Pod koniec lipca pojechałam do Poznania, żeby spotkać się z osobą, którą ktoś kiedyś polecił mi na Instagramie, pisząc: „podobno chciałaś zrobić wywiad z prawdziwym rodzimowiercą, który ma dużą wiedzę. Może Dziwowidz?” Przejechałam zatem pół Polski, by porozmawiać z tajemniczą osobą z internetu, kryjącą się za tym nickiem, o której wcześniej nic nie wiedziałam.
Owocem tego spotkania jest najdłuższy tekst w historii Paryżewa. Zapraszam więc w fascynującą podróż do świata rodzimowierców, mitologii słowiańskiej, magii ludowej i czarostwa!
W internecie posługujesz się nickiem Dziwowidz i wolałeś w tej publikacji zachować anonimowość. Co moim czytelnikom może powiedzieć o Tobie ten pseudonim?
Jeśli spojrzymy do słownika języka staropolskiego, to „dziwowidz” jest słowem, które oznacza gapia na ulicy; kogoś, kto obserwuje jakieś wydarzenie. Natomiast ja patrzę na nie bardziej z perspektywy etymologicznej. „Dziwowidz” to zlepka dwóch słów: „dziw” i „widz”. Dziwowidz, czyli osoba, która widzi jakieś dziwy. Dziwy, czyli rzeczy dziwne, niecodzienne. Utożsamiam się z tą nazwą, ponieważ doznaję różnych nadprzyrodzonych działań oraz praktykuję niecodzienne rzeczy. Codziennie widzę swoimi oczami dziwy. W taki sposób odbieram to słowo.
Przyjechałeś na naszą rozmowę prosto z pracy. Czym zajmuje się na co dzień rodzimowierca?
Dzisiaj rzuciłem tę pracę [śmiech]. Klasyczna praca z klientem. Byłem dokładnie tym człowiekiem, którego każdy nienawidzi. Tym, który podchodzi do ciebie na ulicy i zagaduje, próbując nawiązać rozmowę. Od dziś nie zajmuję się niczym innym, oprócz udzielania korepetycji z rosyjskiego i angielskiego oraz prowadzenia Instagrama.
Studiowałem filologię rosyjską i niedawno obroniłem pracę licencjacką. Mam ambitny plan: chcę teraz zacząć trzy nowe licencjaty i dwie magisterki. Na studiach licencjackich: filologię klasyczną, bałkanistykę i etnologię. Na magisterce chcę prawdopodobnie kontynuować filologię rosyjską i zacząć geoslawistykę.
Czyli stąd w Twoich wpisach tak wiele rosyjskojęzycznych źródeł. A skąd zainteresowanie literaturą rosyjską?
Moja rodzina ma korzenie wschodniosłowiańskie, prawdopodobnie rosyjskie. Zainteresowała mnie historia moich przodków, dlatego wylądowałem na filologii rosyjskiej.
Którą studiujesz w Poznaniu. Ale urodziłeś się na Pomorzu, w Słupsku. Poza zainteresowaniem kulturą i mitologią słowiańską, jesteś też rodzimowiercą. Jak wyglądały Twoje początki?
Tak, jestem rodzimowiercą, ale nie należę do żadnego zgrupowania. W liceum byłem na kierunku humanistycznym, więc rozszerzałem historię. Uwielbiałem starożytność i wczesne średniowiecze. W tym czasie bardzo mocno zainteresowałem się historią Słowian i samodzielnie zgłębiałem ją. W tym okresie zaadaptowałem także wierzenia i kult charakterystyczny dla tamtych czasów. Od kilku lat praktykuję rodzimą wiarę, starając się realizować to, co najprawdopodobniej praktykowali moi przodkowie.
Ale obecni członkowie Twojej rodziny nie są rodzimowiercami.
Nie, moi członkowie rodziny są… Wiesz, jak to jest.
Tak zwani letni katolicy? Wierzący, niepraktykujący?
Tak, dokładnie. Obchodzą tylko najważniejsze święta.
Jak reagują na Twoją zmianę religii?
Raczej nie mają z tym problemu. W zasadzie chyba nawet nie do końca wiedzą, czym jest rodzimowierstwo. Wiedzą, że interesuję się Słowianami i ich kulturą, ale nie do końca zdają sobie sprawę, jak to wszystko działa.
Czyli chociażby wigilię spędzasz z nimi tradycyjnie, a oprócz tego…
Robię swoje.
I jak wygląda Twoja praktyka religijna w okresie bożonarodzeniowym?
Jest bardzo podobna do tego, co robi się w wigilię. Także mamy stół zastawiony jedzeniem, dwanaście potraw symbolizujących dwanaście miesięcy. Również śpiewamy coś w rodzaju kolęd, ale oczywiście nie o Jezusku. Najczęściej są to pieśni o narodzinach nowego Słońca lub jakieś inne liturgiczne pieśni. Często zamiast choinki stoi w kącie diduch, czyli pierwszy skoszony podczas żniw snop pszenicy i owsa, czasami także żyta. Kiedyś uosabiał on przodka, który siedział w kącie i wszystkiego pilnował. Dajemy też sobie prezenty. Współcześnie to są normalne podarunki, takie jak pod choinkę. W przeszłości były to raczej skromne upominki, na przykład owoce.
Mówisz „my”, a wcześniej wspominałeś, że nie należysz do żadnego zgrupowania.
Mam na myśli innych rodzimowierców. Głównie utrzymuję kontakt z nimi przez internet, przede wszystkim na kanale Discord. Jednak są to osoby z całej Polski, więc do tej pory nie mieliśmy okazji się spotkać ani zorganizować żadnego zjazdu. W rezultacie święta zazwyczaj spędzam sam
Wróćmy jeszcze na chwilę do Twojego rodzinnego Pomorza. Jakie bóstwa są charakterystyczne dla Morza Bałtyckiego bądź są związane tym regionem?
Przede wszystkim bogini Jurata, która pochodzi raczej z mitologii Bałtów. Jednak mocno zakorzeniła się także na Pomorzu. W miejscowości nadmorskiej, o nazwie właśnie Jurata, znajduje się pomnik tej bogini.
Jurata jest uważana za boginię morza i pełni rolę jego królowej. Opowieść głosi, że miała swój bursztynowy pałac głęboko na dnie oceanu, lecz został zniszczony przez Perkuna, który nie zgodził się na jej miłość do człowieka, rybaka. W ramach kary została przykuta do skały, a jej pałac zburzono. Współcześnie mówi się, że bursztyny wciąż wyrzucane na brzeg to łzy Juraty oraz pozostałości jej pałacu.
