Estonia to kraina rozległych lasów i nieprzebytych torfowisk, aktualnie zajmujących ponad połowę powierzchni tego kraju. Prof. Łukasz Łuczaj w naszej rozmowie wspominał o tym, że w poszczególnych estońskich wsiach występują bardzo zróżnicowane nazwy roślin, a także mocno zróżnicowane dialekty. Ponadto w przeszłości każde obejście miało swoją indywidualną nazwę. Małe, długo izolowane osady otoczone bagnami nie były wdzięcznym terenem chrystianizacji – szczególnie, że dokonywali jej germańscy i duńscy najeźdźcy.
Na najwyższym wzniesieniu Tallinna Sõjamäe (czyli Wzgórzu Wojennym) w noc św. Jerzego 14 maja 1343 roku rozegrała się decydująca bitwa między rycerzami inflanckiej gałęzi Zakonu Krzyżackiego pod wodzą mistrza Burcharda von Dreilebena a estońskimi powstańcami. Kilkaset lat później, po uzyskaniu przez Estonię niepodległości w 1918 roku, na terenie pola bitwy utworzono park Jüriöö. Trafiliśmy tam zupełnym przypadkiem: z parkingu Hotelu Hestia, gdzie zatrzymaliśmy się podczas urlopu w Tallinnie, po drugiej stronie drogi dobrze widać wbity w ziemię miecz i zagadkowy głaz z napisem „1343”. Jest to pomnik upamiętniający poległych powstańców, wszystkich bojowników wojny o niepodległość Estonii, a także Estończyków – ofiary II wojny światowej.
Jednak jest coś jeszcze, co nie pozwala zapomnieć o tym małym parku na obrzeżach stolicy Estonii: rośnie w nim święty gaj. Chociaż został on zniszczony w trakcie okupacji sowieckiej, to wyjątkowe miejsce odrodziło się i do dziś jest pieczołowicie pielęgnowane. Okazuje się, że w jednym z najmniej religijnych krajów Europy tradycje przedchrześcijańskie nie tylko nie zostały wypalone do gołej ziemi, ale stały się elementem kształtowania tożsamości narodowej tego młodego państwa.
„Listopadowe porzeczki” i ich ekranizacja – estoński kandydat do Oscara
Kultura chłopska bogata w osobliwe wierzenia i magię ludową jest tematem chętnie podejmowanym we współczesnej literaturze estońskiej. W 2018 roku w polskich mediach na chwilę, choć bez wielkiego echa, pojawił się film „Listopad” w reżyserii Rainera Sarneta. Ten estoński kandydat do Oscara to adaptacja powieści „Listopadowe porzeczki” Andrusa Kivirähka – książki, która ukazała się w 2000 roku pod oryginalnym tytułem Rehepapp ehk November, a polskiego wydania doczekała się dopiero ponad 20 lat później.
Akcja „Listopadowych porzeczek” rozgrywa się w zabitej dechami XIX-wiecznej wsi, której mieszkańcy bynajmniej nie wpisują się w wyobrażenia lewicowych teoretyków – nie mają nic wspólnego z mitem szlachetnego dzikusa. Zawiść, chytrość i małostkowość skłaniają ich do uprzykrzania życia zarówno swoim sąsiadom, jak i do okradania pobliskiego dworu niemieckich baronów. W tych niecnych postępkach niezwykle pomocne są postaci fantastyczne znane z mitologii estońskiej: puuki (mlekopijce przysysające się do obcych krów i zanoszące mleko swoim gospodarzom), kraty (stwory składające się z narzędzi zbędnych w obejściu, ożywione dzięki duszy kupionej od diabła, służące właścicielom) i diabły, z którymi paktowanie jest na porządku dziennym. Przy czym ludowe diabły cechuje większa głupota niż ludzi – nie odróżniają nawet krwi od soku z porzeczek. W tym świecie nie obowiązują żadne zasady realizmu, a wszelkie kontakty z siłami nadprzyrodzonymi są trywialne i pozbawione patosu:
– Jasne, nasza bieda nie obchodzi was ani krztynę! – warknął krat. – Mamy wam tylko służyć jak woły, ale gdy zażądamy za swą pracę uczciwej zapłaty, czyli duszy, jak było w umowie, to nagle jesteśmy niegodziwi. To wyście są niegodziwce! Okradacie barona, okradacie jedni drugich i okradacie same piekło, ale do zapłaty nigdy wam nie śpieszno.
