„Wielokulturowość” to modne słowo w Warszawie – mieście, w którym mieszkam od prawie 5 lat. Ale co tak naprawdę wiemy o przedstawicielach mniejszości narodowych zamieszkujących Mazowsze? Co wiemy o ludziach, którzy wożą nas Boltem, Uberem, przygotowują i dostarczają pod nos jedzenie z Pyszne.pl? Gdzie mieszkają, co jedzą, czym zajmują się po pracy i gdzie się modlą?
Zainspirowana ciekawym podcastem Wielogłosy: opowieści z Mazowsza tworzonym przez Stowarzyszenie Pracownia Etnograficzna postanowiłam zrobić to, do czego od lat nawołują „otwarci” przedstawiciele stołecznej inteligencji na łamach „Gazety Wyborczej”, a mianowicie ODROBIĆ LEKCJĘ Z tolerancji.
Tym samym zorganizowałam spontaniczną antyfaszystowską wycieczkę po podwarszawskich wsiach. Odwiedziłam Wólkę Kosowską od 30 lat zamieszkiwaną przez Wietnamczyków i Targowisko Bakalarska w warszawskiej dzielnicy Raków, gdzie można spotkać przedstawicieli tej mniejszości. Wstąpiłam do świątyni buddyzmu wietnamskiego w Łazach i pierwszej w Polsce świątyni hinduizmu w Kolonii Warszawskiej. Spotkałam też sikhów mieszkających w Raszynie.
Zdjęcia z tej wyprawy na tyle zainteresowały moich odbiorców na Instagramie, że dodatkowe wrażenia spisałam w formie tego krótkiego tekstu.
Targowisko Bakalarska w Warszawie
Moją podróż śladami społeczności migrantów z Wietnamu rozpoczęłam od najbardziej znanego miejsca, gdzie można ich spotkać – Targowiska Bakalarska na południu Warszawy, w dzielnicy Włochy. Handlarze z Azji przenieśli się tam po zamknięciu Stadionu Dziesięciolecia w 2008 roku.
Sercem tego kompleksu jest Asian Town, gdzie można kupić rzadko spotykane produkty spożywcze z Japonii, Wietnamu, Chin czy Korei Południowej i skosztować oryginalnych azjatyckich smaków (chociażby durianów i kwiatów bananowca). Miłym akcentem są puszki wystawione pośrodku hali – zbiórka na rzecz innych sprzedawców z Azji, którzy ucierpieli materialnie po pożarze hal targowych na Marywilskiej.
Na targowisku rozciągającym się wzdłuż ulicy Bakalarskiej znajdują się też liczne sklepiki, warzywniaki, kwiaciarnie i koreańskie salony piękności. Wizyta w niektórych sklepach przyprawia o dreszcze, jeśli jesteśmy tam pierwszy raz i nie spodziewamy się zobaczyć wielkich martwych żółwi w chłodniach.
Wólka Kosowska
Wólka Kosowska to miejscowość oddalona około 20 minut samochodem od Warszawy. Do Wólki jeżdżą też autobusy z pętli P+R Al. Krakowska. Wsiadając do linii 703 lub 721 i przekraczając 2. strefę biletową, miałam wrażenie, jakbym nagle znalazła się w komunikacji miejskiej w Dublinie. Można dostąpić tam wielokulturowości w pełnej krasie.
Większość mieszkańców Wólki Kosowskiej stanowią Wietnamczycy. W 1993 roku powstało tu wielkie centrum handlowe, którego budowa była elementem współpracy polskiego rządu z Chinami. Po kilku latach okazało się, że produkty chińskie nie cieszą się oczekiwanym zainteresowaniem klientów z Polski. Chińczycy zaczęli wycofywać się z polskiego rynku, a opuszczone przez nich hale wynajęli Wietnamczycy. Tym samym przedstawiciele tej mniejszości mieszkają w kilku wsiach pod Warszawą już od trzech pokoleń.
Kompleks centrów handlowych w Wólce Kosowskiej przypomina targowisko na Bakalarskiej, ale zajmuje znacznie większą powierzchnię. Odzież jest sprzedawana także hurtowo. Czas zatrzymał się tu w latach 90. – na każdym kroku można spotkać stare szyldy i reklamy, będące pozostałością po marketingu rodem z czasów transformacji. Mieszkańcy Wólki Kosowskiej o azjatyckich rysach twarzy poruszają się po ulicach i halach niemal wyłącznie hulajnogami elektrycznymi i niespotykanymi w Warszawie małymi rowerami elektrycznymi. Ścieżki dla pieszych są bardzo wąskie albo nie ma ich wcale – trzeba chodzić dróżkami wydeptanymi pomiędzy habaziami. Ulice są bardzo brudne – wszędzie leżą śmieci, rowy toną w plastiku.