Oprócz tego na Pomorzu występują tak zwane mòrzëce, po polsku morzanice. Stanowią one odpowiednik rusałek, które zamieszkują morze. Istnieją również redunice, których nazwa wywodzi się od jeziora, w którym można je spotkać, a więc jeziora Raduńskiego. Ten typ rusałek pojawia się często w kaszubskich baśniach i legendach. W demonologii regionu można również wymienić postaci takie jak: bòrówc (pol. borowy, leszy), lelek, latawc, smãtk, strzëga i wiele, wiele innych
W jaki sposób oddawano cześć Juracie?
Niestety, nie zachowały się żadne starsze źródła informacji na ten temat. Najwcześniejsze wzmianki pochodzą dopiero z okresu romantyzmu. W poezji romantycznej często odwoływano się do postaci Juraty. Współcześni rodzimowiercy pomorscy oddają jej hołd lub kierują swoje modlitwy do Boga Morza. Przeprowadzają obrzędy na plaży, śpiewając hymny, pieśni pochwalne i składając ofiary morzu.
Interesujesz się mitologią słowiańską, ale orientujesz się także w mitologii Bałtów…
Zainteresowałem się wierzeniami Bałtów stosunkowo niedawno. Zacząłem je zgłębiać, ponieważ zauważyłem wiele powiązań pomiędzy ich mitologią a naszą własną, np. pojawianie się trzech Bogiń losu przy narodzinach dziecka.
A skąd czerpiesz wiedzę na temat mitologii słowiańskiej? Jakie publikacje poleciłbyś osobom, które chciałyby zacząć zgłębiać ten temat?
Na sam początek polecam książkę „Trzy Zorze Dziewicze" autorstwa Stanisława Czernika. Ta książka jest stosunkowo krótka, zawiera około 250 stron, ale stanowi kompendium wiedzy na temat tego, w jaki sposób dawniej postrzegano żywioły i zjawiska atmosferyczne. Obejmuje tematy takie jak: powitanie Słońca, wiara w uzdrawiającą moc Księżyca, przekonanie o sile gwiazd, hołd oddawany poprzez ogień, co symbolizowało zapalanie świec oraz symbolika poszczególnych zwierząt. Takie podstawowe znaczenie tych wierzeń w życiu codziennym. Jeśli natomiast ktoś jest szczególnie zainteresowany mitologią pomorską, polecam „Bogowie i duchy naszych przodków" autorstwa Aleksandra Labudy. To kaszubsko-polska książka, która skupia się na tej tematyce.
Jeśli chodzi o bardziej współczesne publikacje, mogę polecić „Trzy Zorze" napisane przez Milenę Alicję Stalę. To obszerna książka, skupiająca się głównie na bóstwach żeńskich, choć pojawiają się w niej również niektóre bóstwa męskie. Książka ta oferuje bardzo wiele szczegółów, a jej język jest stosunkowo przystępny. Jeśli chodzi o klasyk, to zawsze można sięgnąć po „Mitologię Słowian" Aleksandra Gieysztora. To jedna z bardziej rozpowszechnionych książek, często polecana na Instagramie, ale nie jest to najlepsza opcja na początek. Ta książka jest dość zaawansowana, ma charakter naukowy i może być trudna w odbiorze ze względu na specjalistyczną terminologię
Autorzy tych książek są historykami, archeologami, rodzimowiercami?
Głównie historycy, którzy raczej nie są rodzimowiercami. Jeśli chodzi o rodzimowierców, polecam Rafała Merskiego. Zresztą, to chyba jeden z niewielu rodzimowierców, który wydaje książki. Stworzył m.in. modlitewnik słowiański, którego można używać w codziennej praktyce. To jego autorskie modlitwy, ale bazował na źródłach. Wydał też kilka innych książek, które opierają się zarówno na kulcie domowym, jak i kulcie w gromadzie. Na pewno warto zapoznać się z jego twórczością.
A co sądzisz o publikacjach Tomasza Kosińskiego? Czytałeś „Życie erotyczne Słowian”?
Miałem nieprzyjemność zobaczyć fragmenty tej książki [śmiech]. Intryguje mnie fantazja tego autora. To, co on tam wypisuje, to jakieś dzikie, chore fantazje. Zwłaszcza w tej książce o erotyce Słowian, fragment o niańkach, które robiły różne rzeczy ze swoimi podopiecznymi. Mam ten tekst przed oczami, coś obrzydliwego. Jestem w szoku, że ktoś wydaje książki tego autora. Wydawało mi się, że kiedyś Bellona wydawała niezłe publikacje.
Nadal zdarza mi się kupować i czytać ich serie bitewne. Nie wiem, na jakiej zasadzie decydują się na wydawanie tych książek o Słowianach, i na jakiej zasadzie miałoby to się im opłacać.
Jestem w kilku grupach turbolechickich na Facebooku. Autor jest jednym z głównych przedstawicieli turbolechityzmu w Polsce. Ci ludzie żyją w jakimś zupełnie innym wymiarze. Opierają się na Bóg wie czym. Widziałem tam niedawno obrazek przedstawiający korowód lechickich królów i książąt, począwszy od Lecha, Kraka, a był tam też jakiś Żur…
Żur?
Tak, był tam król Żur. Podejrzewam, że to od niego wziął się żurek [śmiech]. Nie wiem, skąd oni to biorą. I skąd pan Tomasz Kosiński to bierze.
Czyli podważasz ideę Wielkiej Lechii.
Niestety. Chciałoby się wierzyć w coś takiego, ale to zbyt bajeczna wizja. Zwłaszcza że według tej wizji wszystko co dobre stworzyli Polacy, a wszystko co złe zabrali nam Niemcy i Rzym. A najlepiej Żym, napisany przez „ż" - jako Żym po przyjęciu chrześcijaństwa. Bo to chrześcijanie i Żydzi stoją za zniszczeniem wielkiej historii Słowian.
Mocno nacjonalistyczna wizja.
To prawda. Turbolechici są bardzo często nacjonalistami.
A ci, nazwijmy ich roboczo, prawdziwi rodzimowiercy, których do tej pory miałeś okazję poznać? Czy jesteś w stanie ich w jakiś sposób zaklasyfikować pod kątem światopoglądu?