– Bo nie mamy czym płacić – odrzekł na to człowiek. – Mamy tylko tyle, ile nam samym uda się zgarnąć. I jeszcze samo życie, które i tak wisi wciąż na nici cienkiej jak pajęczyna. Las jest pełen upiorów i wilków, spod każdego krzaka czyhają choróbska, zaraza w każdej chwili może wejść do chałupy, dwór rządzi się nami jak chce. Nasze życie też nam ktoś skradł i każdego dnia musimy je na nowo wykradać na różne sposoby z powrotem, by dotrwać do następnego poranka. Gdybyśmy odpłacali się uczciwie za wszystko, co by się z nami stało?
Podczas gdy mieszkańcy wioski pozostają zawsze czujni i sprawdzają, czy nic nie ginie z ich dobytku, baronowie, nieświadomi istnienia puuków i kratów, są nieustannie okradani (w tym z tytułowych czerwonych porzeczek). Ciągle muszą przywozić coraz to nowsze towary z Niemiec, tak jak przed laty przywieźli stamtąd protestantyzm. Wieśniacy ochoczo uczestniczą w Eucharystii, jednak tuż po wyjściu z kościoła wypluwają białe opłatki i troskliwie chowają je w skórzanych sakiewkach. Wierzą, że gdy włożą je do lufy strzelby podczas polowania, zawsze im się powiedzie:
– Dlaczego? Oj, ludzka tępota! To przecież Ciało Chrystusa! Co znaczy przeciw niemu zwierzę z lasu? Jezus powali je jak kijem!
– A czy to nie grzech? – Timofiej pytał w swojej naiwności dalej.
– Grzechem byłoby połknąć coś tak drogocennego i pozwolić, by ci się w kiszkach zamieniło w gówno!
Powieść Andrusa Kivirähka liczy 30 rozdziałów, a każdy z nich to jeden dzień z listopadowego kalendarza. Najważniejszym dniem w tym miesiącu jest święto zmarłych – jego przebieg w „Listopadowych porzeczkach” przypomina zresztą słowiańskie dziady. Wygłodniałe dusze przodków przybywają na ziemię, by ucztować z żywymi i ogrzać się w saunie. Jednak w odróżnieniu od bohaterów Mickiewiczowskich „Dziadów” dla mieszkańców estońskiej wioski obecność zmarłych jest tak naturalna, że aż nie zasługująca na uwagę:
Żywi nie zwracali większej uwagi na przemarsz umarłych, widziano już ich przecież w Dzień Zaduszny, a i na co w ogóle gapić się na umrzyków.
Kolejną ważną datą w listopadzie jest Dzień św. Marcina, w Polsce przysłonięty przez obchody Narodowego Święta Niepodległości. Podczas gdy 11 listopada w naszym kraju jemy rogale świętomarcińskie, to w Estonii świętowanie rozpoczyna się już dzień wcześniej. 10 listopada, w wigilię Dnia świętego Marcina po domach chodzą przebierańcy – tzw. mardijooks – których należy przyjąć tak jak kolędników. W powieści Andrusa Kivirähka najbiedniejsi mieszkańcy wioski tego wieczoru wychodzą na żer i mszczą się na kluczniku:
– Jeśli na stary księżyc zapukasz trzy razy w drzewo, ono uschnie – wyjaśniła Imbi. – Niech klucznik ma za swoje! Marcinów trzeba zawsze wpuścić do środka! Taki na przykład karbowy wpuścił nas od razu.