W 2015 roku w otchłani tego morza tandety powstała elegancka restauracja chińska Xing Long. Rok później stołował się tam prezydent Chin XI Jinping, który złożył wówczas oficjalną wizytę w Polsce. Obecnie luksusowe wnętrze restauracji, sala ze sceną i dobra kuchnia przyciągają klientów z Warszawy i okolic, szukających oryginalnego miejsca na zorganizowanie przyjęcia weselnego. Restauracja znajduje się na uboczu przy osiedlu mieszkaniowym, kilkanaście minut pieszo od starych hal targowych.
Na obiad zamówiłam makaron domowy z krewetkami i napój bezalkoholowy z owocami liczi i poziomkowca. Trafiłam na porę lunchową, więc za całość zapłaciłam 55 zł. Regularne ceny dań obiadowych są na ogół wyższe.
Świątynia Hindu Bhavan w Kolonii Warszawskiej
W małej wiosce Kolonia Warszawska sąsiadującej z Wólką Kosowską znajduje się Hindu Bhavan – pierwsza świątynia hinduizmu w Polsce. Chociaż z kompleksu handlowego w Wólce można tam dotrzeć pieszo w ciągu kilkunastu minut, droga ta wcale nie jest łatwa i oczywista. Najpierw należy przejść przez ruchliwą drogę główną, później idzie się wydeptaną ścieżką między rowem oddzielającym jezdnię a wielkimi halami w stanie budowy. Następnie skręca się w drogę usypaną drobnymi kamieniami. Nawigacja w Google Maps prowadzi do miejsca, które wygląda jak stary sklep samoobsługowy mieszczący się w prywatnym podwórku. Samotne włóczenie się tam wymaga dość drastycznego wyjścia ze swojej strefy komfortu. Na szczęście samo wejście do świątyni można łatwo rozpoznać dzięki charakterystycznej fladze i płaskorzeźbom słoni indyjskich po dwóch stronach drzwi.
W przedsionku świątyni połączonym z kuchnią należy zdjąć buty. W środku spotkałam trzech mężczyzn – każdy z nich był zdziwiony i zainteresowany moim pojawieniem się tam. Najbardziej otwarty i życzliwy wskazywał kolejno na posążki bogów na ołtarzu głównym i nie krył rozczarowania, że nie znam żadnego z nich. Mimo to mogłam bez problemu zrobić zdjęcia wszystkim obiektom w świątyni, najwidoczniej nie naruszając swoją ignorancją sacrum.
Wnętrze Hindu Bhavan jest przestronne, a zapach kadzideł oddziałuje kojąco na umysł. W tym miejscu najbardziej czułam się tak, jakbym była w Azji, chociaż nigdy nie byłam na żadnym innym kontynencie niż europejski. W podziękowaniu za złożenie wizyty życzliwy pan poczęstował mnie jabłkami i upieczonymi na miejscu bardzo słodkimi ciasteczkami o korzennym zapachu.
Społeczność wyznawców hinduizmu skupiona wokół świątyni Hindu Bhavan w Kolonii Warszawskiej ma własną grupę na Facebooku: KLIK.
Świątynie buddyzmu wietnamskiego na Mazowszu
W okolicach Wólki Kosowskiej znajdują się również dwie świątynie buddyzmu wietnamskiego: Chùa Nhân Hòa we wsi Łazy (ul. Przyszłości 19) i Chùa Thiên Phúc w Laszczkach (ul. Leszczynowa 54C). Chociaż Laszczki leżą w bliższej odległości od Warszawy, komunikacją miejską szybciej i łatwiej można dostać się do Łazów. Kiedy wysiada się na przystanku Radiostacja Łazy, w pierwszej kolejności rzucają się w oczy wielkie zakłady, zakurzone ciężarówki i porastające wąski chodnik chwasty. Trudno uwierzyć, że gdzieś pomiędzy tymi budynkami, które czasy największej świetności mają 20 lat za sobą, stoi świątynia buddyjska.