Raczej nie, nie da się ich zaszufladkować. To bardzo różne osoby, z różnymi historiami i zainteresowaniami. W sumie jedyną wspólną cechą jest nasza religia. Podobnie jak w przypadku chrześcijan, wśród nas są zarówno osoby bardziej konserwatywne, jak i bardziej postępowe. To nie jest możliwe, aby wszyscy wyznawcy danej religii pasowali do jednego stereotypowego opisu. W społeczności rodzimowierców jest wiele różnic, ale jednocześnie potrafimy rozmawiać i współdziałać ze sobą, co jest piękną cechą tej wspólnoty.
Konserwatywny Polak rodzimowierca - ciekawe połączenie. W naszym kraju konserwatyzm jednak mocno kojarzy się z katolicyzmem.
Dokładnie, masz rację. Konserwatyzm w Polsce jest często utożsamiany z katolickim czy chrześcijańskim światopoglądem, jednak to nie do końca odzwierciedla pełny zakres tego pojęcia. Konserwatyzm to rzeczywiście postawa oparta na przywiązaniu do tradycji, kultury oraz wartości, które są postrzegane jako fundamenty społeczeństwa. To także skupienie na stabilności i zachowaniu istniejących struktur. Oczywiście, jak w każdej filozofii czy ruchu, istnieje wiele odcieni konserwatyzmu, a różne osoby mogą interpretować te wartości w różny sposób. Warto podkreślić, że konserwatyzm nie jest jednoznacznie związany z żadną konkretną religią czy wyznaniem.
Nie miałam okazji poznać wcześniej żadnego rodzimowiercy, ale moje wyobrażenie na ich temat było takie, że są to ludzie oczytani i raczej inteligentni. Nie sądzę, że wśród współczesnych rodzimowierców jest wielu tych, którzy przyjęli tę wiarę od rodziców czy dziadków. Zatem żeby tę wiarę wybrać, trzeba czytać i mieć mniej sztampowe zainteresowania.
Tak, poniekąd tak jest.
15 sierpnia przypada moje ulubione święto, czyli Matki Boskiej Zielnej. Poświęciłeś mu ciekawy wpis na Instagramie.
Tak, pisałem o tym. Tak naprawdę nie jest to święto w żaden sposób związane z Matką Boską. Bo co ma wspólnego Matka Boska ze zbieraniem ziółek w sierpniu? Do dziś jest to dla mnie zagadka, jakim cudem w trakcie chrystianizacji to połączono.
Historia tego święta jest dość niejednoznaczna. Niektórzy uważają, że jest to po prostu wcześniejszy termin dożynek, które próbowano schrystianizować. Współcześni rodzimowiercy wiążą je z boginią Mokosz, czyli boginią ziemi i płodności. Czasem to święto łączy się też z Marzanną, czyli boginią przemijania i urodzaju. Natomiast co do Matki Boskiej: według legendy w Dzień Matki Boskiej Zielnej, Matka Boska idzie z Dzieciątkiem za rączkę po łąkach i polach, święcąc wszystkie kwiaty i zioła. Dlatego wszystkie rośliny zebrane tego dnia mają wzmocnione działanie lecznicze i magiczne. W obrządku chrześcijańskim te zioła są czasem zanoszone do kościoła, żeby je poświęcić. Aczkolwiek przyjmuje się, że one i tak tego dnia są już święte.
W moim rodzinnym domu poświęcony w kościele bukiet wiesza się na gwoździu przy drzwiach wejściowych. Zioła suszą się na nim przez cały rok, do następnego święta.
Dokładnie tak się robi. Suszy się je po to, żeby móc używać ich przez cały rok. Te, które nie zostaną zużyte, zazwyczaj się spala.
Pozostając w tematyce zielarstwa, pisałeś także o liliach wodnych i ich magicznym działaniu w sprawach miłosnych.
Magia miłosna to jeden z moich ulubionych tematów. Jest mnóstwo ziół, które mają spowodować, że ktoś się w nas zakocha. Lilia wodna jest mocno kojarzona z rusałkami. W niektórych regionach wierzy się, że rusałka za dnia przemienia się w lilię wodną. Dlatego lilii wodnej nie należy zbierać poprzez ścinanie jej ostrym narzędziem. Bo jeśli zetnie się ją nożem, rusałka pod postacią tej lilii zacznie krwawić. Wówczas przyniesie nam nieszczęście i zgubę. Najlepiej zrywać ją ręcznie, robić to szybko i sprawnie, żeby nic złego jej się nie stało.
Ziół miłosnych można używać na wiele sposobów. Do najbardziej popularnych należy lubczyk, który już w samej nazwie zawiera słowo „lubić”. Rozmaryn również jest mocno związany z magią miłosną. Nie bez powodu w wielu pieśniach ludowych, a nawet wojskowych rozmaryn pojawia się jako uosobienie miłości.
W kontekście magii miłosnej spotkałam się także z barwinkiem.
Tak naprawdę większość ziół stosowano w sprawach miłosnych, bo miłość była kiedyś niezwykle ceniona. Zwłaszcza przez kobiety. Zależało im na tym, żeby posiąść obiekt westchnień i zostać szybko wydaną za mąż. Perspektywa bycia starą panną budziła przerażenie, bo takimi kobietami nie miał kto się zająć. Dlatego istnieje tak wiele zaklęć i czarów na miłość. Zioła dodawano do potraw, okadzano się nimi. Spotkałem się z robieniem z nich proszków i posypywaniem głowy ukochanego, ewentualnie rzucaniem ich w stronę, w którą znajduje się obiekt westchnień. Zmielone zioła miłosne rozsypywało się także na progu domu wybranka albo na drodze, po której chodził na co dzień. Przechodząc po nich, miał od razu się zakochać.
Istnieją też woreczki, tzw. nawęzy, które nosi się przy sobie. Składa się do nich małe ofiary, np. zioła pokrapia się alkoholem i omadla. Noszone przy sobie mają przyciągać miłość, bez wskazywania na konkretną osobę.
Jak radzisz sobie z rozwijaniem tego zainteresowania, mieszkając w Poznaniu?
Niestety, w mieście trudno jest zbierać zioła, dlatego obecnie kupuję je w sklepie zielarskim. Jednak mój dom rodzinny znajduje się na skraju miasta, więc kiedy tam jeżdżę, mogę je zbierać.
W październiku byłam na targach ezoterycznych, gdzie kupiłam białą szałwię. Czy ona jest powiązana z mitologią słowiańską?
Ta roślina pochodzi z Ameryki i została sprowadzona do Europy. Słowianom była obca i nie była przez nich używana. Obecnie nie zaleca się stosowania białej szałwii. Z tego co się orientuję, jest to gatunek zagrożony w Ameryce i jest wykorzystywany w zamkniętych praktykach Indian.