W tym świecie występku i nikczemności dosłownie wychodzących bokiem (znane są przypadki puuków pękających od nadmiaru wyssanego mleka), pojawiają się młodzi ludzie, którzy chcą od życia czegoś więcej – miłości jak z baśni, piękna i wszystkiego tego, czego nie da się ot tak po prostu wrzucić do garnka:
– Spróbuj no to piękno wrzucić do garnka, zobaczysz, czy napełnisz brzuch taką zupą! – zgromiła ją matka. – Jeśli już posyłać krata, by powęszył we dworze, niech przyniesie coś pożytecznego: zboża, mięsa, czemuż by nie trochę pieniędzy, zawsze je można zakopać w ziemi, by nikomu się do rąk nie przykleiły. Ale jakieś szmaty?
Nastoletnia Liina zakochuje się w karbowym Hansie, którego śledzi nocami zamieniona w wilkołaczkę (postać wilkołaka, tj. Libahunt to zresztą częsty motyw z estońskiego folkloru). Przypomina w tym Żydówkę Chanę z „Baśni o wężowym sercu” Radka Raka, której jedyną winą było to, że oddała serce nie temu, komu trzeba. Wszak karbowy jest beznadziejnie zakochany w młodej baronowej.
Tak jak wspomniałam, ta romantyczna, choć niepozbawiona gorzkiego humoru opowieść o marzeniu lepszego życia, osadzona w świecie na pograniczu jawy i snu, w 2017 roku doczekała się ekranizacji. Co ciekawe, zdjęcia do filmu „Listopad” były kręcone na terenie zarówno Polski, jak i Estonii.
Chociaż nie udało mi się odnaleźć dokładnych lokalizacji, niewątpliwie klimat filmu „Listopad” da się poczuć w Eesti Vabaõhumuuseum w Tallinnie – estońskim muzeum na świeżym powietrzu położonym w lesie i bezpośrednio nad Morzem Bałtyckim. W tym wielkim skansenie odtwarzającym XIX-wieczną wioskę rybacką można spędzić cały dzień, spacerując między starymi chatami i pomieszczeniami gospodarczymi sprowadzonymi z różnych części Estonii (np. z południowo-wschodniego regionu Setomaa zamieszkiwanego przez Setu – mniejszość etniczną posługującą się specyficznym językiem i wyznającą prawosławie). Na terenie muzeum funkcjonuje też karczma pochodząca z lat 40. XIX wieku ze wsi Kolu, serwująca tradycyjne estońskie potrawy takie jak mulgipuder. Ta „owsianka z regionu Mulgi” to nic innego jak gotowane ziemniaki polane skwarkami – co już samo w sobie wiele mówi o chłopskich korzeniach biednego estońskiego narodu, którego gospodarkę zrewolucjonizowała uprawa ziemniaka. Wnętrze muzealnego Maanteekõrts, czyli przydrożnego zajazdu ozdabiają obrazy lokalnych artystów mocno nawiązujące do rodzimego folkloru i występujących w nim postaci fantastycznych.
„Człowiek, który znał mowę węży” a „Baśń o wężowym sercu”
W 2007 roku, siedem lat po debiutanckiej książce „Listopadowe porzeczki”, ukazała się kolejna powieść Andrusa Kivirähka Mees, kes teadis ussisõnu („Człowiek, który znał mowę węży”). Jest to baśń dla dorosłych o odchodzeniu starego porządku świata i ludziach, którzy są strażnikami tego porządku. Leemet – ostatni człowiek znający mowę węży – mieszka w lesie ze swoją rodziną, a doskonale znana mu rzeczywistość rozpada się na jego oczach. Wraz z pozostałymi mieszkańcami lasu próbuje zachować dawne tradycje, jednak do ich życia nieuchronnie wdziera się nowe. Coraz więcej jego przyjaciół decyduje się na porzucenie leśnych kniei i przeprowadzkę na wieś, gdzie żywią się chlebem, przyjmują chrzest, wyzbywają się dotychczasowej tożsamości i zapominają o niegdysiejszych „niecywilizowanych zwyczajach”. Osamotnienie i poczucie beznadziei u Leemeta wzrasta.