Łatwo tam trafić – duży napis na szeroko otwartej bramie i przestronny parking sprawiają, że nie czuje się dyskomfortu wynikającego z wchodzenia na prywatne podwórko. Przed pagodą po lewej stronie od wejścia stoi kilkumetrowy posąg Buddy ze świeżymi darami u jego stóp, z kolei po prawej znajduje się duży buddyjski dzwon. Wnętrze świątyni jest całe wyścielone miękkim dywanem, przez co nawet nie znając zasad tej religii, intuicyjnie ściąga się buty – nie tyle z szacunku do sacrum, co z myślą o dbających o porządek gospodarzy.
Najbardziej poruszającym miejscem jest ołtarz boczny upamiętniający zmarłych. Wietnamczycy przynoszą tu zdjęcia swoich bliskich, którzy odeszli. Najbliższy cmentarz jest oddalony o pół godziny drogi pieszo od pagody i może stanowić dodatkowe cenne źródło etnograficzne nt. społeczności wietnamskiej zamieszkującej te okolice. Niestety, z powodu ograniczonego czasu zrezygnowałam z odwiedzenia go.
Świątynia sikhów w Raszynie
Między Warszawą a Raszynem znajduje się jedyna świątynia sikhów w tej części Europy. Gurudwara Sri Guru Singh Sabha powstała w 2004 roku w niepozornym dużym domu przy ul. Na Skraju 56. Tak jak większość obiektów w Raszynie przypomina dom towarowy z początków lat 2000. Chociaż mieści się w prywatnym podwórku otoczonym przez Bolty i Ubery, drzwi do niej są szeroko otwarte, a ludzie, którzy znajdują się w środku, chętnie przyjmują gości nienależących do ich grupy wyznaniowej. W przedsionku należy zdjąć buty i zakryć włosy (chusty są w specjalnym koszu).
Sikhizm to religia założona w XV wieku w prowincji Pendżab na północy Indii. Sikhowie wierzą w jednego boga, do którego prowadzą różne drogi. Dlatego na ogrodzeniu przy ich świątyni znajduje się złota litera oznaczająca tę prawdę wiary. Chociaż sikhowie są tolerancyjni i pokojowo nastawieni, a ich religia zakłada równość wszystkich ludzi, to zaraz po tym, gdy zaaranżowali swoją świątynię w Raszynie, mierzyli się z nieufnością pozostałych mieszkańców miasteczka. Wszystko za sprawą charakterystycznego wyglądu – mężczyźni noszą turbany i długie brody, przez co wielu ludziom, którzy nigdy wcześniej nie mieli z styczności z sikhami, kojarzyli się oni z Osamą bin Ladenem i terroryzmem.
Sikhowie z Raszyna mają swoją grupę na Facebooku: KLIK.
Warto też poznać wyjątkową ścieżkę dźwiękową z bollywoodzkiego filmu Kesari (2019) (KLIK). Film ten opowiada o bitwie pod Saragarhi w 1897 roku, kiedy oddział złożony z 21 heroicznych sikhów przez ponad sześć godzin bronił powierzonych mu pozycji przed dziesięciotysięczną armią plemion afgańskich.
Świątynia sikhów jest otwarta codziennie od 5:30 do 20:30. Długie godziny otwarcia od świtu do późnych godzin wieczornych to coś, co odróżnia wszystkie odwiedzone przeze mnie świątynie od wiecznie zamkniętych kościołów rzymskokatolickich w polskich wsiach i małych miasteczkach.
Półtora kilometra pieszo od Gurudwara Sri Guru Singh Sabha przy ul. Jasnej 4 znajduje się też meczet. Żeby tam dotrzeć, w nawigacji należy wpisać Fatih Mosque.
Veni, vidi, vici
Przybyłam, zobaczyłam, zdjęcia porobiłam. To był arcyciekawy spacer etnograficzny i niewykluczone, że jeszcze tam wrócę – chociażby po to, żeby zobaczyć, jak mieszkańcy Wólki Kosowskiej świętują wietnamski nowy rok. Nie zmienia to faktu, że do mieszkania na warszawskiej Woli wróciłam z poczuciem ulgi i wdzięczności, że mieszkam tu, gdzie mieszkam – przy czystej ulicy z równym chodnikiem. Na którą właśnie patrzę, oddając się próżniaczej pracy intelektualnej.
A moich bardziej tolerancyjnych i otwartych na wielokulturowość czytelników, którzy w deszczowe dni decydują się na bezdotykowe dostawy z Pyszne.pl, zachęcam chociaż do zostawienia kurierowi napiwku.