Czyli zawłaszczenie kulturowe.
Trochę tak. Z drugiej strony, sprowadzane zioła nie są niczym nowym na słowiańskim podwórku. Szałwia raczej nie była używana, natomiast w słowiańskich zabiegach magicznych występują zioła, które zostały sprowadzone z Ameryki w okresie Kolumba, chociażby słonecznik. Aloes także czasem pojawia się w tych praktykach.
To zawłaszczenie kulturowe nie jest niczym nowym. Aczkolwiek współcześnie w mainstreamie nie zaleca się używania białej szałwii. Szałwia bardzo mocno oczyszcza. Z tego co zauważyłem, ludzie używają jej praktycznie na wszystko. Jest oczyszczeniem przestrzeni ze wszystkiego — zarówno z dobrych, jak i ze złych duchów.
Kupiłam ją, bo ładnie pachnie. Wtedy nawet nie wiedziałam, co to jest. 30 zł za taką przyjemność.
30 zł? Mocno podrożało.
Za nami noc świętojańska. W jaki sposób ją świętowałeś?
Szczerze mówiąc, w tym roku nie miałem okazji świętować. To był dla mnie okres sesji egzaminacyjnej, dużo nauki, na szczęście wszystko zdałem. Ogólnie noc świętojańską, Noc Kupały, Kupalnockę, Sobótkę zazwyczaj świętuję sam w domu. Z tej okazji robię kąpiel z ziół związanych z Nocą Kupały. Oczyszczającą i odnawiającą. Są to różnego rodzaju zioła solarne, które akurat mam pod ręką.
Zioła słoneczne, solarne, bo istnieje coś takiego jak korespondencja planetarna. Każde zioło ma jakąś korespondencję dopasowaną do planety. W starych zielnikach można spotkać się z zapiskami, kiedy najlepiej zbierać daną roślinę, żeby miała wzmocnione właściwości. Do planet zaliczamy również Słońce i Księżyc. Obecnie nie są uznawane za planety, ale kiedyś były. Poza Słońcem i Księżycem jest też Merkury, Mars, Wenus, Jowisz i Saturn. Każdej z tych planet odpowiada dany dzień tygodnia i dana roślina.
W języku angielskim można odnaleźć ślady tego, że każdy dzień tygodnia był przyporządkowany danej planecie. Na przykład poniedziałek był dniem Księżyca (moon day), wtorek przypadał na Marsa, środa była związana z Merkurym, czwartek z Jowiszem, piątek z Wenus, sobota z Saturnem, a niedziela była dniem Słońca. Nie ma jednak historycznych źródeł potwierdzających, że Słowianie stosowali taką samą rozpiskę dni. Istnieją jednak przypuszczenia, że piątek był poświęcony Mokoszy i był związany z Wenus, co odnosi się do miłości, kobiecości i wegetacji. Z kolei czwartek mógł być poświęcony Perunowi, związanemu z Jowiszem i aspektami władzy, panowania.
Nikt nie potwierdził wprost, że Słowianie używali korespondencji planetarnych, więc te kąpiele wynikają z mojej własnej praktyki. W związku z tym, w tym kontekście, nie będę wypowiadać się za większość rodzimowierców.
Słowianie wierzyli w coś na kształt znaków zodiaków?
Trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy starożytni Słowianie wierzyli w coś podobnego do zodiakarstwa. Niedawno na Litwie za ścianą kościoła odkryto starożytne artefakty, w tym wazę z 12 różnymi obrazkami. Archeolodzy zauważyli, że obrazki opowiadają pewną historię. Te znaki nazywane są litewskimi znakami zodiaku i ich rozszyfrowanie jest w toku. Istnieje możliwość, że coś podobnego istniało w wierzeniach Słowian, jednak grecki zodiak mógł to po prostu przyćmić.
Należy pamiętać, że ludzie mieszkający na tych terenach mieli kontakty z Grekami dzięki szlakowi bursztynowemu. Być może ktoś kiedyś przeniósł coś na nasz grunt. W każdym razie te współczesne słowiańskie znaki zodiaku, które przypisują bóstwa do znaków zodiaku, są moim zdaniem absurdalne. Nie mają one absolutnie żadnego oparcia.
Wracając do sobótki: co jeszcze robisz w to święto, poza kąpielą?
Składam ofiary przodkom i bóstwom związanym z Nocą Kupały. Ja najczęściej składam Dziewannie i Jaryle, ale wiem, że niektórzy składają Mokoszy i Marzannie. To jest płynne, ponieważ brakuje zachowanych zapisów na temat konkretnych Bóstw czczonych w tym dniu.
Co to za ofiary?
Nikogo nie zabijam. To głównie jedzenie, napoje i kadzidło. Przygotowuję duży, odświętny chleb, czasami napełniony ziołami i różnymi ziarnami, np. makiem i słonecznikiem. Starannie piekę go sam, uważam, że wtedy ma większą moc i jest chętniej przyjęty przez Bóstwa. Co do napojów, to najczęściej używam miodu pitnego i piwa z chmielu. Wybieram te lepszej jakości, aby przynieść godne ofiary.
Za Harnasia się pogniewają.
Nie, za takimi piwami się nie rozglądam. Dla siebie może tak, ale Bóstwom nie dałbym takiego napitku.
Te ofiary także składasz w domu czy gdzieś na zewnątrz?
Najczęściej przy domowym ołtarzu. Mam dwa ołtarze. W rodzinnym domu mniejszy, w obecnym mieszkaniu spory. Na Wschodzie w domach starszych ludzi w rogu pokoju stoją ołtarzyki, na których są obrazki świętych. Nie leżą one na gołych deskach stołu; pod nimi znajduje się kawałek materiału. Jest to oznaka szacunku. Mówi się, że taki ołtarz powinien znajdować się w południowo-wschodnim kącie pokoju.
U mnie wygląda to podobnie. Również mam ładny, odświętny obrusik, który staram się często prać i wymieniać. Na ołtarzu stoją rzeźby — wizerunki Bóstw. Są też zdjęcia przodków, w formie drzewka. Są potrzebne podczas oddawania kultu przodkom. Do tego wszystkie naczynia do składania ofiar. Talerz lub miska, najczęściej drewniane, wykonane z naturalnego materiału. Mam też kielich i róg pitny, których używam zamiennie. Kielicha używam w domu, rogu raczej w terenie. Oprócz tego kadzielnica i moździerz, żeby zmielić zioła, które potem wrzucam do kadzielnicy.
Mówisz o wizerunkach bóstw. Skąd je wziąłeś?