Jednocześnie widzi on, że ten nowy wspaniały świat daje jedynie ułudę wolności. W miejsce starych, surowych, barbarzyńskich i żądnych krwi bogów pojawia się nowy pan: Jezus Chrystus. Naukę o nim przynoszą panowie rycerze z dalekiego kraju, a w mieszkańcach świeżo oświeconej wioski trwale zaszczepiają ją mnisi. Ci wybawiciele wprowadzają też inne absurdalne mody:
– Co ty nieszczęśniku wiesz o płodzeniu! – westchnął stary Mógas. – Nawet jaj cię pozbawili.
– Nikt w naszym klasztorze ich nie ma, bo to teraz modne – odparł mnich Taaniel. – Dzięki temu możemy czystym głosem śpiewać ku chwale Pana. Ojczulku, tyle razy zapraszałem cię, byś posłuchał – dlaczego nie przyjdziesz? Byłbyś dumny, słysząc, jak twój syn śpiewa z innymi czcigodnymi braćmi.
– Przenigdy nie chcę tego słyszeć ani widzieć, byłoby mi wstyd przed własnymi oczami!
– Ojcze, co ty opowiadasz! Czego tu się wstydzić, tak robi się na całym świecie. Nasz chór ma wielu wielbicieli, kobiety płaczą, gdy nas słuchają, i nawet mężczyznom cisną się łzy, tak jasnym i pięknym głosem śpiewamy.
Postępująca na oczach Leemeta dekonstrukcja świata rodzi w nim coraz więcej pytań o to, czy nowe jest rzeczywiście lepsze i bardziej cywilizowane:
– Dlaczego się im nie postawiliście i ich nie zabiliście? – zapytałem, ale nie dlatego, że było mi wioski szkoda, lecz by zrozumieć, z jakiej przyczyny ci ludzie pozwalali się rycerzom poniżać i męczyć. Jakby byli owcami.
– Bo jesteśmy chrześcijanami! – oznajmił Johannes i podniósł rękę do nieba, jak to miał w zwyczaju, gdy był przejęty i zaczynał krzyczeć. – My nie jesteśmy bestiami z lasu jak ty i wiemy, jak należy się zachować w nowym świecie. Koniec końców wielcy panowie rycerze mieli rację – zabicie biskupa jest najstraszliwszą zbrodnią i ktoś musiał ponieść za to karę. Taki jest zwyczaj. Gdybyśmy się postawili i zagrozili rycerzom, utwierdzilibyśmy ich tylko w mniemaniu, że nie możemy stać w jednym szeregu ze światłymi narodami i wciąż jesteśmy dzicy. A to nieprawda – nie jesteśmy gorsi od innych! (...) Podniesiemy się jeszcze z popiołów i pewnego dnia staniemy obok innych postępowych ludów, nie gorsi od nich.
Mimo wielu alegorii zawartych w tej powieści, będących wymownymi odniesieniami do współczesności, decyzja Leemeta o powrocie do lasu i do korzeni wcale nie jest banalna, naiwna i oczywista. Choć bez wątpienia ułatwia ją obserwowanie kompleksów, mimikry i służalczości, jakiej dopuszczają się neofici, którzy chcą za wszelką cenę udowodnić, że nie odstają od innych „oświeconych” narodów.
Jest jeszcze jeden fascynujący wątek w powieści Kivirähka, o którym rozmawiałam z pisarzem Radkiem Rakiem w 5. odcinku mojego podcastu TW: LISOWSKA. A mianowicie motyw północnego gada – żyjącego pod ziemią króla węży; symbolu mądrości i poznania. Postać króla węży z „Baśni o wężowym sercu” Raka została zaczerpnięta z pracy etnograficznej „Świat nadzmysłowy ludu krakowskiego mieszkającego po prawym brzegu Wisły” Seweryna Udzieli. W Galicji węże były otoczone szczególnym kultem, uosabiały też duchy przodków. Wzmianki o wężach pojawiają się również w kaszubskich legendach. Chociażby opowieść o królu węży z jabłkiem na tułowiu. Osoba, która zje to jabłko, jest w stanie zrozumieć mowę zwierząt. Wszystkie te opowieści są do siebie podobne i nie sposób rozstrzygnąć, która z nich pojawiła się najwcześniej.
