodowczynie – prawicowe feministki”, czyli pierwszą w Polsce wystawę o prawicowych feministkach można zwiedzić w Instytucie Dziedzictwa Myśli Narodowej (Warszawa, ul. Powsińska 64A) do 9 lipca 2024 roku. Wstęp wolny!

Więcej informacji o wystawie:

Paryżewo

Czytaj oraz wspieraj dziennikarstwo i publicystykę na wysokim poziomie.
Zobacz, kto mnie rekomenduje:
Więcej
paryzewo.pl 2023 - wszystkie prawa zastrzeżone