Zamówiłem je u rzemieślnika, który zajmuje się robieniem rzeźb Bóstw słowiańskich i nordyckich. Zostały wykonane na specjalne zamówienie, zgodnie z moimi wytycznymi. Terminy do tego rzeźbiarza są długie, trzeba umawiać się dużo wcześniej.
Co dzieje się z tymi ofiarami kilka dni po złożeniu ich na ołtarzu domowym? W końcu mogą się zepsuć.
Ofiary, które się składa, psują się bardzo wolno, więc mogą spokojnie poleżeć kilka dni. Jeśli chodzi o napitek, często jest tak, że po prostu wyparowuje. Natomiast jedzenie najczęściej zanoszę do lasu pod drzewo odpowiadające Bóstwu, któremu była składana ofiara.
Czy na terenie Polski istnieją jakieś konkretne drzewa otoczone szczególną czcią, czy po prostu zwracacie uwagę na ich gatunki?
Raczej chodzi o gatunki. Wyjątkiem jest drzewo, które zostało trafione przez piorun. Uważa się, że takie drzewo jest święte i pod żadnym pozorem nie wolno go ścinać. To drzewo jest wywyższone ponad inne, oddaje się mu szczególny kult. Poza tym, w zasadzie może to być dowolne drzewo. Na przykład, składając ofiary Welesowi w każdą środę, praktykuję to pod świerkiem, który rośnie blisko mojego mieszkania na obrzeżach Poznania. Świerk jest mocno związany ze światem podziemnym, a Weles to Bóg zaświatów, ale również magii, nauki, poezji, muzyki, bogactwa i dostatku. To wszechstronne Bóstwo, które jest kojarzone z bykiem, ponieważ kiedyś posiadanie dużej ilości bydła było symbolem bogactwa.
Czy rodzimowiercy w Polsce mają jakieś najważniejsze miejsce kultu? Kojarzy mi się z Wami góra Ślęża i Kopiec Kraka.
Tak, to bardzo popularne miejsca. Ogólnie Słowianie każdą górę uznawali za świętą. Nie miały one jakichś specjalnych nazw. Na wszystkich tych górach kiedyś składano ofiary, praktykowano wierzenia. Współcześni rodzimowiercy raczej nie lubią wysokich gór, takich jak Rysy czy Giewont. Upatrują sobie niższe typu Ślęża. Na Pomorzu mamy także górę Rowokół i Świętą Górę Polanowską.
A jak radzą sobie z brakiem gór na Nizinie Wielkopolskiej?
Mam tutaj znajomą, która jest w gromadzie. Oni najczęściej wybierają gaje albo jakieś pole z dostępem do rzeki. Zawsze z dala od miasta.
Dlaczego nie zdecydowałeś się na to, żeby dołączyć do takiej gromady?
Ze względu na brak czasu. Studiuję i cały czas szukam pracy. Poza tym jestem typem człowieka, który woli robić wszystko sam. Nie odpowiada mi też to, że grupy rodzimowiercze przesuwają sobie świętowanie, dopasowują daty pod siebie. Co nie zmienia faktu, że jest to logiczne, nie byliby w stanie spotkać się wszyscy w tygodniu roboczym. Tymczasem mi zależy na tym, żeby trzymać się konkretnych dat.
Dyskryminacja religijna w polskim państwie.
Niestety [śmiech]. Rodzimowierstwo jest zarejestrowane, ale nasze święta nie są oficjalnie uznawane za wolne dni od pracy. Teoretycznie można zgłosić pracodawcy, że to jest święto i on powinien to uwzględnić. Ale zawsze istnieje ryzyko, że pracodawca może patrzeć krzywo lub w skrajnych przypadkach nawet zwolnić za to.
A czy jesteś w stanie oszacować, ile tych rodzimowierców w Polsce jest?
Bardzo trudno stwierdzić. Niby Rodzimy Kościół Polski prowadzi jakiś rejestr, ale jest też dużo osób niezrzeszonych. Z pewnością jest ich kilka tysięcy.
Od dawna chciałam zrobić wywiad z rodzimowiercą, ale bałam się, że albo trafię na turbolechitę, albo na kogoś, kto uważa się za rodzimowiercę, bo to staje się to coraz bardziej trendy w mediach społecznościowych. Zastanawiałam się, jaki jest odsetek ludzi traktujących tę wiarę i wiedzę z nią związaną poważnie, z dala od tymczasowych popkulturowych mód.
To prawda, jest to obecnie bardzo trendy. Zwłaszcza patrząc na TikToka, tam jest zalew tych wszystkich rzeczy. Dosłownie co chwilę pojawiają mi się jakieś filmiki teoretycznie dotyczące mitologii Słowian. W praktyce wszystko mieszają i przeplatają z innymi kulturami, momentami nie da się tego słuchać. Dużo jest tam też treści turbolechickich.
Na TikToku? Jestem zdziwiona, myślałam, że turbolechityzm to raczej domena boomerów i ich grup na Facebooku.
Oj nie, niestety jest coraz więcej młodych ludzi, którzy w to wierzą i o tym postują. Współcześnie bardzo popularne jest też bawienie się w szeptuchy. Podczas gdy bycie szeptuchą jest zarezerwowane dla starszych pań na Wschodzie, które przekazują tę tradycję z pokolenia na pokolenie. Nie ma takiej możliwości, aby dowiedzieć się czegoś o praktykach szeptuch z innego źródła niż od nich samych. Tymczasem na rynku wydawniczym pojawiają się takie dziwne publikacje jak „100 rytuałów szeptuch”. Nie mają one nic wspólnego z prawdziwymi szeptuchami.
Obecnie popularny jest też sposób oczyszczenia jajkiem. Trzeba obtoczyć to jajko po całym ciele, co jest bardzo czasochłonne, a następnie rozbić je w szklance i przypatrywać się temu, jak wygląda żółtko z białkiem, czy przybiera jakieś dziwne kształty. Patrzy się na to, co złego w nas było, a następnie się z tego wróży. To jest praca należąca do szeptuch, mocno zamknięta praktyka. Nikt spoza tego kręgu nic nie wywróży.
We współczesnym marketingu skierowanym do kobiet z dużych miast bardzo popularna jest narracja o wiedźmach, czarownicach, byciu potomkinią tych, których nie udało się spalić. A wszystko to skąpane w feministycznym sosie.