Zbieracze estońskich podań i pieśni
W 1930 roku polska publicystka i działaczka oświatowa Irena W. Kosmowska (1856-1930) opublikowała książkę Estonja: kraj i ludzie. Ta skromna w formie praca miała nakreślić historię i kulturę jednego z młodych państw, które zaledwie kilka lat wcześniej wyłoniły się na ruinach zaborczych mocarstw. Książka była wyrazem pragnienia autorki, aby „jak najprędzej powstał w wyczerpanej Europie związek narodów wyzwolonych z młodą energią i bujnemi dążeniami, który wleje w jej osłabiony organizm nowe, prężne siły i zapoczątkuje może erę: ogólnego braterstwa ludów”.
Kosmowska uważa za wielkie nieszczęście Estów fakt, że to niemieccy Rycerze Krzyża podjęli się nawracania ich, co łączyło się z krwawym podbojem. Rycerze wtargnęli do dobrze zagospodarowanego kraju, z kwitnącymi wioskami, skąd rekwirowali bydło i konie niezbędne do dalszych podbojów chrystianizacyjnych. Papież zaaprobował działania Kawalerów Mieczowych i nadał im prawo rozporządzania ludnością Estonii, ale wyłącznie dla celów religijnych. Rycerze zastosowali jednak ten przywilej zupełnie po świecku, zagarniając terytoria i traktując wolnych rolników jako swoich poddanych. Wobec tego estońscy chłopi nie tylko niechętnie przyjmowali chrześcijaństwo, ale w głębi duszy pozostali poganami. W opozycji do nowej religii narzucanej przez ciemiężycieli, przekorny lud „stworzył sobie własny świat pojęć i myśli, zaludniony postaciami z legend bohaterskich, obwarował się przeciwko obcym wpływom wytrwale utrzymywanym odwiecznym obyczajem. A puklerzem była mu poezja samorodna i żywa, wytryskująca jak czyste źródło z jego zbolałej duszy. (...) Dość wspomnieć, że każdy niemal dom rodzinny był ów Wyspiańskiego <chatą rozśpiewaną>, w której karmiły się dusze stęsknione do dobra i piękna”.
Inny przedwojenny polski publicysta Stanisław Srokowski w 1926 roku odbył trzytygodniową podróż po krajach bałtyckich. Wspomnienia z tej wyprawy wydał rok później pt. „Na wschodnim brzegu Bałtyku. Kartki z podróży”. Jak zauważył: „Estowie są gorącymi patriotami i swej wolności będą bronić z zapałem”. Ale według niego Niemcy pozostawili też pozytywny wpływ w charakterze ludowym Estończyków, wykształcając w nich takie cechy jak: sumienność, pracowitość, obowiązkowość i oszczędność.
Sumienni, zamknięci w sobie jak wszyscy ludzie północy – ale za to uwielbiający opowieści i rozśpiewani. Przekazywane z pokolenia na pokolenie podania i pieśni były świadectwem ich odrębności etnicznej. Estońscy badacze zaczęli je pieczołowicie zbierać i opracowywać w XIX wieku w dobie romantyzmu i panującej wówczas ogólnoeuropejskiej mody na rodzimy folklor. Spośród nich szczególnie wsławiły się takie nazwiska jak Jansen (organizator pierwszego święta śpiewaczego w 1869 roku) i Fahlman (założyciel Estońskiego Towarzystwa Intelektualistów). Ich misję w latach 1905-1917 kontynuowała estońska młodzież zrzeszona wokół pisma „Noor-Eesti” („Młoda Estonia”). Nazwa w oczywisty sposób nawiązuje do nurtów w innych literaturach narodowych jak chociażby do Młodej Polski.
Estońskie wierzenia ludowe w powieściach YA autorstwa Reeli Reinaus
Czy estoński folklor może być interesujący także dla współczesnej młodzieży? Z pewnością duże zasługi w propagowaniu go wśród tej grupy czytelników ma Reeli Reinaus – estońska folklorystka, która wydała dotąd ponad 20 książek YA. W ciągu ostatnich dwóch lat w Polsce nakładem Wydawnictwa Widnokrąg ukazały się dwie powieści młodzieżowe tej autorki przełożone przez Annę Michalczuk-Podlecki (która jest też polską tłumaczką dzieł Andrusa Kivirähka).
Na imię ma Emilia. Urodziła się w 1812 roku i utopiła się tu na grzęzawiskach, gdy miała czternaście lat. – tak archeolodzy opisali przyjaciółkę Mortena, głównego bohatera powieści „Mortem, Emilia i zaginione światy”. Nastoletni Mortem nigdy nie poznał swojego ojca. Jego matka pracuje jako sprzątaczka w Helsinkach. Chłopak mieszka w starym domu z wujem alkoholikiem, który się nad nim znęca. Gdy w domu jest bardzo źle, ucieka na bagna, gdzie spotyka dziwną dziewczynę. Rozmowy z nią dają mu ukojenie. Drugą taką ucieczką od trudnych przeżyć jest jego największa pasja – fotografia. Nawet najbardziej popularne dziewczyny w liceum chcą, żeby robił im sesje zdjęciowe. Wtedy może na chwilę przestać być niewidzialny. Do czasu, aż jego wuj sprzedaje aparat w lombardzie, żeby mieć za co pić.
Powieść Reeli Reinaus to doskonałe studium psychologiczne zdolnego młodego człowieka pochodzącego z biednej, patologicznej rodziny. Z precyzją opisuje ona życie Mortena w permanentnym poczuciu wstydu i jego ogromny wysiłek włożony w bycie przezroczystym. Codzienność okupioną rezygnacją ze spotkań towarzyskich, byleby tylko nie trzeba było odpowiadać na niewygodne pytania rówieśników, które dla nich wydają się zupełnie naturalne. I żeby te ewentualne spotkania po szkole za bardzo się Mortenowi nie spodobały, bo mogłyby odciągnąć go od najważniejszego celu: nauki, będącej przepustką do godnego życia.
Najważniejsze było to, aby pozostać w ukryciu i zachować niewidzialność. A to akurat potrafili doskonale. Nikt dotąd nie wiedział, że matka pracuje za granicą, a Morten właściwie sam zajmuje się sobą. Nikt nie wiedział, że Urmas to agresywny pijak, który bije siostrzeńca i przepija większość pieniędzy, jakie matka chłopaka zostawia im na jedzenie. I nikt się nigdy nie dowie, że Morten kradnie czasem ze szkolnej stołówki kawałek chleba.
Byli profesjonalistami w swojej dziedzinie. Ich umiejętności mogłyby nawet wzbudzać podziw, gdyby to wszystko nie było tak beznadziejnie żałosne i smutne. W jakimś znaczeniu byli współspiskowcami. Ukrywali to, o czym według nich inni nie powinni się dowiedzieć. Kryli też siebie nawzajem. Morten nie zdradził nigdy ani matki, ani wuja. Bo to, co musiał przeżywać, w jakimś sensie służyło osiągnięciu większego celu. Choć czasem czuł, że nie da już rady żyć z takim ciężarem. Z balastem, jaki dorośli nałożyli na jego barki, ale na który i on sam się zgodził. Czasem miał ochotę wykrzyczeć całemu światu: jak to jest, że nic nie widzicie?! Zaraz potem nachodziła go jednak myśl, że innych mogą spotykać gorsze rzeczy, i że on przecież jakoś sobie poradzi. Głupio byłoby skarżyć się i użalać nad sobą.