Moje ulubione czarownice [śmiech]. Poza rodzimowierstwem również zajmuję się magią. Jeśli praktykuje się naprawdę, można bardzo łatwo dostrzec, kto w mediach społecznościowych zmyśla i udaje, że coś robi, a kto robi to naprawdę. Ci pierwsi wykazują się brakiem podstawowej wiedzy na ten temat, za to świetnie potrafią manipulować ludźmi i udawać, że coś wiedzą. Posługują się ogólnikami dostępnymi w internecie, to nie jest wiedza wyniesiona z książek czy badań nad tym zagadnieniem. Propagują rzeczy, które wcześniej znajdują na stronach typu Magia Onet, ezoteryka.pl.
W takim razie skąd czerpać wiedzę na temat tej „prawdziwej magii”?
Po polsku jest tego bardzo mało. Mogę polecić książkę „Katalog magii Rudolfa”. Jeśli chodzi o polskie źródła, szukam takich informacji w pracach folklorystycznych i etnograficznych. Uwielbiam czytać książki poświęcone etnografii, bo bardzo często można odnaleźć w nich smaczki, które potem można wykorzystać w praktyce magicznej: modlitwy, zamowy, zaklęcia.
Przede wszystkim trzeba czytać książki naukowe. Nie opierać się na źródłach szemranych typu „Słowiańska Wiedźma”. Takie książki najczęściej zawierają wymysły ich autorów, nic więcej. Poza tym autorka „Słowiańskiej Wiedźmy” jest wiccanką, nie ma to wiele wspólnego z magią słowiańską. Wiccanie to zresztą odrębny temat, osobiście za nimi nie przepadam. To jest typowe multi-kulti; new age’owa religia stworzona w XX wieku, która zrównuje ze sobą wszystkie religie świata. Jej wyznawcy uważają, że wszędzie istnieje jeden ten sam Bóg i ta sama Bogini, tylko pod różnymi wcieleniami.
Do czarownic i magii jeszcze wrócimy. Tymczasem chciałam dopytać jeszcze o mitologię słowiańską. W powieści „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” Radka Raka występuje Król Węży. Ty również pisałeś o tej legendzie. Kim on jest?
Król Węży pojawia się w wielu legendach ludowych jako postać bardzo znacząca dla kultury. Występują o nim krótkie wzmianki, nie ma jednej, rozbudowanej legendy.
W jakich częściach Polski pojawia się słowiański Król Węży?
Na pewno w Małopolsce, szczególnie w okolicach Krakowa, pojawiają się zapiski na ten temat. Jednak na Pomorzu, zwłaszcza na Kaszubach, również istnieją o nim wzmianki. Na Kaszubach wąż występuje jako postać neutralna. Według kaszubskich legend ma on na sobie jabłko, a osoba, która zje to jabłko, jest w stanie zrozumieć mowę zwierząt.
W innych regionach, na przykład w Małopolsce, ten słowiański wąż jest przedstawiany jako król wszystkich węży. W Galicji węże były otoczone szczególnym kultem. Książka „Dzieje i wierzenia ludu krakowskiego" opisuje, że kiedyś praktycznie w każdym domu znajdował się przynajmniej jeden wąż, który zajmował w nim ważne miejsce i uosabiał ducha przodka
Kiedyś, czyli kiedy?
To nie są odległe czasy, mówimy o XVII i XVIII wieku. Wąż miał szczególne znaczenie w domach, bo wierzono, że przynosi powodzenie i dostatek. Interesujące jest to, że nocą węże miały zbierać się w jednym miejscu, które było uważane za miejsce zamieszkania Króla Węży. To miejsce znajdowało się w korzeniach drzewa. Mówiono, że śledząc węże nocą, można było dostrzec ich króla. Opisywano go jako ogromnego węża, często w złotej koronie. Lud krakowski nadał mu specjalne imię: Trusia. Króla Węży często łączono z Welesem, Bóstwem mądrości, które także było kojarzone z wężami, jako symbolami wiedzy i mądrości. Warto zauważyć, że chrześcijanie kojarzą węża ze złem i szatanem, co spowodowało radykalne przewartościowanie tego kultu.
Wśród Litwinów również pojawiają się zapiski potwierdzające, że węże były otoczone szczególnym kultem i nawet miały swoje święto. W jednej z kronik, która opisuje chrystianizację Litwy, jest napisane, że Litwini w tamtym czasie praktykowali kult drzew i kult węża, którego malowali w złotej koronie, modlili się do niego i składali mu ofiary.
Jeśli chodzi o praktyki domowe, jeden z wpisów poświęciłeś Domowikowi. Brzmi przyjemnie.
Domowik to duszek domowy. Czy jest przyjemny... to zależy. Jeśli jest się dla niego dobrym, pewnie tak. Natomiast jeśli zaniedbujemy dom, w najlepszym przypadku będzie przeszkadzać nam poprzez dźwięki: skrzypienie domu, uderzanie drzwiami, a także poprzez gubienie rzeczy. Jednak są też podania o nim, według których dusił gospodarzy, jeśli zaniedbali swoje obowiązki domowe.
Czyli słusznie nawołuję obserwatorów na Instagramie do odkurzania domu na niedzielę.
Tak, trzeba przykładać się do obowiązków domowych, bo Domowik będzie zły [śmiech]. W najgorszym przypadku może zabić.
Domowik przypomina mi trochę postać Kratta z mitologii estońskiej przedstawioną w filmie „Listopad” z 2017 roku. On również wyrządzał różne przykrości domownikom.
Ciekawe jest też to, że jeśli czytamy o Domowiku po rosyjsku, i wklejamy w tłumacza w Google słowo „домовой” [domovoj], często pojawiają się tłumaczenia jako „ciasteczko" lub „brownie", co jest związane z pewnym zbiegiem fonetycznym i możliwym skojarzeniem słów.
Tymczasem w mitologii Celtów pojawia się duch zwany Brownie, związany z opieką nad domem, który wydaje się mieć podobne cechy jak Domowik z mitologii słowiańskiej. Jego nazwa „Brownie" mogła w istocie wpłynąć na nazwę popularnego ciasta, choć warto zaznaczyć, że źródła nazwy „brownie" dla tego rodzaju ciasta nie są jednoznaczne i pewne.
Rozmawialiśmy już o grudniowych świętach, o sobótce i o dożynkach. A jak obchodzisz święto zmarłych? Podobno dziady obchodzono pięć, w niektórych rejonach sześć razy do roku. Świętujesz je późną jesienią tak jak chrześcijanie?
Obchodzę je wiosną i późną jesienią. Wiosenne święto na cześć zmarłych u wschodnich Słowian nazywa się Radonica. Przypada mniej więcej w środku wiosny. Musiałbym spojrzeć w mój kalendarzyk, mam w nim zapisane wszystkie daty świąt. Ogólnie świętujemy dość podobnie do chrześcijan. Może nie robimy pokazu mody na cmentarzu, ale również tam chodzimy, zostawiamy na grobach jedzenie i napitek dla zmarłego. Ważnym symbolem jest ogień. Jednak ja wybieram te otwarte znicze, nie składam typowego plastikowego. Tragedia, składać coś takiego.
To prawda, antyestetyka.
Ani to ładne ani pożyteczne. Otwarte znicze są ładne i rzeczywiście ogrzewają ducha. Bo świeczki, które stawiamy na grobach, służą właśnie w tym celu, żeby zmarły mógł przyjść i ogrzać się w cieple ognia. A nie po to, żeby znicz ładnie wyglądał na pomniku.
Czyli te ofiary, w tym jedzenie, składasz na grobie?
Tak. Zostawiam na grobie.
Rodzina nie ma o to pretensji, nie zaburza im to ustalonego porządku estetycznego?
Jeszcze nikt z rodziny się o to nie przyczepił. Poza tym ofiary zostawiam w domu. W tym dniu stawiam dla duchów świeczkę na parapecie, żeby będąc u mnie w odwiedzinach, również mogły się ogrzać. Organizuję dla nich ucztę — przy ołtarzu zostawiam jedzenie, najczęściej ryż i chlebki zaduszne. Czyli chlebki zwyczajowo bez soli, z makiem, słonecznikiem, innymi nasionami i ziarnami zbóż. Żeby były pożywne dla duchów. A jeśli chodzi o napitek: z racji tego, że żyjemy w kraju, w jakim żyjemy, zostawiam wódkę. Nie ukrywajmy, nasi przodkowie raczej lubili wódkę.
Co na to Jan Śpiewak.
No cóż. Zazwyczaj przodkom jako ofiarę daje się wódkę.
Czytając o staropolskich wierzeniach ludowych, spotkałam się ze zwyczajem palenia ognisk na rozstajach dróg. Czy to jest jeszcze gdzieś kultywowane?
Obecnie nadal pali się ogniska, ale rzadko kiedy na rozdrożach. Kiedyś wyglądało to tak, że od cmentarza do domu robiło się z tych ognisk drogę po to, żeby duchy nie zabłądziły. Współcześnie jest to niewykonalne ze względu na przepisy bezpieczeństwa. Zbyt duże zagrożenie pożarem.
Na początku naszej rozmowy, kiedy mówiłeś o ofiarach, zażartowałeś, że nikogo nie zabijasz. A czy Słowianie składali ofiary z ludzi bądź zwierząt?
W przeszłości faktycznie ofiary zwierzęce były praktykowane w różnych kulturach, w tym także w kulturze Słowian. Jednak nie każde zwierzę mogło być przeznaczone na ofiarę. Ofiary zwierzęce były wyselekcjonowane, a wybrane zwierzęta były specjalnie poświęcane już od narodzin. W trakcie ich życia były traktowane w sposób szczególny. To były praktyki głęboko zakorzenione w kulturze i wierzeniach społeczeństw tamtej epoki.
Ogólnie kult zwierząt był ważny, np. kult konia. Wierzono, że bóstwa jeździły konno i że konie to zwierzęta poświęcone bóstwom. W Arkonie [gród obronny zachodniosłowiańskich Ranów - przyp. red.] był specjalny koń, do którego dostęp miał wyłącznie kapłan. Tylko on mógł na niego wsiadać, nikt poza nim nawet nie mógł na niego patrzeć. Wierzono też, że ten koń potrafił przepowiadać przyszłość. Na podstawie tego, jak się zachowywał, było wiadomo, co się wydarzy, czy bóstwo jest przychylne, czy raczej nie.
Podsumowując: tak, składano zwierzęta w ofierze. Współcześnie nie spotkałem się z tym. Owszem, mięso składa się w ofierze, ale kupione wcześniej w sklepie. Zwierząt nie zabija się na ofiarę, przynajmniej nie dla gromady. Czy ktoś to robi w prywatnej praktyce — nie wiem. Możliwe, że tak.
Co trzeba zrobić, żeby zostać kapłanem gromady?
Z tego co się orientuję, nawet istnieje coś takiego jak odpowiednik katolickiego seminarium duchownego dla przyszłych żerców.
No właśnie, żerca.
Tak, u nas przyjmuje się, że jest to żerca. Chociaż ja nie jestem za tym podziałem występującym u polskich rodzimowierców, mam swój własny. U rodzimowierców żerca jest utożsamiany z kapłanem. Natomiast w moim mniemaniu żerca to jest po prostu osoba, która składa ofiary. Nie musi mieć żadnych kapłańskich namaszczeń ani inicjacji kapłańskiej.
Dla mnie takim prawdziwym kapłanem, którego można utożsamić z księdzem, jest wołchw. Czyli ktoś wyżej niż żerca. Wołchw pojawia się w tradycji wschodniosłowiańskiej. Musi zostać wyszkolony, i przede wszystkim musi być inicjowany. Ktoś musi udzielić mu namaszczeń. Musi on odbyć specjalne praktyki, które kończą się inicjacją przez Bóstwo.
Czy znasz kogoś takiego osobiście?
Nie, nie znam nikogo takiego w Polsce.
Daty wszystkich świąt zapisujesz w kalendarzu. A jak wygląda Twoja codzienna praktyka religijna?
Nie praktykuję z każdym z Bóstw, więc nie oddaję im czci codziennie. W święta przeznaczone tym Bóstwom tak, wiadomo. Natomiast moja codzienna praktyka opiera się na kulcie z wybranymi Bóstwami. Praktykuję głównie z Welesem, z Marzanną i z Ładą. Dwa Bóstwa żeńskie i jedno męskie. Najbardziej pracowite dni to środa, piątek i sobota. Środa jest dniem Welesa, piątek Łady, a sobota Marzanny. Marzannie można oddawać też cześć w poniedziałek ze względu na to, że odpowiada za różne dziedziny życia. W te trzy dni składam ofiary i śpiewam hymny.
Natomiast staram się modlić codziennie, witając Słońce i je żegnając, przy okazji witając Księżyc. Nie zawsze mogę sobie na to pozwolić ze względu na studia, pracę, inne obowiązki. Staram się także modlić w ciągu dnia, kontemplować. Nic specyficznego typu kąpiel nago w jeziorze przy blasku gwiazd [śmiech].
Masz swoją ulubioną modlitwę?