„Morten, Emilia i zaginione światy” to kolejna estońska powieść, w której świat bohatera z nizin społecznych przeplata się ze światem nadprzyrodzonym. Lecz w tym przypadku główny bohater jest jedyną osobą mającą do niego dostęp. Ot, jeszcze jeden sekret, którego musi strzec przed rówieśnikami. Pojawienie się w życiu Mortena czternastoletniej Emilii – dziewczyny z jego wioski, która nie żyje od prawie dwustu lat, skłania nastolatka do spędzania wielu godzin w szkolnej bibliotece, gdzie dyskretnie czyta o ludziach utopionych na mokradłach i o właściwościach torfowisk sprzyjających mumifikacji zwłok. Przypomina sobie też miejscowe legendy o Kurhanowym Wzgórzu, gdzie miały znajdować się prastare mogiły, oraz przekazy starych ludzi o jękach topielców i skarbach ukrytych na bagnach. Przed Mortenem otwiera się coraz więcej zaginionych światów.
Kolejna powieść YA estońskiej folklorystki Reeli Reinaus, która niedawno ukazała się w Polsce, czyli „Marius, magia i wilkołaczka Liisi” jest o wiele bardziej banalna i naiwna. Być może dlatego, że jest skierowana do nieco młodszego czytelnika – główny bohater Marius ma 12 lat. Już na pierwszej stronie dowiadujemy się o nim, że nigdy jeszcze w swoim życiu się nie modlił. Nie wiedział nawet, jak się to powinno robić. Ale teraz musiał spróbować. Bo las w wiosce, do której Marius przeprowadza się z rodzicami i starszym bratem, nie tylko nie jest miejscem przyjaznym i dającym ukojenie. Jest miejscem śmiertelnie niebezpiecznym, a żyjące w nim zjawy wychodzą poza jego obręb i wdzierają się w życie ludzi całkowicie bezradnych wobec sił nadprzyrodzonych.
W tej skromnej objętościowo książce dla dwunastolatków pojawia się cały panteon postaci z mitologii estońskiej, między innymi mamuk (est. eksitaja – leśna zjawa mamiąca ludzi i prowadząca ich ku zgubie) i mardus (est. mardus – duch obwieszczający rychłą śmierć człowieka).
Strażniczką lasu jest wilkołaczka Liisi – nastolatka z wioski, która odziedziczyła po babci tajemne moce. Jak czytamy w uwagach zamieszczonych przez tłumaczkę, w estońskich wierzeniach zdolność przemiany w wilka często miały młode dziewczyny i robiły to raczej w celu korzystania z wolności w świecie przyrody aniżeli w złych zamiarach. Jednak Liisi nie jest zwykłą wilkołaczką – może także przemieniać się w inne postaci. I tak jak Leemet z powieści Andrusa Kivirähka, zna mowę zwierząt. Co więcej, las w powieści YA Reeli Reinaus też jest „jak wężowa jama”, przez którą da się zawędrować do innych miejsc.
Estońskie wierzenia ludowe to nie tylko ważny element kształtowania współczesnej tożsamości narodowej Estończyków, ale także kopalnia inspiracji dla realizmu magicznego – również w dziełach kultury przeznaczonych dla dzieci i młodzieży.
Źródła:
R. Birkholc, Listopad [w:] „Kino”, t. 35, nr 617: KLIK.
A. Kivirähk, Człowiek, który znał mowę węży, Gdańsk 2020.
A. Kivirähk, Listopadowe porzeczki, Kraków 2021.
I. W. Kosmowska, Estonja: kraj i ludzie, Warszawa 1930. Tekst dostępny w PDF: KLIK.
R. Rak, Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli, Warszawa 2019.
R. Reinaus, Marius, magia i wilkołaczka Liisi, Piaseczno, 2022.
R. Reinaus, Morten, Emilia i zaginione światy, Piaseczno 2024.
S. Srokowski, Na wschodnim brzegu Bałtyku. Kartki z podróży, Poznań 1927. Tekst dostępny w PDF: KLIK.
A. Strupiechowska, Ofiarowanie – recenzja filmu „Listopad”: KLIK.
T. Zubiński, Mitologia estońska i liwska, Sandomierz 2014.
Pochodzenie estońskiej nazwy wilkołaka, tj. Libahunt: KLIK.
Strona internetowa Eesti Vabaõhumuuseum: KLIK.
Przepis na mulgipuder: KLIK.