Tak, w pewnym sensie jest moją autorską modlitwą. Przetłumaczyłem ją z języka rosyjskiego i trochę zmodyfikowałem:
Ojcze Welesie,
Wiem, że miłosierdzia swojego mnie nie pozbawisz, w żalu mnie nie opuścisz, pomożesz wszystko przezwyciężyć, w kłopotach pomożesz, pomocą mnie obdarzysz. Oddaję się pod Twą opiekę, pod moc Twą, mam nadzieję, że Twa boska moc odciągnie ode mnie wszelkie problemy. Oddziel mnie od wrogów, proszę Cię, otwórz mi gładką drogę, łatwą ścieżkę, bez bólu, bez przeciwności, ale ze szczęściem po drodze.
Wysławiam Cię uwielbieniem, zapalam dla Ciebie magiczne świece, ofiary daruję, tylko do Ciebie kieruję swe myśli.
Sława Welesowi! Goj!
Co Ci to daje? To wszystko co robisz? Masz poczucie, że Twoje życie się zmieniło?
Przede wszystkim żyje mi się lepiej. Może zabrzmi to dziwnie, ale dostaję to, co chcę. Praktykuję od dwóch lat. Tak na poważnie, bo wcześniej wiadomo, zdobywałem wiedzę, czytałem mnóstwo książek. Oczywiście stale pogłębiam wiedzę. I widzę efekty tej mojej pracy. Widzę poprawę zarówno w samym sobie, jak i w moim życiu. Dzięki pracy z Bóstwem, które zapewnia dostatek, zauważam, że pieniądze, które kiedyś bardzo słabo się mnie trzymały, obecnie trzymają się mnie bardzo mocno.
Czyli bardziej skuteczne od Life Balance Congress. Kojarzysz to uniwersum?
Tak, kojarzę [śmiech]. Chyba jednak lepiej pomodlić się i złożyć ofiary. Robię też czary na te sprawy. Żeby żyło się łatwiej, lepiej.
Temat czarów i czarownic chciałam zostawić właśnie na koniec. Masz swoją ulubioną czarownicę?
Tak, szczecińską. Sydonia von Borck, która sporo namieszała. Została oskarżona o wymordowanie całego rodu książęcego Gryfitów.
O jakich czasach mówimy?
O przełomie XVI i XVII wieku. Podobno wybiła całą dynastię z zazdrości o księcia wołogoskiego Ernesta Ludwika, zwanego Pięknym, który ją odrzucił. W ramach zemsty miała ona rzucić potężną klątwę na cały ich ród, wskutek czego wymarł. Zarzucano jej także kontakty z diabłem. Według zapisków z tamtych czasów ktoś widział, że był u niej diabeł pod postacią zwierzęcia, i że z nim rozmawiała. Miała też swoje chowańce [w europejskim folklorze istoty pomagające czarownicy w magii - przyp. red.], również pod postacią zwierząt, m.in. psa.
Kiedy czekała na wyrok w więzieniu, bardzo długo wypierała się tych oskarżeń. W końcu przyznała się pod wpływem tortur. Bardzo ciekawa postać. I uważam, że naprawdę robiła czary.
Współcześnie popularna jest narracja, jakoby czarownice były po prostu mądrymi, wykształconymi kobietami, które nie podobały się społeczeństwu. Rzeczywiście, niektóre takie kobiety eliminowano w ten sposób. Czasami jednak kobiety naprawdę robiły te rzeczy, o które zostały oskarżone. Nawet współczesne czarownice pracują z diabłem, zatem widzimy, że pokrywa się to ze źródłami historycznymi.
Znasz taką współczesną czarownicę?
Tak, wiele. Sam jestem jedną z nich. Tylko że ja nie pracuję z diabłem.
Czyli jesteś wiedźminem.
Pierwotnym odpowiednikiem męskiego słowa „wiedźma” było słowo „wieszczy”, które oznaczało osobę wiedzącą. Stąd Mickiewicz był wieszczem narodu.
Utworzyłem kanał na Discordzie, jednak należą do niego głównie rodzimowiercze czarownice. Pracują na ludowo i z naszymi słowiańskimi Bóstwami. Stworzyłem go, ponieważ mimo wzrostu zainteresowania mitologią słowiańską, nadal jest to niszowa ścieżka magiczna. Zachowało się bardzo mało informacji na temat słowiańskich praktyk magicznych.
Zdecydowanie najwięcej współczesnych czarownic to czarownice chrześcijańskie. Na magię chrześcijańską jest najwięcej dostępnych źródeł, chociażby różnego rodzaju grimuary, czyli średniowieczne teksty pisane przez praktyków okultystycznych. W magii chrześcijańskiej wzywa się Jezusa, aniołów, wszystkie imiona boskie. W źródłach historycznych również najczęściej pojawiają się czarownice chrześcijańskie. Chociażby czarownica z mojego rodzinnego Słupska Trina Papinstein. Ten nadany jej przydomek oznacza „głupią katoliczkę”, co świadczy o tym, że robiła czary po chrześcijańsku.
Popularną ścieżką magiczną jest także tradcraft, czyli magia z Kornwalii. Zachowało się sporo tekstów poświęconych stricte praktykom magicznym z Brytanii. W tej ścieżce jest najwięcej przepisów.
Tak samo popularne jak tradcraft jest hoodoo. Hoodoo w pewnym sensie jest także magią chrześcijańską. W tej ścieżce magicznej dużo pracujemy ze świętymi, głównie w domu przy ołtarzyku. Rzadko wychodzi się na zewnątrz.
Nie pracujesz z diabłami, ale utrzymujesz kontakty z osobami, które z nimi współpracują. Nie przeraża Cię to?
W chrześcijaństwie diabeł jest ucieleśnieniem zła, kojarzy się ze złym rogatym stworzeniem. Natomiast te ludowe diabły nie do końca są takie złe. W legendach i powiastkach one bardzo często są przedstawiane jako po prostu głupie. Dają się oszukiwać człowiekowi. Najpierw zawiązują z nim pakt, a w podaniach koniec końców wychodzi na to, że diabeł zostaje oszukany przez człowieka i kończy z niczym.
W czarostwie praktyka z diabłami opiera się na współpracy z nimi. Diabły robią coś dla nas w zamian za jakąś ofiarę, poświęcenie. Czy one są takie złe, jak przedstawiają je chrześcijanie? Nie do końca.
Mam nadzieję, że po publikacji tego wywiadu komentariat wznieci stos tradycyjnie tylko dla mnie.
Zajrzyj na profil Dziwowidza na Instagramie.